Quantcast
Channel: Zielone Serduszko
Viewing all 306 articles
Browse latest View live

Sierpniowy projekt denko - część druga

$
0
0
Zgodnie z planem (i niewielkim opóźnieniem czasowym, ale kto by się tym przejmował, prawda? ;)), kontynuuję podsumowanie kosmetycznych zużyć sierpnia. Druga część sierpniowego denka obejmuje kosmetyki do pielęgnacji twarzy - zapraszam do lektury, może coś Was zainteresuje! :)

KOSMETYKI DO PIELĘGNACJI TWARZY


Ziaja, Krem bionawilżający do cery tłustej i mieszanej - biała herbata - krem ten od dawna (i w miarę regularnie) pojawia się wśród moich zużyć, co doskonale świadczy o mojej sympatii do niego. Jako posiadaczka cery mieszanej ze skłonnością do trądziku, cenię krem przede wszystkim za lekką formułę, satysfakcjonujący poziom nawilżenia (stosuję krem na dzień) oraz za fakt, iż nie sieje spustoszenia na mojej skórze. Dodatkowe atuty to przyjemny zapach kremu, praktyczne opakowanie oraz naprawdę niska cena (ok. 6 zł/50 ml). Mam zapisane w pamięci, aby zaktualizować dawną recenzję kremu (KLIK), co na pewno uczynię! Następca: Celia Kolagen, Przeciwzmarszczkowy krem nawilżający - cera normalna i mieszana.


Fitomed, Ziołowy żel do mycia twarzy dla cery tłustej i trądzikowej - z racji tego, iż żel nie doczekał się osobnej recenzji, poświęcę mu więcej uwagi w dzisiejszym poście ze zużyciami. Prosta i trochę staromodna butelka kryła w sobie brązowy, odrobinę wodnisty żel. Kosmetyk świetnie się pienił i już niewielka ilość wystarczała do umycia twarzy. Oczywiście żel nie radził sobie z demakijażem, ale zupełnie tego od niego nie oczekiwałam, makijaż zazwyczaj usuwam osobnymi preparatami. Kosmetyk dobrze oczyszczał skórę, ale z czasem dostrzegłam, że jest zbyt delikatny jak na moją cerę (która co jakiś czas potrzebuje „potarcia”, niezależnie od peelingu). Myślę, że ponownie kupię go z myślą o porannym oczyszczaniu twarzy, w tej roli sprawdzał się wyśmienicie. Nie odnotowałam wysuszania skóry przez żel, zaognienia zmian trądzikowych (mam wrażenie, że wręcz je łagodził) ani tzw. zapchania porów. Bardzo podobał mi się zapach żelu - ziołowy, ale delikatny i przyjemny. Żel kupowałam w aptece internetowej doz.pl w cenie ok. 10 zł/200 ml. Następcy: Be Beauty, Normalizujący żel-peeling oczyszczający do mycia twarzy (wieczorem) i Alterra, Emulsja oczyszczająca - Granat BIO (rano).


Alterra, Balsam do ust z ekstraktem z rumianku - pewnie pamiętacie, że pomadka miała u mnie zastosowanie dalekie od pierwotnego (czy też sugerowanego przez producenta). Mianowicie, balsamem smarowałam nie usta, a rzęsy i brwi, co miało pobudzić wzrost włosków. O moich zmaganiach możecie przeczytać w poście wprowadzającym (KLIK) oraz tym, który podsumowywał pięć tygodni „kuracji” (KLIK). Pomadka widocznie poprawiła wygląd przede wszystkim moich brwi, które pociemniały i żwawo rosły (wypełniły się również ubytki w brwiach). Na rzęsach zmiana była zdecydowanie mniej spektakularna, chociaż widoczna (szczególnie na żywo). Kilka razy zaaplikowałam pomadkę na usta - przyjemnie je nawilżała, ale nieszczególnie mnie zachwyciła w tej roli. Myślę o ponownym zakupie balsamu, ale z myślą o pielęgnacji brwi, ponieważ na rzęsy stosuję obecnie coś innego (serum 4 Long Lashes).


Ziaja, Maska dotleniająca z glinką czerwoną - uwielbiam saszetkowe maseczki tej marki! Szczególnie upodobałam sobie tę z glinką szarą (KLIK). Wersję „czerwoną” miałam po raz pierwszy. Ciężko było mi zaobserwować obiecane dotlenienie skóry, ale to było do przewidzenia, pozostaje mi zaufać producentowi ;) Maseczka fajnie oczyszcza skórę, pozostawiając ją miękką, świeżą i odprężoną. Łatwo się nakłada i równie łatwo zmywa z twarzy (za pomocą gąbeczki celulozowej). Maseczki w saszetkach Ziai kosztują ok. 1,70 zł/7 ml (najczęściej kupuję je w Rossmannie).

Na zdjęcie załapała się też próbka Kremu ujędrniającego na dzień marki Ziaja z serii Kuracja dermatologiczna z witaminą C + HA/P, ale szczerze mówiąc niewiele mogę o tym kremie napisać po zużyciu zaledwie kilkumililitrowej próbki. Szczegółów nawet nie pamiętam, w końcu to denko sierpnia, a mamy prawie październik! ;)

Denko sierpnia - za nami! Pomału zaczynam wątpić czy kiedyś wyjdę na prostą z tą serią postów! ;) Jednak bez obaw, nie zamierzam z niej rezygnować, stanowi dla mnie ważny punkt odniesienia. Lubicie czytać/pisać posty ze zużyciami? Podzielcie się swoją opinią na ten temat!

Sierpniowe nowości kosmetyczne

$
0
0
Miałam nadzieję, że kwestię sierpniowych nowości kosmetycznych uda mi się „załatwić” jeszcze we wrześniu, ale, jak się domyślacie, nie udało się (mało który plan udaje mi się ostatnio zrealizować w całości). W związku z tym, zabieram się za to teraz, zanim październik na dobre się rozkręci. Sierpniowe nowości kosmetyczne nie są szczególnie okazałe, postaram się więc, aby post nie był zbyt długi zapraszam do lektury! :)

KOSMETYKI DO PIELĘGNACJI CIAŁA

 
Podczas kilkudniowego sierpniowego wyjazdu, kupiłam Nawilżający balsam po opalaniu Bielenda Bikini (w zestawie z kosmetykiem, na którym najbardziej mi zależało, ale o tym za moment). Niekoniecznie pożądany zakup okazał się najlepszym balsamem po opalaniu, jakiego miałam okazję używać (i w sierpniu „udało” mi się odrobinę spiec ramiona). Rozważam ponowny zakup zestawu, tak na „zaś” ;) Cukrowy peeling do ciała - jagodowa muffinka Perfecta uwiodła mnie swoim opakowaniem oraz wizją pysznego, jagodowego zapachu. Rzeczywistość okazała się brutalna, bo nie jest to najlepszy peeling do ciała z jakim miałam do czynienia, dyplomatycznie rzecz ujmując. Więcej na pewno napiszę w recenzji!
 
KOSMETYKI DO PIELĘGNACJI TWARZY
 

Normalizujący żel-peeling oczyszczający do mycia twarzy Be Beauty pojawia się w moich nowościach dosyć często. Jest tani i dobrze sprawdza się na mojej mieszanej cerze. Dawno temu recenzowałam starszą wersję żelu (KLIK). Korzystna oferta w Super-Pharm zaowocowała zakupem Aktywnego peelingu z drobinkami z orzecha włoskiego Perfecta. Na razie jestem nim zachwycona, nawet bardziej niż dotychczasowym ulubieńcem w tej kategorii (KLIK). Ochronny krem do twarzy SPF30do cery mieszanej i tłustej Bielenda Bikini to właśnie główny gwóźdź bielendowego zestawu. Odkąd przeczytałam recenzję kremu u cammie (KLIK), wiedziałam, że chcę go wypróbować. I powiem na razie jedno, nie zawiodłam się :)


Nie jestem pewna czy pielęgnacja rzęs to pielęgnacja twarzy, ale powiedzmy, że ze względu na „lokalizację” tych włosków, Serum przyspieszające wzrost rzęs 4 Long Lashes umieszczam w tej kategorii ;) Serum kupiłam głównie z polecenia Bogusi, która właściwie specjalnie kosmetyku polecać mi nie musiała, jej rzęsy robią to same za siebie! Los mi sprzyjał, bo serum kupiłam w czasie promocji za... 39,99 zł! Widzę pierwsze efekty! :) Celia Kolagen, Przeciwzmarszczkowy krem nawilżający - cera normalna i mieszana - mimo, że nie do końca dopasowany do potrzeb mojej skóry (rekomendowany jest osobom po 40 roku życia), póki co sprawdza się całkiem nieźle. Zobaczymy co dalej wyniknie z tego spontanicznego zakupu!

LAKIERY DO PAZNOKCI


Life, lakierowa marka własna Super-Pharm, kusi ogromnym wyborem tych maluszków. Tym razem skusiłam się na cztery efektowne top coaty (numerki na zdjęciu) oraz złotko, niemalże identyczne jak mój ulubiony złoty lakier, który niestety dobija dna (KLIK)! Ekspresowy wysuszacz do pomalowanych paznokci, również marki Life, to taki trochę zakup-niewypał. Dlaczego? Byłam pewna, że to wysuszacz w postaci podobnej chociażby do Insta-Dri Sally Hansen (KLIK), tymczasem okazał się... oliwką. Działa, ale nie tego oczekiwałam.
 
 
Na koniec zostawiłam sympatyczny akcent kosmetyczno-znajomościowy :) W sierpniu osobiście poznałam jedną z moich ulubionych blogerek - Chwilę dla siebie. W końcu, można by rzec! Od zawsze miałam wrażenie, że Emilię znam „długo”, a nasze spotkanie tylko to potwierdziło. Emilka obdarowała mnie jednym z lakierów z mojej lakierowej listy marzeń (uważna z niej czytelniczka, to się ceni!) - Essie, Sand Tropez :) Dziękuję raz jeszcze!

 
Chyba nie ma sensu, abym pytała o Wasze sierpniowe zakupy, ale... napiszcie proszę o Waszych doświadczeniach z powyższymi kosmetykami, jeśli oczywiście miałyście okazję je poznać. Poza tym, co ciekawego kupiłyście ostatnio?Jakie macie plany zakupowe względem października? Ja mam je dosyć sztywno zarysowane, ciekawa jestem co z tego wyjdzie ;)

Moje kosmetyczne skarby - część V | Pędzle i gąbeczki do makijażu

$
0
0
Oficjalnie akcja Kosmetyczne Skarby, zaproponowana przez Hexxanę, zakończyła się ostatniego dnia września. Niestety nie zdążyłam z publikacją jeszcze trzech zaplanowanych postów (jak zwykle, chciałoby się dodać), więc zamierzam dokończyć pokazywanie moich skarbów, poza wyznaczonym terminem.


W dzisiejszym poście chciałabym pokazać Wam moją gromadkę pędzli do makijażu. Gromadkę, bo wcale nie mam ich dużo, co nie jest to dla mnie problemem, bo z reguły wystarcza mi ich ilość (jak na moje potrzeby jest wystarczająca). Poza tym, mniej pędzli równa się szybsze ich mycie (a nie przepadam za tą czynnością) ;) Kilku sztukom, szczególnie tym marki Hakuro, powinnam poświęcić osobnego posta, co najprawdopodobniej uczynię w przyszłości. Niech dzisiejszy post będzie więc bazą tego, co mam i wprowadzeniem do późniejszych recenzji. Zapraszam do lektury! :)

PĘDZLE DO PODKŁADU


Posiadam trzy pędzle przeznaczone do nakładania podkładu, ale od razu zaznaczę, że pędzla EcoTools (link do recenzji KLIK) od dawna nie używam w tym celu, tylko do nakładania maseczek. Hakuro H50 - pędzel typu flat top - jest moim pierwszym pędzlem tej marki i muszę przyznać, że zrewolucjonizował moje podejście do tematu „pędzle a makijaż”. Doskonale sprawdza się przy nakładaniu podkładu, niezależnie od techniki (osobiście wolę tym pędzlem „stemplować” kosmetyk na twarzy). Zdarzyło mi się również użyć go do przypudrowania twarzy - uszło ;) Nie mam kłopotów z domyciem go z podkładów, nie gubi włosia, nie odkształca się. Zdecydowanie był wart zakupu! Moim zdecydowanym ulubieńcem wśród pędzli do podkładu jest Hakuro H54. Nakładam nim zarówno podkład płynny, jak i mineralny (w trakcie przygody z próbkami, niedawno kupiłam pełnowymiarowe opakowanie podkładu Lily Lolo, pędzel będzie miał szansę się wykazać). W trakcie użytkowania zachowuje się podobnie jak H50. Więcej napiszę w planowanych recenzjach obu pędzli! :)

GĄBECZKI DO PODKŁADU


Beautyblender jest ze mną niemal rok i teraz z całą pewnością stwierdzam, że rozumiem cały ten szał na różowe jajo! Nie używam gąbeczki codziennie i dbam o jej higienę, dlatego automatycznie przedłuża się okres jej trwałości, właściwie wciąż wygląda jak nowa (poza wyblakłym kolorem i śladami po pazurach, nie moich oczywiście). Obiecałam napisać post na temat Beautyblendera, po dłuższym użytkowaniu (link do wstępu KLIK), o czym nie zapomniałam :) Co się odwlecze to nie uciecze! Druga gąbeczka została kupiona na Allegro, ale szczerze mówiąc, jeszcze jej nie używałam, niewiele mogę więc na jej temat napisać.

