Quantcast
Channel: Zielone Serduszko
Viewing all 306 articles
Browse latest View live

Odrobina kawiorowego luksusu | Bioliq