PĘDZLE DO PUDRU, RÓŻU, BRONZERA


Ku mojemu ogromnemu niezadowoleniu stwierdzam, że mam tylko jeden pędzel do pudru! Nic w tym złego, bo mój pędzel do pudru EcoTools (KLIK) jest moim ulubionym pędzlem w ogóle, ale przyznaję, przydałby się chociaż jeden „zapasowy” (to będzie chyba jedna z pilniejszych rzeczy do kupienia tej jesieni). Pędzel do różu EcoTools przywędrował ode mnie od Hexxany w ramach akcji Nowy Dom. Cóż, Asia wiedziała co robi, bo pędzel ten stał się jednym z moich ulubionych pędzli do różu. Idealnie pasuje na moje „pućki”, a przy tym nakłada kosmetyk bardzo delikatnie. Problemów z gubieniem włosia czy odkształcaniem się pędzla nie zauważyłam. Pędzel z naturalnego włosia Hakuro H21, przeznaczony do aplikacji różu, bronzera lub rozświetlacza, również u mnie używany jest w tej roli (najczęściej z bronzerem). Włoski łapią niewiele kosmetyku, dzięki czemu łatwo można budować efekt oraz uniknąć wpadki z przedobrzeniem. Nie lubię tylko tego, że pędzel nieprzyjemnie pachnie w trakcie mycia (żeby dokładnie to zobrazować, napiszę, że pachnie kozą).


Kolejnym pędzlem, który znalazł u mnie nowy dom, jest pędzel do różu Essence. Mały, puchaty pędzelek świetnie sprawdza się przy aplikacji różu. Pozostała trójka pochodzi z różnych zestawów pędzli z Biedronki. Ten z czarnym trzonkiem - z zestawu, który pokazywałam w tym poście, te stylizowane na pędzle EcoTools pokazywałam już w poście z nowościami lipca (KLIK). Wszystkie lubię, a mały kabuki to po prostu przebój, zwłaszcza do nadania sobie koloru bronzerem (nie do konturowania!).

PĘDZELKI DO CIENI I EYELINERA


Poza pędzelkami z biedronkowych zestawów (na pewno rozpoznacie które to), mam trzy szczególnie ulubione pędzelki do cieni. Pędzelek do cieni EcoTools (link do recenzji KLIK) jest idealny do nakładania cieni na całą powiekę, z kolei pędzelek do rozcierania cieni Oriflame to mój ulubieniec w kwestii rozcierania cieni i „robienia” załamania ;) Eye Crease Brush e.l.f. teoretycznie przeznaczony jest do zaznaczania załamania powieki, ja jednak wolę stosować go na dolną powiekę.

 
Posiadam dwa pędzelki do eyelinera, ale żadnego z nich nie używam w ten sposób, bo... nie mam eyelinera w żelu ;) Pędzelek do eyelinera Essence używam do podkreślania brwi, natomiast pędzelek do eyelinera Avonu (właśnie sobie przypomniałam, że mam jeden eyeliner żelowy, właśnie z Avonu, ale zapomniałam o nim nawet podczas prezentacji kredek i eyelinerów KLIK) do malowania kresek za pomocą cieni.

Niby pędzli mam mało, post miał być krótki, a pisałam go tak długo, że zdążyła mnie zastać noc ;) Posiadacie któryś z „moich” pędzli? Podzielcie się swoimi opiniami! I na koniec pytanie - jaki pędzel do pudru mogłybyście mi szczególnie polecić? :)

Małe wspomnienie lata | Bielenda, Masło do ciała o zapachu arbuza

$
0
0
Byłam pewna, że bohatera dzisiejszego posta już recenzowałam, ale ku mojemu zdziwieniu, jego zdjęcia znalazłam w folderze „do opublikowania”. Nadrabiam niedopatrzenie, zwłaszcza, że Masło do ciała o zapachu arbuza Bielenda okazało się całkiem fajnym kosmetykiem (już je zużyłam, w lipcu) i, co ważne, wciąż można je kupić w niektórych Biedronkach! :)


Masło zamknięte było w niedużym plastikowym słoiczku (pojemność 100 ml). Opakowanie było zakręcane, a kosmetyk dodatkowo zabezpieczony folią. Na słoiczku znajdywały się informacje o zastosowaniu kosmetyku, jego przeznaczeniu oraz składzie*. Słoiczek był bardzo podobny do tego od peelingu z „kompletu” (link do recenzji KLIK).


*Skład: Aqua/Water, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Caprylic/Capric Triglyceride, Glyceryl Stearate, Paraffinum Liquidum (Mineral Oil), Cetearyl Alcohol, Glycerin, Cyclopentasiloxane, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Citrullus Vulgaris (Watermelon) Fruit Extract, Sodium Stearoyl Glutamate, Sodium Polyacrylate, Citric Acid, Disodium EDTA, Ethylhexylglycerin, Potassium Sorbate, Phenoxyethanol, DMDM Hydantoin, Parfum (Fragrance), Cl 14700.

Masło miało bardzo lekką i puszystą konsystencję, przyjemnie  nakładało się na skórę i w miarę szybko wchłaniało. Zapach to niesamowity atut kosmetyku! Masło pachniało jak arbuzowa guma balonowa, zresztą tak samo jak peeling z tej serii. Aromat ten dość długo utrzymywał się na skórze.


Mimo pozornie lekkiej konsystencji, masło było treściwe i dobrze nawilżało moją skórę. Warto zaznaczyć, że skóra mojego ciała jest normalna, bez ogólnej skłonności do przesuszania się. Ze względu na krótki czas wchłaniania się, kosmetyk świetnie sprawdzał się po porannym prysznicu, kiedy liczy się czas :) Masło przynosiło mi ogromną ulgę w dniach, w których wyraźnie przedobrzyłam z plażowaniem. Kosmetyk doskonale nawilżał i koił opaloną (choć powinnam napisać „spaloną”) i podrażnioną skórę. Bardzo mnie to zaskoczyło, bo kompletnie nie oczekiwałam takich właściwości po zwykłym masełku do ciała. Co więcej, dzięki temu masełko bardzo kojarzy mi się z tegorocznymi wakacjami :)


Chciałabym napisać, że kupię masło ponownie i chętnie zrobiłabym to, gdyby nie rząd buteleczek i słoiczków zalegających mi w szafce (tak jest, znowu zapasy mnie „pokonały”). W każdym razie polecam Wam je gorąco, kupcie, jeśli w Waszych Biedronkach są jeszcze dostępne, pewnie kosztują około 4 złotych.Przekonane? :)

Wrześniowy projekt denko - część pierwsza

$
0
0
Znowu projekt denko. Lubię tę serię postów, chociaż ostatnio mam wrażenie, że przygotowuję je na okrągło. Cóż, zaległości stworzyłam na własne życzenie, ale zdaje się, że wychodzę na prostą. Na wrześniowy projekt denko składa się jedenaście zużytych kosmetyków. Tradycyjnie post dzielę na dwie części, w dzisiejszej - kosmetyki pod prysznic, do pielęgnacji ciała oraz włosów. Zapraszam! :)

KOSMETYKI POD PRYSZNIC


Le Petit Marseillais, Kremowy żel pod prysznic – kwiat pomarańczy– w lipcowym projekcie denko pożegnałam się z jednym opakowaniem tego żelu, we wrześniowym - z kolejnym. Poprzednio zastanawiałam się nad opublikowaniem mojej opinii o żelu w osobnej recenzji, teraz z przyjemnością odsyłam Was do tego posta (KLIK). Nie chcąc się za bardzo powtarzać, wspomnę tylko, że żel należycie wywiązuje się ze swojego zadania - dobrze oczyszcza skórę, nie wysuszając jej. Kosmetyk świetnie się pieni i przyjemnie (w moim odczuciu) pachnie. Regularna cena żelu oscyluje w granicach 8-10 zł/250 ml. Następca: Isana, Żel pod prysznic z marakują i zapachem kokosowym.


Le Petit Marseillais, Kremowy żel pod prysznic – miód lawendowy– znów Le Petit Marseillais! Wprost nie mogłam się oprzeć skorzystaniu z promocji i wypróbowania kolejnego wariantu zapachowego. Zapach niestety kompletnie mi się nie spodobał. Nie zrozumcie mnie źle, żel nie pachnie brzydko, ale ma w sobie tę miodową nutę, której bardzo nie lubię, a która niestety zdominowała aromat lawendy. Właściwości żelu są oczywiście bardzo dobre, dokładnie takie jak w wersji kwiat pomarańczy, żel świetnie się pieni, oczyszcza skórę, nie wysuszając jej. No, i po raz kolejny muszę podkreślić, że kremowymżel jest tylko z nazwy... ;) 400 ml butelka żelu kosztuje około 13-15 zł. Następca: Isana, Żel pod prysznic z marakują i zapachem kokosowym.

KOSMETYKI DO PIELĘGNACJI CIAŁA


Garnier Mineral Invisible, Antyperspirant– w przypadku kosmetyków, które regularnie pojawiają się w projekcie denko, ciężko napisać coś nowego i zaskakującego. Sam fakt, że kulka Garnier stale pojawia się w nowościach i zużyciach świadczy o tym, jak bardzo chwalę sobie ten kosmetyk. Nie chcąc zanudzać Was po raz kolejny tymi samymi frazesami, przytoczę to, co napisałam w poprzednim poście ze zużyciami. Antyperspirant skutecznie chroni przed nadmierną potliwością, szybko się wchłania jak na kulkę, przyjemnie pachnie i nie brudzi bielizny czy ubrań. Regularna cena antyperspirantu to około 10 zł/50 ml (ale warto polować na promocje, na przykład w Biedronce). Następca:Dove, Go Fresh, Pomegranate, Antyperspirant w aerozolu cóż, spray Dove dzisiaj rano wylądował w torbie ze zużyciami, następcą mianuję więc Antyperspirant Fa Natural & Power White Grape.


Facelle, Chusteczki do higieny intymnej– chusteczki rossmannowej marki Facelle to pewnego rodzaju niezbędnik w mojej kosmetyczce. Pomagają w utrzymaniu właściwej higieny i komfortu w okolicach intymnych, zwłaszcza w miejscach, w których możliwości te są nieco ograniczone (np. w pracy, na uczelni czy w podróży). Chusteczki w cenie regularnej kosztują około 4 zł/ 20 szt., dostępne są również w wariancie „podróżnym” (1,99 zł/ 15 szt.). Następca: ten sam produkt.

KOSMETYKI DO PIELĘGNACJI WŁOSÓW


Garnier Fructis, Szampon wzmacniający – ekstrakt z kokosa i ekstrakt z marakuito chyba ostatni „zapasowy” szampon tej marki, jaki udało mi się zużyć coś mnie tknęło i zajrzałam do szafki z zapasami. Bingo, mam jeszcze jeden, dokładnie taki sam, szampon w zapasach! Nie było to szczególnym wyzwaniem, bo Szampon wzmacniający okazał się całkiem dobry, a używanie go przyjemne. Szampon dobrze oczyszczał włosy i skórę głowy, nie wysuszając ich. Nie plątał włosów, dobrze się pienił i łatwo spłukiwał. Poza tym, naprawdę wyjątkowo pachniał, nawet jak na serię Fructis. I chociaż wyraźniej czuć było marakuję, kokos zaginął w akcji, to zapach bardzo przypadł mi do gustu. Chętnie kupię go w przyszłości! Przypuszczam, że kosztuje około 10 zł/ 200 ml. Następca: Alterra, Szampon nawilżający - granat BIO & aloes BIO (do delikatniejszego, częstszego oczyszczania włosów) i Farmona, Szampon pokrzywowy (do silniejszego oczyszczania włosów).

Pierwsza część wrześniowego projektu denko za nami! Podzielcie się swoimi opiniami o kosmetykach, które pokazałam wyżej, a z którymi i Wy miałyście do czynienia. A jutro zapraszam Was na post lakierowy! Trafił się kolor, który całkowicie mnie zauroczył ♥

Welcome to... Sand Tropez!

$
0
0
W ostatnim poście zapowiedziałam, że „jutro” pokażę Wam lakier, który ostatnio mnie zachwycił. Cóż, nawet nie wiem kiedy, a z „jutra” zrobił się poniedziałek… Mówią jednak, że co się odwlecze, to nie uciecze, zapraszam więc na obiecany post :)


Po raz pierwszy zobaczyłam go dawno temu u Karotki. Na tyle dawno, że jeszcze żaden lakier tej marki nie zasilał moich zbiorów, a lista życzeń dopiero nieśmiało powstawała w głowie. Mocno zapadł mi w pamięć, „leżakował” sobie na lakierowej liście marzeń, aż do sierpnia tego roku, kiedy dostałam go od Chwili dla siebie :)


Sand Tropez to kolor, który określiłabym jako jasny beż. Kiedy na niego patrzę, przychodzą mi też na myśl określenia typu kawa z mlekiem czy piaskowy (ten piasek w nazwie to nie przypadek). Niekoniecznie wchodzi do grupy typowych lakierów nude, ale intensywnie krąży „wokół”. Czasami jest bardziej szary niż beżowy, wiele zależy tu od światła. Kolor uważam za bardzo klasyczny, elegancki i ponadczasowy. Niby nie jest szczególnie wyjątkowy, a jednak takiego koloru jeszcze nie miałam.



Lakier ma tak udaną konsystencję, że malowanie nim paznokci to prawdziwa przyjemność! Pędzelek– jak marzenie! I chociaż z reguły nie przepadam za tymi szerokimi, tak w przypadku Sand Tropez jestem wręcz zachwycona. Właściwie za jednym pociągnięciem pędzelka malowałam całą płytkę. Lakier nie smużył, a do pełnego krycia wystarczyły dwie warstwy. Czas schnięcia również oceniam jako przyzwoity, chociaż jak zwykle wspomogłam się Insta-Dri, tak na wszelki wypadek.


Na paznokcie nałożyłam warstwę Turbo Dry Top Coat Miss Sporty (tak jest, nie pomyliłam się, użyłam go w roli bazy), następnie dwie cienkie warstwy Sand Tropez. Dwa paznokcie u każdej dłoni dodatkowo ożywiłam topem Life (numer 21). Całość przykryłam warstwą Insta-Dri Sally Hansen. Tak wykonany manicure nosiłam na paznokciach przez pięć dni!



Co Wy na to? Podoba się Wam piaskowy Sand Tropez? A może wolicie „żywsze” odcienie? Przy okazji wspomnę Wam, że moja lakierowa lista marzeń praktycznie jest już zrealizowana (na kilku egzemplarzach chyba przestało mi zależeć) :) Najwyraźniej czas stworzyć nową! Jednak zanim zacznę, mam do wykonania ważne zadanie – porządki w szafie z lakierami. Czas „ogarnąć” rozumem co tam się dzieje! ;)

Wrześniowy projekt denko - część druga

$
0
0
Zanim przejdę do właściwego tematu dzisiejszego posta, czyli projektu denko, krótko wspomnę o istotnej zmianie, jaka nastąpiła wczoraj na blogu. Po kilku tygodniach rozważań i obserwacji doświadczeń innych blogerek, zdecydowałam się na zainstalowanie systemu komentowania Disqus. Jak już pisałam na Facebooku, czy to dobra czy zła decyzja okaże się „w praniu”. Mam świadomość, że zmiana ta nie każdemu przypadnie do gustu, liczę jednak, że z czasem się przekonacie. Mówią, że zmiany są dobre :) Zapraszam do komentowania, również „gości”, czyli tych z Was, którzy z jakichś powodów konta na Disqus zakładać nie chcą :)

***

Druga część wrześniowego projektu denko obejmuje kosmetyki do depilacji (rekordowa wręcz ilość!) oraz do pielęgnacji twarzy. Zaplątał się też jeden gagatek z kategorii „makijaż”. Zapraszam do lektury, udanych kosmetycznych inspiracji :)

KOSMETYKI DO DEPILACJI CIAŁA

 
Veet, Krem do depilacji – Mleczko z lotosu i zapach jaśminu  i Joanna, Sensual, Delikatny krem do depilacji pach, rąk i okolic bikini– wrzesień okazał się miesiącem rekordowym pod względem zużycia kosmetyków do depilacji. Czysty przypadek, a raczej „zerowanie” otwartych kosmetyków, jak było w przypadku kremów do depilacji. Jeśli zaglądacie tu jakiś czas, na pewno wiecie, że kremy do depilacji nie należą do mojej ulubionej metody pozbywania się niechcianych włosków. Z każdą naiwną próbą, wychodzi z tego rozczarowanie, bo kremy niedokładnie usuwają włosy, nierzadko podrażniają moją skórę. W efekcie czego jestem zniechęcona i wracam do maszynki. Zarówno krem Veet, jak i Joanny, nie zmieniły mojego podejścia do tej sprawy. Tym bardziej może dziwić następca tych kosmetyków, mianowicie, Krem do depilacji pod prysznic Veet. Cóż, ciekawość zwyciężyła, a czytałam o tym kosmetyku wiele pozytywnych opinii, może trafię! Nie pamiętam cen obu kremów, nawet „na oko”, przyznam, że średnio orientuję się w ofercie kremów do depilacji.


Isana, Pianka do golenia o zapachu brzoskwini– „klasyczna” metoda depilacji, z maszynką i pianką/żelem, to metoda, z której korzystam najczęściej. Tak jest mi najłatwiej, najszybciej i najwygodniej (cztery raz „naj”!). Z pianką do golenia marki Isana spotkałam się już po raz drugi, wcześniej używałam wersji do skóry wrażliwej (KLIK). Szczerze mówiąc, nie zauważyłam, aby brzoskwiniowa wersja bardzo różniła się od tej „fioletowej”. Oczywiście poza zapachem! Puszysta pianka dobrze nakłada się na skórę, nie spływa z niej i umożliwia maszynce dokładne usunięcie włosków. Faktycznie minimalizuje podrażnienia po goleniu. Jest też dość wydajna, mimo, że nigdy nie żałuję sobie kosmetyków tego typu. Pianka dostępna jest w Rossmannie, w cenie 3,49 zł/150 ml. Następca: Veet, Krem do depilacji pod prysznic.

KOSMETYKI DO PIELĘGNACJI TWARZY


Soraya, Care & Control, Maseczka drożdżowa silnie oczyszczająca– przypuszczam, że gdyby nie „cena na do widzenia” w Rossmannie, nie zwróciłabym na tę maseczkę uwagi. Obietnica „silnego oczyszczenia” skóry to niezła gratka dla mojej mieszanej, skłonnej do trądziku cery. Rzeczywiście, maseczka dobrze oczyszczała skórę twarzy, nie podrażniając jej, a wręcz łagodząc wszelkie „zmiany”. Po kilku użyciach ciężko jest mi stwierdzić czy maseczka realnie wpłynęła na zmniejszenie problemów skórnych czy uregulowała pracę gruczołów łojowych. Nie wiem jaka jest regularna cena kosmetyku, przed obniżką było to 3,49 zł/15 ml (2 x 7,5 ml). Być może kupię taką maseczkę ponownie, chociaż nie wiem czy „cena na do widzenia” nie zwiastuje wycofania kosmetyku z drogerii. Następcy nie wyznaczam, bo poza regularnie stosowanymi przeze mnie maseczkami, nie mam innych „na stanie”.


Be Beauty, Chusteczki do demakijażu – skóra normalna i mieszana– biedronkowe chusteczki do demakijażu pojawiają się w projekcie denko dosyć regularnie, co wyraźnie pokazuje jak bardzo je lubię. Świetnie usuwają makijaż twarzy i oka, ten lżejszy usuwam za pomocą jednej chusteczki. Chusteczki nie podrażniają mojej skóry, ale jak wiecie, to żaden wyznacznik (moja siostra narzeka na te chusteczki, bo szczypie ją po nich twarz). Praktyczne opakowanie, niska cena (około 5 zł/25 szt.) i łatwa dostępność chusteczek to ich kolejne atuty. Recenzję poprzedniej wersji chusteczek, według mnie nie różniącej się wcale od obecnej, znajdziecie tutaj. Chusteczki występują również w wersji do skóry suchej i wrażliwej oraz do każdego typu cery. Następca: ten sam produkt.

MAKIJAŻ


e.l.f., Eyelid Primer (baza pod cienie)– moja pierwsza baza pod cienie sięgnęła dna. Będę wspominać ją z ogromnym sentymentem, nie tylko dlatego, że była moją „pierwszą”, ale przede wszystkim dlatego, że naprawdę dobrze się spisywała. Wyraźnie „podbijała” intensywność cieni oraz przedłużała trwałość makijażu oka. Nie zawsze trwał on nienaruszony aż do demakijażu, ale trzymał się zdecydowanie lepiej niż bez bazy. Ogromny plus za wygodne opakowanie z aplikatorem typowym na przykład dla błyszczyków, o wiele praktyczniejsze rozwiązanie, niż dłubanie palcem w słoiczku. Baza dostępna jest w trzech kolorach (mój odcień to Sheer) i obecnie kosztuje około 10 zł/5 ml (pełną recenzję bazy znajdziecie tutaj). Chętnie kupię ją jeszcze raz! Następca: DAX Cashmere, Eyeshadow Base (baza pod cienie).

No dobrze, „śmieci” września wyrzucone, całe szczęście, bo te z października zaczynają się gromadzić. Dajcie znać jak u Was sprawdziły się wyżej wspomniane kosmetyki, jeśli ich używałyście. Podzielcie się też Waszą opinią na temat wprowadzenia Disqus – jesteście na tak czy na nie?

Trochę mi z tym zeszło, czyli o białej glince Organique

$
0
0
Zabieram się do tej recenzji jak pies do jeża… Bynajmniej nie dlatego, że nie wiem co na temat tego kosmetyku napisać, ale dlatego iż ostatnio moja mobilizacja jest bliska zeru, a o skupienie w takich warunkach bardzo trudno. Dzisiaj się zawzięłam i oto jestem.


Z reguły sięgam po „gotowe” maseczki, a moja wiedza o właściwościach poszczególnych glinek jest nikła. Ogólnie o glinkach wiem niewiele. Z tym większym zaciekawieniem rozpoczęłam przygodę z białą glinką Organique. Warto zaznaczyć, że glinki używałam tylko w roli maseczki do twarzy. Dzisiaj zapraszam Was na jej recenzję :)

Bardzo delikatna glinka kaolinowa. Cechuje ją lekka i jedwabista konsystencja. Jest łagodna dla skóry, usuwa zanieczyszczenia, remineralizuje, wygładza i uelastycznia. Delikatnie rozjaśnia.

W 100% naturalna glinka kaolinowa. Jest to jedna z najdelikatniejszych glinek, cechuje ją lekka i jedwabista konsystencja. Polecana jest zwłaszcza dla cer delikatnych, suchych, wrażliwych, skłonnych do podrażnień oraz dla skór dojrzałych. Działa również normalizująco na skórę tłustą i mieszaną. Można ją stosować do maseczek i kąpieli.

Glinka zamknięta jest w plastikowym zakręcanym słoiczku, typowym dla marki Organique (wiedzę opieram przede wszystkim na lekturze blogów). Posiadam opakowanie o pojemności 100 ml, ale wydaje mi się, że jest to mini-wersja przygotowana na potrzeby któregoś z kosmetycznych „pudełek”. Pełnowymiarowe opakowanie glinki białej wynosi 200 ml i kosztuje 23 zł (do kupienia na przykład tutaj). Kosmetyk ważny jest przez 12 miesięcy od otwarcia.


Glinka ma postać drobno zmielonego, białego proszku. Dotychczas myślałam, że nie ma zapachu, ale w trakcie pisania tej recenzji doszłam do wniosku, że jednak ma. Pachnie bardzo delikatnie, przyjemnie, ale jednocześnie zapach ten nie zapada szczególnie w pamięć.


Jak wykonuję maseczkę na bazie glinki?

Zgodnie z przepisem z opakowania, łączę około 3 łyżeczki glinki z łyżeczką hydrolatu (patrz:Biochemia Urody, Hydrolat z czarnej porzeczki EKO). Pomijam krok mówiący o dodaniu do maseczki olejku. Uwaga! Do przygotowywania „zabiegów” z glinką nie wolno używać metalowych łyżeczek czy naczyń (ja mieszam maseczkę plastikową łyżeczką, najczęściej w filiżance).


Gotowa maseczka łatwo rozprowadza się na twarzy (najczęściej używam do tego celu języczkowego pędzelka EcoTools). Co jakiś czas warto spryskać twarz np. wodą termalną, nie dopuszczając do tego, aby glinka zaschła na twarzy na „skorupę”. Maseczkę trzymam na twarzy około 10 minut, następnie zmywam ciepłą wodą (czasami wspomagając się gąbeczką celulozową), osuszam twarz papierowym ręcznikiem i przystępuję do dalszych czynności pielęgnacyjnych (tonik/woda termalna, krem pod oczy i krem do twarzy).

Jakie efekty obserwuję po wykonaniu maseczki na bazie białej glinki?

Dla przypomnienia, jestem posiadaczką cery mieszanej, ze skłonnością do zmian trądzikowych. Nieobce są mi też rozszerzone pory i przebarwienia po trądzikowe. Glinkę nakładam na twarz mniej więcej co 1,5 tygodnia.

Moja skóra po maseczce była doskonale oczyszczona, miękka i gładka. Wyraźnie widoczne było też odświeżenie skóry oraz to, że wyglądała promiennie. Była też czerwona, przy czym nie towarzyszyły temu pieczenie, swędzenie czy ból. Po prostu miejsca wcześniej przykryte maseczką, po zabiegu były intensywnie czerwone. Na początku zjawisko to w ogóle nie występowało, potem było tak „źle”, iż podejrzewałam, że będę musiała glinkę odstawić, natomiast ostatnio sprawy znowu się unormowały. Objawy te ustępowały w ciągu kilku godzin, do rana skóra wyglądała już świetnie (glinkę „robiłam” wieczorem). Do tej pory nie wiem czym było to spowodowane, tym bardziej dziwi mnie fakt, że glinka rekomendowana jest jako delikatna i odpowiednia dla skóry wrażliwej. Wracając do pozytywów (chociaż przyznam, że nie uznaję tego zaczerwienienia za wadę glinki, zwłaszcza, że nie towarzyszyły temu inne „objawy”) glinki, warto wspomnieć, że regularne stosowanie maseczki (mniej więcej od początku lipca) znacząco wpłynęło na wygląd i kondycję mojej skóry – jest gładsza i rozjaśniona, a wszelkie zmiany trądzikowe pojawiają się bardzo rzadko.


Mój apetyt na glinki został rozbudzony, zwłaszcza, że widzę realne efekty działania maseczki (przymknijmy oko na „czerwony” incydent). Jak jest u Was? Stosujecie glinki? Jeśli tak, może miałybyście dla mnie jakieś wskazówki, na co warto zwrócić uwagę? Jeśli nie, napiszcie o swoich ulubionych maskach do twarzy :)

Najciekawsze nowości kosmetyczne września

$
0
0
Z projektem denko jestem już na „czysto”, za to z prezentowaniem nowości jeszcze lekko w tyle… Nadszedł dzień ostatecznego rozprawienia się z zaległościami, ponieważ dzisiaj chciałabym Wam pokazać kosmetyczne nowości, które trafiły do mnie we wrześniu. Najciekawsze nowości, warto dodać, ponieważ nie chcąc Was zanudzać, wybrałam do posta tylko te „naj” (zwłaszcza, że kolejny taki wpis będzie całkiem niedługo, październik się kończy). Zapraszam do lektury! Może coś Was zaciekawi :)


Przeglądając teraz wrześniowe nowości, nachodzi mnie myśl, że miesiąc ten był miesiącem zakupów z Alterrą. Do mojej kosmetyczki trafiło aż pięć kosmetyków tej marki! Po części to następstwo rossmannowej promocji na kosmetyki do włosów Alterry, poczyniłam zakupy z serii Granat i Aloes. Szampon nawilżający do włosów suchych i zniszczonych oraz Maskę nawilżającą do włosów suchych i zniszczonych (recenzje obu kosmetyków znajdziecie tutaj) poznałam już dawno temu. Nowością jest dla mnie Odżywka do włosów suchych i zniszczonych.


Post cammie przekonał mnie do zakupu Emulsji oczyszczającej z granatem. To był strzał w dziesiątkę! Dawno żaden kosmetyk do oczyszczania twarzy aż tak mnie nie zachwycił. Emulsji używam do porannego mycia twarzy, sprawdza się w tym doskonale. Mimo, że rekomendowana jest dla cery suchej, a ja mam mieszaną. Więcej na pewno napiszę w osobnej recenzji! Wieloskładnikowy krem do rąk Granat Bio i Masło shea to dopełnienie alterrowego szaleństwa :) Uwielbiam zapach tej serii!


Tonik witaminowy do skóry normalnej i mieszanej Garnier to mój ulubiony tonik, tuż po ogórkowym Ziai. Kupuję go od dawna i wciąż lubię go tak samo. „Cena na do widzenia” w Rossmannie zachęciła mnie do zakupu Pianki myjącej do twarzy i oczu Lirene. Od dawna chciałam ją wypróbować, teraz będę miała okazję.


Znacie moją antypatię do kremów do depilacji. Z tego powodu nieco dziwić może zakup nowości marki Veet, czyli Krem do depilacji pod prysznic. Ciekawość jednak zwyciężyła i… słusznie! Jestem tak zaskoczona skutecznością kremu, że niemal natychmiast mianowałam go odkryciem miesiąca! Na pewno więcej napiszę w recenzji, bo krem zdecydowanie jest tego wart!


Niedawna promocja na Costasy.pl niejako sprowokowała zakup podkładu mineralnego (pomysł ten krążył mi po głowie już od dawna). Na szczęście dzięki Bogusi miałam okazję dobrze dopasować kolor podkładu – dziękuję! Zdecydowałam się na odcień Warm Peach. Jeszcze go nie używałam, bo ostatnio muszę sięgać po sprawdzone kosmetyki, a na eksperymenty jeszcze przyjdzie pora.


Jestem ostatnią z zainteresowanych, która o tym wspomina – we wrześniu spotkałyśmy się z Bogusią, Chwilą dla siebie i moją siostrą na jesiennym spacerze w Sopocie. Dziewczyny fajnie opisały nasze spotkanie, odsyłam Was więc do ich „relacji” – u Bogusi i u Emilii :) Od Emilki dostałam prezent w postaci ręcznie robionego mydełka peelingującego– prawda, że serduszko pięknie się prezentuje? Chwila dla siebie pokazywała całkiem niedawno na swoim blogu jak takie mydełko można wykonać (KLIK). Bogusia obdarowała mnie odlewkami/odsypkami interesujących kosmetyków: pudru mineralnego matującego Lily Lolo, pudru mineralnego Earthnicity oraz czarnego mydła Organique. Będzie co testować! :)


Ostatnią nowości jest lakier do włosów Elnett od L’Oreal. Naczytałam i nasłuchałam się o nim tyle dobrego (zachwala go nawet moja ulubiona youtuberka Judy), że postanowiłam sprawdzić czy warto. Dotychczas użyłam go raz, bo niezbyt często stylizuję włosy, ale moje spostrzeżenia są pozytywne. Oby tak dalej!


Nowości września za nami! Mam nadzieję, że miło spędziłyście czas zerkając do mojej kosmetyczki :) Napiszcie o swoich doświadczeniach z powyższymi kosmetykami i oczywiście pochwalcie się swoimi zakupami ostatnich tygodni!

Le Petit Marseillais raz jeszcze! | Mleczko nawilżające z masłem shea, olejem arganowym i migdałowym

$
0
0
Witajcie w listopadzie! Dzisiaj jeszcze raz o marce Le Petit Marseillais - mam nadzieję, że wytrzymacie ;) Jakiś czas temu recenzowałam jeden z żeli pod prysznic tej marki, tym razem podzielę się z Wami moją opinią o Mleczku nawilżającym z masłem shea, olejem arganowym i migdałowym. Zapraszam do lektury!


Dzięki połączeniu trzech składników: masła shea, oleju arganowego i oleju ze słodkich migdałów mleczko ma działać na skórę odżywiająco, nawilżająco i wygładzająco. Lekka konsystencja mleczka gwarantować ma szybkie wchłanianie się, zapewniając skórze komfort. Twoja skóra relaksuje się - jest miękka, nawilżona i cudownie pachnąca.


Mleczko zamknięte jest w plastikowej butelce o charakterystycznym kształcie. Co ważne, opakowanie wyposażone jest w pompkę– takie rozwiązanie jest bardzo wygodne, chociaż gdy kosmetyk kończy się, pojawiają się problemy z jego wydobyciem – coś za coś. Szata graficzna opakowania wyróżnia się barwą – żółty kolor mocno kojarzy mi się (nie wiem dlaczego) z wiodącymi składnikami kosmetyku. Na opakowaniu znajdują się informacje odnośnie przeznaczenia, trwałości (12 miesięcy od otwarcia) oraz składu kosmetyku. Balsam o pojemności 250 ml kosztuje około 16 zł. 

Skład: Aqua, Glycerin, Caprylic/Capric Triglyceride, Paraffinum Liquidum, PEG-6 Stearate, Dimethicone, Octyldodecyl Myristate, Cetearyl Alcohol, Butyrospermum Parkii Butter, Argania Spinosa Kernel Oil, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Glyceryl Stearate, Cera Microcristallina, Paraffin, Ceteth-20, Steareth-20, Polysorbate 85, Acrylates/Acrylamide Copolymer, Carbomer, Methylparaben, DMDM Hydantoin, Ethylparaben, Parfum.
 

Kosmetyk reprezentuje konsystencję typową dla mleczek (co jak wiadomo, nie zawsze jest „oczywistą oczywistością”). Mleczko jest lekkie, łatwo rozprowadza się na skórze i błyskawicznie wręcz wchłania. Zapach mleczka na początku bardzo mi się spodobał, z czasem trochę spowszedniał, aktualnie uważam go po prostu za ładny. Jak wiadomo, zapach kosmetyku to rzecz na tyle względna, że nie można za bardzo sugerować się czyimś zdaniem w tej kwestii.


Mleczko przynosi natychmiastową ulgę suchej skórze (ale nie na długo, o tym za moment). Chwilę po aplikacji daje uczucie lepkości, które potem zanika. Mleczko daje uczucie miękkiej, gładkiej i jedwabistej skóry. Mleczko stosuję w miarę regularnie od kilkunastu tygodni i przyznam szczerze, że nie zauważyłam, aby stan mojej skóry poprawił się. Kosmetyk doraźnie nawilża skórę, ale nie jest to długotrwały efekt, raczej do kolejnej aplikacji. Nie jestem więc przekonana co do jego zapowiadanej skuteczności względem bardzo suchej skóry. Podsumuję to tak, mleczko jako doraźne nawilżenie skóry – tak, ale jako kosmetyk, na którym można polegać mając bardzo suchą skórę – już niekoniecznie.


Zmierzając do końca recenzji, mleczko oceniam jako dobry kosmetyk, jednak nie na tyle zapadający w pamięć, żebym zechciała kupić je ponownie. Z dużą dozą wątpliwości podchodzę również do głównego zadania kosmetyku, mianowicie nawilżania bardzo suchej skóry - moim zdaniem, za cienki Bolek na taki problem. Jeśli macie suchą skórę i używałyście tego mleczka, koniecznie podzielcie się swoją opinią! :)

Październikowy projekt denko - część pierwsza

$
0
0
Tym razem projekt denko publikuję już na początku nowego miesiąca, aż sama nie mogę w to uwierzyć! Wiecie, że przez ostatnie miesiące bywało z tym różnie... Przez cały miesiąc starałam się opisywać zużycia (w miarę) na bieżąco, co niewątpliwie przyspieszyło proces przygotowania postów z tej serii. Chyba wdrożę tę metodę na stałe. Październik okazał się dość obfity w zużycia, szczególnie kosmetyków do pielęgnacji ciała. Zużyłam aż jedenaście kosmetyków! Tradycyjnie, dzielę projekt denko na dwie części, w pierwszej kosmetyki do pielęgnacji ciała. Zapraszam do lektury!


Isana, Żel pod prysznic z marakują i zapachem kokosowym– lubię żele pod prysznic tej marki własnej Rossmanna. Są bardzo tanie, łatwo dla mnie dostępne i przyzwoicie wywiązują się ze swojego zadania. Nie inaczej było ze zużytą przeze mnie w październiku egzotyczną wersją. Ten świetnie pieniący się kosmetyk dobrze oczyszczał skórę, nie wysuszając jej. Odświeżający i nieco tropikalny zapach żelu bardzo mi się podobał, chociaż marakuja całkowicie zdominowała zapach kokosu, którego ja w kosmetyku w ogóle nie wyczuwam - szkoda. Przyczepiłabym się do kiepskiej wydajności, ale cena - niecałe 3 zł/300 ml - nałożyła mi klapki na oczy. Chętnie kupię go ponownie. Następca: Be Beauty, Kremowy żel pod prysznic - Soft Touch.


Cien, Żel do higieny intymnej– lidlowy specyfik do higieny intymnej gościł u mnie pierwszy raz (z reguły sięgam po te z Biedronki). Żel nie był zbyt gęsty, dobrze się pienił i przyjemnie pachniał. Ze swojego zadania wywiązywał się bardzo dobrze – dokładnie, ale delikatnie oczyszczał skórę. Okazał się też całkiem wydajny, zaczęłam używać go (razem z siostrą) pod koniec sierpnia! Dodatkowym atutem jest butelka z pompką. Myślę, że jeszcze do niego wrócę. Cena żelu to około 4-5 zł/500 ml! Następca: Lovena, Emulsja do higieny intymnej z ekstraktem z zielonej herbaty i probiotykami.


Dove, GO FRESH Pomegranate, Antyperspirant w aerozolu– zużyty spray to efekt „czystek” w szafce z zapasami. Jak wiecie, najchętniej sięgam po antyperspiranty w kulce. Te w aerozolu od zawsze wydawały mi się nieekonomiczne i mało skuteczne. Antyperspirant Dove zafundował mi kolejną udaną przygodę z „aerozolem” i właściwie zaczynam nieco zmieniać swój pogląd odnośnie tej formuły kosmetyku. Antyperspirant dobrze chronił przed nadmiernym poceniem się, dawał mi komfort (oczywiście nie na obiecane 48h, czaruś), szybko się „wchłaniał” i nie brudził ubrań. Poza tym, przepięknie pachniał, a zapach ten pozbawiony był tej duszącej nutki, tak charakterystycznej dla wielu dezodorantów w sprayu. Mały minusik odnotowałam w kwestii wydajności, gdyż kosmetyk zużyłam w niecałe dwa tygodnie, ale być może to moja wina (lubię dużo „psikać”). Regularna cena antyperspirantu to ok. 10 zł/150 ml. Następca: Antyperspirant Fa Natural & Power White Grape.


Avon, Nawilżający krem do stóp Cynamon i pomarańcza– kolejne następstwo czyszczenia zapasów, a ściślej rzecz ujmując, zużywania długo otwartych kosmetyków (to chyba pierwotny cel projektu denko, prawda?). Tubka kremu (poj. 75 ml) zalegała u mnie bardzo długo, pewnie nawet przegapiłam jego datę ważności (niby 12 miesięcy od otwarcia). Myślę, że zużyłabym go szybciej, gdybym widziała jakiekolwiek efekty jego działania. Tymczasem, krem bardzo słabo nawilżał skórę stóp, czasami miałam wręcz wrażenie, że w ogóle tego nie robił. Na co więc nam krem nawilżający, który skóry nie nawilża? Nawet jeśli ładnie pachnie (a pachnie, bardzo ciepło, zimowo i świątecznie), to właściwie na nic. Ta seria jest już niedostępna w sprzedaży. Nie pamiętam ceny kremu, o ile pamięć mnie nie zawodzi, kupowałam go w zestawie z peelingiem. Następca: Lirene, Regenerujący krem do stóp 30% urea (również wypadałoby go w końcu zużyć!).


Bielenda, Happy End, Krem do rąk i paznokci nawilżający z mocznikiem 10% i lanoliną– ostatnie zakupy niejako wymusiły na mnie zużywanie otwartych kosmetyków, również kremów do rąk. Wiecie, że skóra moich rąk nie jest problematyczna, ale wraz z nadejściem jesieni muszę poświęcić im nieco więcej uwagi. Propozycja Bielendy, zamknięta w pomarańczowej, optymistycznej tubce, bardzo dobrze nawilżała skórę dłoni (mocznik robi swoje!). Kosmetyk otacza skórę miękką, ochronną otoczkę (nie mylić z tłustą warstwą!) i świetnie wpływa na stan skórek wokół paznokci. Zapach kosmetyku jest przyjemny, delikatny i… taki ciepły. Bardzo mi się podoba! Krem kosztuje ok. 7 zł/75 ml. Następca: Alterra, Wieloskładnikowy krem do rąk Granat Bio i Masło Shea Bio.


Anida, Odżywczy krem do rąk i paznokci – wosk pszczeli i olej makadamia– zużywałam krem w takim tempie, że nie doczekał się recenzji. Wykorzystam więc projekt denko do napisania kilku zdań na jego temat. Krem doskonale nawilżał moje dłonie! Po aplikacji na skórze zostawała nietłusta warstewka ochronna. Zauważyłam, że regularne (żeby nie powiedzieć „maniakalne”, wiecie jak lubię smarować dłonie) stosowanie kosmetyku pozytywnie wpłynęło na stan mojej skóry – była miękka, gładka, a nieprzyjemne uczucie ściągnięcia właściwie ustąpiło. Wygodna tubka z miękkiego plastiku oraz przyjemny, ciepły zapach to kolejne atuty kremu. Cena kremu to ok. 6 zł/100 ml. Chętnie kupię go ponownie! Następca: Alterra, Wieloskładnikowy krem do rąk Granat Bio i Masło Shea Bio.

Pierwsza część październikowych zużyć za nami, opakowania lądują w koszu. Na kolejną, poświęconą kosmetykom do pielęgnacji twarzy, makijażu i zapachom, zapraszam w czwartek. I standardowa prośba do Was - podzielcie się odczuciami o powyższych kosmetykach, jeśli miałyście z nimi do czynienia. Chętnie poznam Wasze opinie!

Październikowy projekt denko - część druga

$
0
0
Zgodnie z zapowiedzią, ponownie zaglądam do torby ze zużyciami w poszukiwaniu reszty śmieci ;) W drugiej części październikowego projektu denko kilka słów o kosmetykach do pielęgnacji twarzy i zapachach (znalazł się też jedn kosmetyk kolorowy!) - zapraszam do lektury!


Organique, Glinka biała - całkiem niedawno recenzowana glinka (KLIK) okazała się być obiecującym wstępem do przygody z glinkami w ogóle (nie licząc wcześniejszych jednorazowych aplikacji). Glinkę stosowałam tylko i wyłącznie w roli maski do twarzy, najczęściej łącząc ją z hydrolatem z czarnej porzeczki. Tak przygotowana maseczka doskonale oczyszczała skórę mojej twarzy, pozostawiając ją miękką, gładką i promienną. Niepokojące zaczerwienienie, o którym pisałam w recenzji, najprawdopodobniej spowodowane było połączenie glinki z tym konkretnym hydrolatem. Za radą Simply, rozrobiłam kosmetyk z wodą termalną - bingo, nie było śladu po zaczerwienieniu. Pełnowymiarowe opakowanie glinki białej kosztuje 23 zł/200 ml. Następca: Organique, Glinka Ghassoul.


Clinique, Moisture Surge Overnight Mask– dzięki Anecie (przy okazji wspomnę, że bardzo brakuje mi Twoich postów, mam nadzieję, że to przeczytasz) miałam okazję poznać kultową maskę do twarzy marki Clinique. Przez kilka miesięcy (dokładnie tak!) powolutku zużywałam swoją 7 ml próbkę/miniaturkę. Najczęściej maseczkę nawilżającą nakładałam po peelingu i masce oczyszczającej. Już odrobinka kosmetyku wystarczała, aby pokryć nią całą twarz. Dzięki swojej lekkiej, a jednocześnie bogatej konsystencji, skóra stawała się gładka, miękka i wyraźnie nawilżona. Pełnowymiarowe opakowanie maski kosztuje aż 165 zł/100 ml! I przyznam, że to właśnie cena na razie odwodzi mnie od zakupu kosmetyku, może kiedyś. Następcy nie wyznaczam, ponieważ typowo nawilżającej maseczki nie mam obecnie „na stanie”.


Avon, Odświeżająca mgiełka do ciała Kwiat cytryny i bazylia– swego czasu byłam ogromną fanką mgiełek do ciała tej marki, czego wyraz dałam w tym poście na blogu. Obecnie, kiedy mgiełkowy arsenał się uszczupla, a ja nie zamawiam nowych egzemplarzy, „miłość” ta jakby słabnie. Co by nie mówić, mgiełka o zapachu kwiatu cytryny i bazylii od zawsze była moją ulubioną. Jej świeży, orzeźwiający i nieco cierpki zapach sprawiał, że lubiłam się nią pryskać (latem nawet zamiast klasycznych wód toaletowych). Aromat nie był szczególnie trwały, ale chyba nikt nie oczekuje tego od mgiełek, w końcu to „mgiełka”, również zapachu. Ostatnio zauważyłam, że mgiełka nieco się „zepsuła”, mianowicie dominować zaczęła jej alkoholowa baza (pewnie ma to związek z jej starością). Pozbywam się jej więc bez żalu, no może troszkę mi szkoda, zwłaszcza, że ten wariant nie jest już dostępny. Regularna cena mgiełek to obecnie ok. 15 zł/ 125 ml (ha, w końcu zajrzałam do katalogu). Następcy nie wyznaczam, bo nie kupiłam kolejnej mgiełki, ewentualnie zużyję to, co mi jeszcze „zalega”.


Adidas, Odświeżający dezodorant z atomizerem dla kobiet – Fizzy Energy– jeśli pamięć mnie nie myli, żaden zapach nigdy nie pojawił się w projekcie denko, dezodorant Adidas jest więc pierwszy (ja zwykłam nazywać go wodą toaletową). Fizzy Energy był zapachem lekkim, świeżym i właściwie dosyć dyskretnym. Nie był to zapach szczególnie trwały, ale nie oczekiwałam tego od wody toaletowej. Używałam zapachu „falami” – czasami odkładałam go, by za jakiś czas ponownie się nim zauroczyć (wylądował nawet w ulubieńcach któregoś miesiąca). Prosty flakonik wpasował się w moje gusta, okazał się też trwały, po kilkukrotnym upadku nie ma na nim większych uszczerbków. Chyba nie planuję ponownego zakupu (a raczej pierwszego, o ile pamiętam, zużyty egzemplarz był prezentem). Typowego następcy nie wyznaczam, ponieważ zapachów używam różnych, ale wspomnę iż posiadam inną wersję „dezodorantu” Floral Dream. Nie bardzo podoba mi się ten zapach i nie wiem co z nim zrobić… Może wśród Was znajdzie się amatorka tego aromatu?


Avon, Diamentowa konturówka do oczu – Twilight Sparkle– zużyć kredkę do oczu nie jest łatwo, przynajmniej tak mi się wydaje. Tu sprawa była dużo prostsza, przez wysuwany sztyft (te tradycyjne kredki, wymagające temperowania, na pewno zużywa się wolniej). Twilight Sparkle to piękny granat z mnóstwem niebieskich drobinek brokatu. Kredka efektownie wyglądała na oku, mimo, że trzeba było się trochę namachać, aby uzyskać satysfakcjonujące krycie. Przybliżałam kredkę w tym poście, a kolejną próbkę koloru pokazałam w niedawnym poście o moich kredkach do oczu. Następcy nie wyznaczam, bo nie kupiłam niczego z myślą o zastąpieniu Twilight Sparkle.

Kolejne denko za nami. Miesiące tak szybko lecą, że czasami tracę rachubę. Ciężko uwierzyć, że już za moment koniec roku! Napiszcie proszę jak tam Wasze zużycia minionego miesiąca :)

„Hit blogosfery” i moim hitem! | Garnier, Płyn micelarny 3w1

$
0
0
Dawniej do demakijażu używałam tylko mleczka, a obecnie sięgam tylko po płyny micelarne. Zaczęło się od płynu micelarnego z Biedronki, którego już zawsze darzyć będę sympatią i sentymentem. Wracam do niego w miarę regularnie, chociaż nowości „atakujące” mnie przeważnie z blogów, nie pozwalają mi przejść wobec nich obojętnie. Tak było i z Płynem micelarnym 3w1 marki Garnier, którego określiłabym nawet mianem „hitu blogosfery” – płyn zużyłam i zapraszam Was dzisiaj na jego recenzję!


Kosmetyk zamknięty jest w sporej, bo o pojemności 400 ml, butelkę. Butelka mimo swoich rozmiarów jest poręczna i wygodna w użytkowaniu. Jest przezroczysta, łatwo więc kontrolować ubytek płynu. Opakowanie wyposażone jest w solidne zamknięcie (trzeba mocno przycisnąć, aby usłyszeć „klik”), ale nie ma problemów z jego otwarciem. Szata graficzna butelki jest prosta, charakterystyczna dla marki Garnier i po prostu ładna. Na opakowaniu znajdują się informacje odnośnie przeznaczenia kosmetyku, jego zadań, składu* oraz daty ważności (6 miesięcy od otwarcia!).


Płyn reklamowany jest jako „3w1”, ma usuwać makijaż, oczyszczać skórę oraz koić ją. Według producenta kosmetyk nie wymaga spłukiwania, nie bardzo to sobie wyobrażam, ponieważ po wstępnym demakijażu płynem, zawsze myję twarz żelem (chyba, że odnosi się to do drugiego i trzeciego „zadania” kosmetyku, czyli oczyszczania i kojenia skóry). Płyn rekomendowany jest dla wszystkich typów cer, również dla skóry wrażliwej. Jest bezzapachowy (czyli nie ma dodatkowych substancji perfumujących, bo oczywiście jakiś zapach posiada – delikatny, przyjemny i w sumie neutralny).

*Skład: Aqua/Water, Hexylene Glycol, Glycerin, Disodium Cocoamphodiacetate, Disodium EDTA, Poloxamer 184, Polyaminopropyl Biguanide (B162919/4).

Płynu micelarnego używałam głównie do demakijażu twarzy i oczu (sporadycznie w roli toniku, do odświeżania twarzy rano). Z usuwaniem makijażu radził sobie bardzo dobrze, bez większego trudu rozpuszczał nawet cięższy podkład (Revlon Colorstay) oraz tusz do rzęs. Nie używam kosmetyków wodoodpornych, nie miałam więc możliwości sprawdzić jak płyn radzi sobie z ich usunięciem (tak samo z eyelinerami, raczej ich nie używam). Zdarzało się, że płyn trochę pienił się na twarzy (czego nie lubię), ale wynikało to raczej ze zbyt dużej ilości wylanej na wacik. Nie zauważyłam, aby kosmetyk podrażniał moją skórę, wręcz przeciwnie, cały proces usuwania makijażu odbywał się delikatnie i bez używania niepotrzebnej siły (na pewno znane jest Wam „tarcie” skóry w celu demakijażu).


Cena kosmetyku jest pozornie wysoka (17-20 zł), ale biorąc pod uwagę pojemność butelki, a co za tym idzie, wydajność płynu (miałam go w użyciu około 4,5 miesiąca), sprawa jawi się o wiele pozytywniej :)

Podsumowując, „hit blogosfery” okazał się również moim hitem :) Jestem w 100% zadowolona z właściwości i działania kosmetyku, właściwie nie mam do niego żadnych zastrzeżeń. Chętnie kupię go ponownie!


A jak było z Wami? Używałyście już Płynu micelarnego 3w1 Garnier? Jak się u Was sprawdził? A może macie już swojego ulubieńca wśród płynów micelarnych i nie próbujecie nowości? Dajcie znać! :)

Ulubieńcy października

$
0
0
Dawno nie było ulubieńców miesiąca! Ostatni post z tej serii opublikowałam w lipcu. Oczywiście nie było tak, że od tamtej pory nic mnie nie zachwyciło. Zachwyciło, ale powiedzmy, że nie na tyle, aby przygotowywać osobny wpis o tym.
 

Inaczej było z ulubieńcami października, których „wytypowałam” niemalże automatycznie :) Wśród ulubieńców października umieściłam cztery kosmetyki. Trzy typowo pielęgnacyjne oraz jeden lakier do paznokci. Zapraszam do lektury posta!
 

Już jakiś czas nie zdarzyło się tak, aby lakier zachwycił mnie na tyle, żebym nosiła go na paznokciach niemal cały miesiąc. Z Sand Tropez Essie było dokładnie tak :) Z małymi przerwami na wykonanie manicure, nosiłam go na paznokciach cały październik. Uwielbiam w nim wszystko – kolor, konsystencję, pędzelek. Lakierowy ideał! Pokazywałam go bliżej w tym poście, koniecznie zerknijcie!
 

Emulsja oczyszczająca z granatem Alterry to swego rodzaju odkrycie ostatnich tygodni. Niech dzisiejsza wzmianka będzie wstępem do recenzji emulsji, którą na dniach planuję opublikować. Emulsja służy mi do porannego oczyszczania twarzy, jest delikatna, a masaż podczas aplikacji pomaga mi się dobudzić ;) Poza tym uwielbiam zapach całej serii z granatem, możecie sobie wyobrazić moje uwielbienie do tego kosmetyku. Wypatrujcie recenzji!
 

Krem do depilacji pod prysznic Veet to taki ulubieniec-nieulubieniec. Zbyt krótko go używam, aby z całą pewnością zaliczać go do grona ulubionych kosmetyków, ale jest to kosmetyk z gatunku tych, po których pierwszym użyciu mówimy „wow!”. Na pewno wiecie, że nie przepadam za klasycznymi kremami do depilacji. Do kremu pod prysznic podchodziłam więc z dużą dozą niepewności, ale i… nadziei, że TYM RAZEM będzie skutecznie. Na razie jestem bardzo zadowolona ze skuteczności kremu, chociaż zauważyłam, że należy bardzo przyłożyć się do aplikacji, żeby krem dokładnie usunął włoski. Oby tak dalej! :)
 

Ostatnim ulubieńcem października jest Wieloskładnikowy krem do rąk Granat BIO i Masło Shea BIO Alterry. Żadna nowość, pomyślicie, wiadomo wszem i wobec, że uwielbiam kremy do rąk, prawda? Krem Alterry zachwycił mnie szczególnie. Doskonale nawilża dłonie, ma przyjemną, bogatą konsystencję, a do tego pięknie pachnie. Szkoda, że już się kończy!
 

Tak prezentuje się moja ulubiona czwórka października. Podzielcie się swoimi ulubieńcami, nie tylko kosmetycznymi.Może coś w sieci szczególnie Was zachwyciło? Wszelkie linki mile widziane, w granicach rozsądku oczywiście ;)

Październikowe nowości w kosmetyczce

$
0
0
Zazwyczaj na początku miesiąca jestem przekonana, że nowości kosmetycznych w danym miesiącu będzie niewiele. Od jakiegoś czasu staram się planować zakupy, co względnie mi się udaje. Życie jest jednak pełne niespodzianek, również to kosmetyczne i finalnie kończę miesiąc mając kilkadzieścia pozycji na liście. Tym krótkim wstępem zapraszam Was do zerknięcia co trafiło do mojej kosmetyczki w październiku :)


Zanim miesiąc zdążył rozkręcić się na dobre, drogeria Super-Pharm uraczyła nas promocją na lakiery Essie (kup jeden, a drugi weź za grosz). Postanowiłam skorzystać z okazji i zrealizować do końca (prawie) moją lakierową listę marzeń. Za 35 złotych kupiłam dwa lakiery, Watermelon i Fiji. Oba lakiery kultowe i uwielbiane, cóż mogę dodać, ja też jestem nimi zachwycona. Na pewno pokażę je w akcji!


W konkursie u cammie z No to pięknie! wygrałam kosmetyki marki Bioderma z linii Sébium. Sébium to linia kosmetyków Biodermy stworzona z myślą o skórze tłustej, mieszanej i trądzikowej (jestem godną przedstawicielką tych dwóch ostatnich). Będę miała okazję wypróbować Płyn micelarny do oczyszczania twarzy i zmywania makijażu Sébium H2Ooraz Krem przeciwtrądzikowy o globalnym działaniu Sébium Global. Jestem ogromnie ciekawa tych kosmetyków!


Simply a woman postanowiła oddać komuśSmokin' HotShadow & Blush Palette Barry M. Zgłosiłam się i miałam szczęście, bo to ja zostałam jej nową właścicielką :) W skład palety wchodzi sześć połyskujących cieni oraz przepiękny odcień różu. Oswajanie paletki zaczęłam od jaśniejszych kolorów, które szybko zdobyły moje serce (zwłaszcza drugi od lewej), z czasem pokuszę się użycie szarości.


Paletka nie przyjechała do mnie sama, a w towarzystwie sporej gromadki innych kosmetyków (dziękuję raz jeszcze Kingo!). Wśród nich zobaczyłam między innymi krem do rąk Alterry (moja ulubiona seria!), lakier Wibo, pomadka do ust Bielendy, olejek arganowy (ujarzmia moje włosy jak nic!), mydło błotno-solne oraz kilka kosmetyków w formie saszetek. Same widzicie o jakich niespodziankach wspominałam na początku ;)


Marka Organique zaprosiła mnie na warsztaty własnoręcznego wykonywania kosmetyków, które odbywały się w sklepie Organique w gdyńskim CH Batory. Wraz z zaproszeniem dostałam upominek od firmy, który okazał się cudownie pachnącą paczką-niespodzianką. W kartoniku znalazłam Korzenne masło do ciała, Glinkę Ghassoul, Olej sezamowy, Cukrową piankę peelingującą do ciała - owocowy koktajl oraz Pomarańczowy olejek eteryczny. Żałuję tylko, że nie udało mi się dotrzeć na warsztaty. Uwierzcie, jak kocham moje miasto, tak w piątkowe popołudnia nienawidzę. Gdańsku, kiedy się odkorkujesz?


W październiku złożyłam swoje pierwsze zamówienie w sklepie Minti Shop (wspólnie z bliskimi mi dziewczynami). Główny cel zakupów zasługuje na osobnego posta, czekam tylko na sprzyjające warunki do zdjęć, ale na pewno TO pokażę :) Przy okazji postanowiłam uzupełnić swój pędzlowy arsenał. Po godzinach namysłu zdecydowałam się na Powder Brush Real Techniques(51,90 zł) oraz pędzelek do rozcierania cieni Hakuro H77(16,40 zł). Pędzel Real Techniques na razie mnie nie zaskoczył, za to Hakuro jestem oczarowana od pierwszego „maźnięcia”.


Kupiłam też nowość, sprężynkowe gumki do włosów Invisibobble(12,99 zł/3 szt.). Docelowo po jednej dla mnie i moich dwóch sióstr (każda z nas ma inny typ włosów, będę więc miała pełen „przekrój” do oceny). Posty Bogusi (m.in. ten) nie pozwoliły mi przejść wobec gumek obojętnie :) Skorzystałam z promocji i kupiłam wosk Yankee Candle Cinnamon Stick(5,60 zł) - myślę, że zapach ten będzie idealny na okres świąteczny :)


Przedostatnim zakupem października jest Kremowy żel pod prysznic - Chocolate Be Beauty(7,99 zł/750 ml!)- nie mogłam przejść obojętnie wobec tak pięknego z założenia zapachu, jakim jest czekolada. Nie mogę doczekać się aż zacznę go używać!

 
Z reguły nie kupuję prasy „kobiecej”, ale do zakupu październikowego numeru magazynu Glamour skłonił mnie dodatek w postaci cienia do powiek marki Inglot. Za 5,99 zł mam swojego pierwszego Inglota w kolekcji :) Okazja przednia, prawda? Żałuję, że podobne „gratisy” nie zdarzają się u nas częściej.


Trochę nowości i już człowiek zaczyna się gubić ;) Przede mną gruntowne porządki w tzw. zapasach, mam zamiar jakoś sensownie to sobie poukładać. Mam nadzieję zrobić to do świąt! Dajcie znać co szczególnie Was zainteresowało z powyższych kosmetyków, postaram się uwzględnić to przy pisaniu następnych postów. Pochwalcie się też swoimi zakupami! :)

TAG: Czas dla siebie

$
0
0
Przez niemalże trzy lata istnienia, mój blog przechodził przez różne „fazy” tematyczne, by w końcu skupić się na kwestiach czysto kosmetycznych. Ostatnio, to ograniczenie, które sama sobie narzuciłam, zaczęło mi odrobinę doskwierać. Czuję, że chciałabym pisać nie tylko o kosmetykach, ale i o czymś „jeszcze”. Póki co, nie podejmuję żadnych konkretnych decyzji (po co znowu sobie coś narzucać?), ale po drodze do „nowego” bloga postanowiłam odpowiedzieć na krążący ostatnio, szczególnie po You Tube, niekosmetyczny TAG – zapraszam na (mój) czas dla siebie :)

Co oglądasz lub czytasz podczas swojego czasu dla siebie?
Zakładam, że ten czas dla siebie to czas, w którym nie muszę realizować żadnych obowiązków i mogę robić co tylko chcę, dla siebie (i nie tylko). Jeśli chociaż troszkę mnie znacie, na pewno wiecie, że UWIELBIAM oglądać seriale i spędzam z nimi naprawdę sporo czasu. Aktualnie śledzę na bieżąco „kilka” tytułów i kiedy tylko mam wolną chwilę, włączam któryś z nich. Chcecie wiedzieć jakie seriale śledzę? Przyznam się! Z polskich – Prawo Agaty, Lekarze (kończą się już, na szczęście), Na Wspólnej. Z zagranicznych – Pamiętniki Wampirów, Suits oraz White Collar (też zmierza do końca, trwa finałowy sezon – tu zdecydowane „niestety”). Przepadam też za meksykańskimi telenowelami, czego już dawno przestałam się wstydzić ;) Jest jeszcze jeden serial, którego oglądanie ZAWSZE sprawia mi przyjemność – Seks w wielkim mieście. Mimo, że niektóre odcinki widziałam już kilkanaście (kilkadziesiąt?) razy, wciąż mnie śmieszą lub wzruszają. Wieczorami w ostatnich tygodniach codziennie mam Seks w wielkim mieście„w tle” (emisja na kanale Comedy Central Family) :)

Czytać też uwielbiam! Chociaż ostatnimi czasy rzadziej sięgam po książki niż zwykle. Chyba równoważę tym przygotowania do finału studiów (czyt. pisania pracy magisterskiej). Mój książkowy czas dla siebie kojarzy mi się z jedną autorką – Danielle Steel. Jej romansidła, jak niektórzy mają w zwyczaju określać te książki, pozwalają mi „odpłynąć”, pogrążyć się w marzeniach i prawie zawsze (!) wzruszać :) O gustach się podobno nie dyskutuje, liczę, że mnie nie wyśmiejecie ;)

Co masz na sobie podczas czasu dla siebie?
Piżamy demonizować nie będę, zdarza mi się posiedzieć w niej „za długo”, ale z reguły w domu (czyli w miejscu, w którym spędzam większość czasu dla siebie) wybieram wygodne zestawy – legginsy, koszulka i ewentualnie bluza (i tu powinnam dodać hashtag #nobra, haha) ;)

Jakich produktów kosmetycznych używasz podczas czasu dla siebie?
Tu pewnie Was zdziwię, ale wszelkie zabiegi kosmetyczne typu pedicure, manicure, gorące kąpiele czy nakładanie maseczek, niekoniecznie mnie relaksują. Robię to, bo muszę, ale nie czerpię z tego szczególnej przyjemności. Jest jednak coś, co w czasie relaksu robię niemal bezwiednie. Na pewno Was zaskoczę ;) – kremowanie dłoni. Jaki to pożytek dla rąk, taki masaż przez pół odcinka ulubionego serialu! Można więc przyjąć, że krem do rąk jest u mnie związany z relaksem, czasem dla siebie.

Aktualnie ulubiony lakier do paznokci?
Odpowiedź na to pytanie jest prosta, konkretna i zdecydowana. Wciąż przeżywam zauroczenie Sand Tropez Essie i przypuszczam, że nieprędko mi przejdzie. Lakier umieściłam w ulubieńcach poprzedniego miesiąca, a w całej krasie pokazywałam go w tym poście. Piękny ♥

Co jesz/pijesz podczas czasu dla siebie?
Mamy jesień, skupmy się więc na tym, co piję (bo jem to samo, co wtedy gdy czasu dla siebie nie mam) jesienią. Herbatę! Dużo herbaty! Ostatnio bardzo smakuje mi biedronkowy rooibos z miodem i wanilią oraz klasyczna, choć podobno niezbyt zdrowa, herbata z miodem i cytryną. Banał, ale naprawdę coś w tym jest, że wraz z pierwszym łykiem takiej ciepłej, pysznej herbaty, świat na chwilę się zatrzymuje. Zgadzacie się z tym?

Aktualnie ulubiona świeczka?
Nie wiem co mi się stało, ale w tym sezonie prawie wcale nie palę świeczek. Dziwne, bo w ogóle lubię palić świeczki… No ale jeśli miałabym wymienić ulubione świeczki w ogóle, to wskazałabym chyba te „zapachowe” z IKEA. Nie mogę zapomnieć też o moim lampionie, jesienią i zimą prezentuje się najefektowniej.

Czy kiedykolwiek miałaś dla siebie czas „na zewnątrz”?
Kiedykolwiek tak, ale jestem takim typem człowieka, który najlepiej wypoczywa w domu. Na spacer, z którego czerpałabym przyjemność, muszę mieć ochotę, w przeciwnym razie to nie działa. Dobra, jest jedna rzecz „na zewnątrz”, która maksymalnie mnie uspokaja i wycisza. Morze. Mogę się gapić w nie godzinami, niezależnie od pory roku. Stojąc na brzegu morza, patrząc na fale i czując powiew wiatru, łatwo przychodzi myśl, że świat należy do nas. Nie da się ukryć, każdemu takie uczucie jest czasami potrzebne :)

Czy kiedykolwiek poszłaś sama do kina?

Szczerze mówiąc, jeszcze mi się to nie zdarzyło. Jestem z tych osób, którym wyjście do kina kojarzy się z randką lub spotkaniem z przyjaciółmi. Przypuszczam, że sama nie miałabym z tego frajdy, ale może to błędne myślenie i bezpodstawne obawy? Z czystej ciekawości kiedyś spróbuję, na pewno :)

Ulubiony sklep online?
Nieczęsto robię zakupy online, jeśli już to zazwyczaj kupuję w ten sposób kosmetyki. Nie znam zbyt wielu sklepów, ale jeśli miałabym wskazać ten jeden, byłby to sklep kosmetykomania.pl :) Robiłam tam zakupy kilkukrotnie, nawet z opcją odbioru osobistego (sklep ma siedzibę w moim mieście) i bardzo miło to wspominam. Sprawna przesyłka, bezproblemowy kontakt z właścicielką i szeroki wybór produktów. Gorąco polecam, jeśli jeszcze nie znacie Kosmetykomanii :)

Coś do dodania? Co jeszcze robisz podczas swojego czasu dla siebie?
No nie byłabym sobą gdybym o tym nie wspomniała ;) Uwielbiam spać! Spanie to dla mnie lekarstwo niemalże na wszystko! Złe samopoczucie fizyczne, smutek, złość, łzy – porządna drzemka (czyt. co najmniej trzygodzinna) to załatwi. A i podobno na urodę dobrze wpływa… ;)

Na koniec powinnam kogoś „otagować”, ale chyba nie będę tego robić, żeby nie zmuszać kogoś, kto niekoniecznie ma na to ochotę. Jeśli tylko macie chęć odpowiedzcie na TAG na swoich blogach lub napiszcie tu,  w komentarzach. Chętnie poczytam o tym co Was relaksuje i jak odpoczywacie.  To co, opowiecie mi o swoim „czasie dla siebie”?

PS. Dooooobra, jest jeden blog, który jednoznacznie kojarzy mi się z czasem dla siebie (nie wymieniając z „nazwiska”), w związku z tym chętnie przeczytałabym odpowiedź Autorki ;) Czy już wiesz, że to o CIEBIE chodzi? :)

Wszystkie zdjęcia, ilustrujące dzisiejszy post, pochodzą z mojego Instagrama, na którego serdecznie Was zapraszam (przeniesie Was tam ikonka na górze bloga) :)

Moc granatu! | Alterra, Emulsja oczyszczająca z granatem

$
0
0
Listopad chciałabym zamknąć recenzją jednego z kosmetycznych ulubieńców/odkryć minionych tygodni (patrz:Ulubieńcy października). Od października zdążyłam już zużyć jedno opakowanie kosmetyku, obecnie mam w użyciu kolejne – to chyba najlepszy dowód na moją sympatię do niego. Zainteresowanych szczegółami, zapraszam do lektury recenzji Emulsji oczyszczającej z granatem marki Alterra.




Emulsja zamknięta jest w tubce z miękkiego tworzywa, z solidnym zamknięciem na klapkę. Kosmetyk łatwo było mi zużyć do końca, a że przechowywałam go w pozycji stojącej, po rozcięciu opakowania zyskałam dodatkowe dwie aplikacje. Tubka jest nieprzezroczysta, ale patrząc na opakowanie „pod światło”, z łatwością można kontrolować ubytek emulsji. Szata graficzna opakowania jest prosta, typowa dla marki i w moim odczuciu ładna. Na opakowaniu znajduje się naklejka w języku polskim, a na niej przeznaczenie kosmetyku, informacje o jego składnikach oraz sposobie użycia (poniżej widnieje też skład* emulsji).

Jak na emulsję przystało, kosmetyk jest dosyć rzadki i lejący się. Zapach emulsji to kwestia dyskusyjna (jak i zapach całej serii z granatem). Dla mnie – cudowny, dla innych – nie do przeskoczenia. Warto sprawdzić na własnym nosie. Potwierdzam jednak obecność alkoholowej nutki, która mi osobiście nie przeszkadza.


Emulsja przeznaczona jest dla cery suchej, nie trzymałabym się tego twardo, ale o tym za moment. Kosmetyk, dzięki składnikom pochodzenia roślinnego, ma delikatnie oczyszczać skórę twarzy i nawilżać ją już w trakcie mycia (zasługa oleju z pestek winogron i żelu z aloesu). Emulsja nie zawiera syntetycznych barwników, aromatów, substancji konserwujących oraz silikonów i parafiny. Jest to produkt odpowiedni dla wegan!

*Skład: Aqua, Glycine Soja Oil*, Glycerin, Alcohol*, Glyceryl Stearate Citrate, Myristyl Myristate, Myristyl Alcohol, Cetearyl Alcohol, Caprylic/Capric Triglyceride, Coco-Glucoside, Xanthan Gum, Butyrospermum Parkii Butter*, Punica Granatum Seed Oil*, Aloe Barbadensis Leaf Juice*, Bisabolol, Gingko Bilboa Leaf Extract, Tocopherol, Helianthus Annuus Seed Oil, Ascorbyl Palmitate, Parfum**, Linalool**, Limonene**, Geraniol**, Citral**, Citronellol**
*składniki z upraw ekologicznych
**z naturalnych olejków eterycznych

Mimo, że emulsja przeznaczona jest dla skóry suchej, z powodzeniem stosuję ją przy swojej mieszanej cerze. Kosmetyku używam tylko do porannego oczyszczania twarzy. Jak stosuję emulsję oczyszczającą? Nakładam ją bezpośrednio na skórę twarzy, masuję przez około minutę, rozprowadzając ją na skórze, a następnie zmywam ciepłą wodą. Emulsja dokładnie, ale delikatnie, oczyszcza skórę po nocy (na przykład z resztek kremu), przygotowując ją na poranne zabiegi. Poza tym, masaż przy aplikacji pozwala mi się dobudzić ;) Po umyciu skóra jest miękka, gładka i nawilżona. Warto zaznaczyć, iż nie używam emulsji do demakijażu. Nie jestem pewna czy w ogóle sprawdziłaby się w tej roli. Jeśli już zdarzało mi się użyć jej do wieczornego oczyszczania twarzy, demakijaż zawsze robiłam osobnym kosmetykiem.

Cena emulsji to około 8 zł/125 ml, dostępna jest w Rossmannie. Warto śledzić promocje, swoją pierwszą tubkę kupiłam za około 6 złotych. Aha, powinnam jeszcze wspomnieć o wydajności kosmetyku. Przy prawie codziennym stosowaniu, emulsja wystarczyła mi na około 1,5 miesiąca.

Podsumowując, cieszę się, że przeczytałam u cammie post polecający emulsję. Sama najpewniej nie zdecydowałabym się na jej zakup, ominęłoby mnie to pozytywne zaskoczenie. Emulsja sprawdza się u mnie idealnie przy porannym oczyszczaniu twarzy, myślę, że długo nie znajdę czegoś lepszego. Właściwie po co szukać? :)

Jak jest u Was? Macie swojego ulubieńca do porannego mycia twarzy?

Grudniowe zadania!

$
0
0
Z dzisiejszym postem wiąże się nieco zabawna historia. Otóż kiedy w piątek rozmawiałam z Chwilą dla siebie o naszych planach, również względem bloga, okazało się, że obie zaplanowałyśmy na dzisiaj podobny post. Zaskoczone byłyśmy bardzo, ale wiadomo nie o dzisiaj, że mamy wspólny język, coś jednak musi w tym być. Szybko wypracowałyśmy rozwiązanie i o to są, moje zadania na grudzień. Chwilo, czekamy też na Twoje! :)

Dlaczego  piszę o tym na blogu? Powód jest prosty – motywacja. W każdym miesiącu zdarzają się rzeczy, które nie MUSZĄ być zrobione, a które po prostu CHCIAŁABYM zrobić. Z takimi u mnie najtrudniej, ponieważ często odkładam je na „potem”. Liczę więc na to, że publiczna deklaracja pozwoli mi dokładniej wypełnić wszystkie zadania, a co za tym idzie, żebym bez wstydu mogła na koniec miesiąca pochwalić się realizacją tej listy. Jesteście ciekawe? :)

WYKUPIĆ KARNET NA AQUA AEROBIK I UDAĆ SIĘ NA PIERWSZE ZAJĘCIA

Z zamiarem powrotu do tej aktywności noszę się już od dłuższego czasu. Planowałam go na listopad, ale niestety ciągnące się przeziębienie odłożyło sprawę na „później”. Teraz muszę tylko dojść do siebie po zabiegu i mogę fikać na całego. Już się cieszę! Bardzo lubiłam chodzić na aqua aerobik :) Wciągam w ten plan siostrę, zabawa będzie tym lepsza :)

PRZEJRZEĆ I UPORZĄDKOWAĆ ZAPASY KOSMETYCZNE

Plan jest prosty, zamierzam przejrzeć wszystkie „zalegające” mi kosmetyki i uporządkować je. Chciałabym wiedzieć co mam, czego mi brakuje oraz co powinnam zużyć w pierwszej kolejności. Ostatnio w kosmetyki wkradł mi się „mały” chaos, koniec roku to więc idealny moment na uporządkowanie tego bałaganu.

WYKONANIE I WYSŁANIE KARTEK ŚWIĄTECZNYCH

Wysyłanie świątecznych życzeń to kwestia oczywista, ale pewnie niewiele z Was wie, że lubię wykonywać kartki okolicznościowe własnoręcznie. W tym roku postanowiłam zrobić samodzielnie również kartki na święta. Może nie wszystkie, które zamierzam wysłać, ale przynajmniej część. Mam już w głowie kilka pomysłów :)

AKTUALIZACJA STRONY „O MNIE”

Będąc całkiem szczerą powinnam napisać „napisanie strony od podstaw”. Niedługo minie rok odkąd na blogu zagościł nowy szablon, a od tej pory na stronie „o mnie” widnieje komunikat „strona w budowie”. Szkic tego, co chciałabym napisać już mam, ale uwierzcie, pisanie o sobie przychodzi mi z trudem… Ostatnią misją na grudzień jest więc aktualizacja tej strony, co będzie fajnym prezentem dla bloga na jego trzecie urodziny.

Mam nadzieję, że nowy post Wam się spodobał. Nie obiecuję, ani sobie, ani Wam, że jest on otwarciem nowego cyklu postów, ale kto wie, może warto wspomnieć czasami o swoich celach, zadaniach, misjach... Podzielicie się swoimi planami na najbliższy miesiąc?

Listopadowy projekt denko - część pierwsza

$
0
0
W listopadzie zużyłam sporo kosmetyków, które dodatkowo fajnie poukładały się w grupki. Spowodowało to niemały dylemat dotyczący tego, na ile części podzielić posty ze zużyciami. Stanęło na trzech, aby wygodniej było zarówno czytającym, jak i mnie - piszącej. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe! W pierwszej części listopadowego projektu denko zabieram się za zużyte kosmetyki do pielęgnacji twarzy :)


Garnier, Płyn micelarny 3 w 1– moje pierwsze spotkanie, z popularnym ostatnio płynem micelarnym, zaowocowało czymś na kształt przyjaźni. Płyn doskonale usuwał z twarzy makijaż, nawet ten wykonany cięższymi produktami (np. podkładem Revlon Colorstay). Zaznaczę, że nie sprawdzałam jego mocy w kwestii pozbywania się kosmetyków wodoodpornych. Płyn świetnie oczyszczał i odświeżał skórę twarzy, myślę, że z powodzeniem mógłby zastąpić tonik. Na plus wpisuję również wydajność kosmetyku oraz jego wygodne (i ładne) opakowanie. Pełną recenzję płynu znajdziecie tutaj. Za 400 ml (!) butelkę płynu trzeba zapłacić około 17-20 złotych, przy czym warto polować na promocję. Następca: Bioderma, Płyn micelarny do oczyszczania twarzy i zmywania makijażu Sébium H2O.


Alterra, Emulsja oczyszczająca z granatem– emulsja to mój ulubieniec ostatnich kilkunastu tygodni, czego wyraz dałam chociażby w tym poście. Stosuję (piszę w czasie teraźniejszym, ponieważ kolejne opakowanie mam w użyciu) ją do porannego mycia twarzy - sprawdza się w tym wyśmienicie! Delikatnie oczyszcza skórę twarzy, nie wysuszając jej i nie powodując nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia. Formuła kosmetyku wymaga delikatnego masażu twarzy, co bardzo umila poranną rutynę. Zapach emulsji to dla mnie jej ogromna zaleta, ponieważ uwielbiam aromat tej serii Alterry. Cena emulsji to niecałe 9 złotych/125 ml, warto jednak kupować ją w promocji, zawsze kilka złotych zostaje w kieszeni. Pełną recenzję emulsji znajdziecie tutaj. Następca: ten sam kosmetyk.


Uriage, Woda termalna– ten wszechstronny kosmetyk miałam w użyciu ponad rok! Wszystko za sprawą sporej pojemności opakowania - 300 ml. O wodzie termalnej, jako odkryciu miesiąca (potem nawet 2013 roku), pisałam już w tym poście. Na czym polega wszechstronność wody termalnej? Używałam jej jako/zamiast toniku, spryskiwałam nią twarz po peelingach i maseczkach, a ostatnio nawet przygotowywałam maseczki dodając do nich wodę termalną (na przykład glinki). Latem świetnie łagodziła poparzoną przez słońce skórę, a także niwelowała uczucie swędzenia przy uporczywej wysypce (moja zmora ostatnich tygodni). Stosowałam ją również jako mgiełkę scalającą makijaż na bazie podkładu mineralnego. Poza tym, świetnie nadaje się do przeganiania kota drapiącego kanapę - jeden psik i pazury (razem z właścicielem) rezygnowały z aktu wandalizmu ;) Wodę termalną Uriage kupuję w Super-Pharm, ale tylko w czasie promocji. Warto również poszukać korzystnej ceny w sklepach internetowych. Następca: ten sam kosmetyk, ale w pojemności 150 ml.


Be Beauty, Normalizujący żel-peeling oczyszczający do mycia twarzy– biedronkowy żel do mycia twarzy to kosmetyk, który nie po raz pierwszy pojawia się w projekcie denko. Wracam do niego w miarę regularnie, a tutaj możecie przeczytać recenzję starszej wersji żelu, od której nowa różni się minimalnie. Żel dobrze myje twarz, oczyszczając ją z resztek makijażu (wstępny demakijaż zawsze wykonuję wcześniej). Drobinki delikatnie ścierają martwy naskórek, przez co skóra jest miękka i gładka. Żel nie pieni się, do czego już się przyzwyczaiłam. Kosmetyk pachnie świeżo i trochę męsko, mnie jednak to nie przeszkadza. Przy okazji wspomnę, że tym żelem „zaraziłam” kilku mężczyzn z mojego otoczenia, którzy bardzo go sobie chwalą. Kosmetyk dostępny jest w Biedronce, w cenie 4,99 zł/150 ml (dostępne są również inne wersje). Następca: mieszanka olejków - powróciłam do OCM.

Pierwsza część listopadowego projektu denko za nami. W kolejnej zabiorę się chyba za kosmetyki do pielęgnacji ciała. Mam nadzieję, że nie będziecie rozczarowane tą trylogią, jaką Wam (i sobie) zgotowałam na ten miesiąc ;) Dajcie znać jak Wasze zużycia! No i oczywiście podzielcie się swoją opinią o wyżej pokazanych kosmetykach :)

Listopadowy projekt denko - część druga

$
0
0
Z lekkim opóźnieniem, ale wciąż zgodnie z zapowiedzią, dzisiaj kolejna czwórka zużyć listopada. Druga część listopadowego projektu denko obejmować będzie kosmetyki do pielęgnacji ciała. Zapraszam do lektury :)




Be Beauty, Kremowy żel pod prysznic – Soft Touch– żel jeszcze z zakupionej w zeszłym roku (!) gromady z Biedronki (KLIK). Nie mam wielkich wymagań co do żelu pod prysznic - ma się dobrze pienić, myć (a to odkrycie) i ładnie pachnieć. Soft Touch dał ciała już w kwestii zapachu, który był mydlany, sztuczny i bardzo duszący. Właściwości myjące niczego sobie, ale słabo się pienił, przez co zużycie automatycznie wzrastało. Całe szczęście (w nieszczęściu) szybko został zużyty. Mam nadzieję, że reszta kompanii będzie nieco przyjemniejsza w użytkowaniu :) Nie pamiętam dokładnej ceny tych żeli, ale przypuszczam, że nie przekracza ona 5 złotych (za 400 ml!). Następca: Be Beauty, Kremowy żel pod prysznic - Chocolate.


Le Petit Marseillais, Mleczko nawilżające z masłem shea, olejem arganowym i migdałowym– to chyba ostatnia wzmianka o tej marce na bardzo długi czas ;) Po początkowych zachwytach mleczkiem, przyszedł czas na zmierzenie się z rzeczywistością, wcale nie tak kolorową. Mleczko fajnie nawilżało skórę, łagodziło ściągniętą skórę. Warto przypomnieć, że mam skórę normalną, natomiast mleczko dedykowane jest skórze suchej. Konsystencja kosmetyku i jego opakowanie wpisuję na plus. Zastrzeżenia mam co do zapachu - na początku mi się podobał, z czasem trochę spowszedniał i zaczął być uciążliwy. Pełną recenzję kosmetyku znajdziecie tutaj. Mleczko kosztuje około 16 zł/250 ml. Raczej nie zdecyduję się na samodzielny zakup. Następca: Ziaja, Mleczko do ciała - masło kakaowe.


Garnier, Upiększający olejek do ciała– nieczęsto sięgam po olejki do ciała, zdecydowanie wolę masła czy balsamy. Przygoda z olejkiem Garnier tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że to formuła nie dla mnie. Olejek dobrze nawilżał skórę, ale nie był to efekt długotrwały, raczej taki „do kolejnego prysznica”. Faktycznie był suchy, nie brudził piżamy czy pościeli. Zapach olejku był trochę egzotyczny, przyjemny, chociaż bardzo intensywny. Przyznam, że pod koniec już trochę olejek „męczyłam” i nie planuję samodzielnego zakupu (zużyty egzemplarz to prezent). Cena olejku oscyluje wokół 20 zł/150 ml. Następca: Ziaja, Mleczko do ciała - masło kakaowe.


Antyperspirant Fa Natural & Power White Grape– znacie mój stosunek do antyperspirantów w sprayu, w skrócie: wolę kulki ;) Jednak chcąc uszczuplić zapasy, muszę pozużywać również aerozole. Antyperspirant Fa bardzo dobrze wywiązywał się ze swojego zadania, chronił przed nadmierną potliwością i nieprzyjemnym zapachem. Był dosyć wydajny i ładnie pachniał. Chyba mam jeszcze jeden taki antyperspirant w zapasach. Następca: antyperspirant Lady Speed Stick Natural & Protect.

Tak prezentują się zużycia z kategorii „pielęgnacja ciała”. W kolejnej części (i ostatniej, na szczęście) jeszcze trzy kosmetyki do pielęgnacji włosów. Zapraszam już teraz :)
Viewing all 306 articles
Browse latest View live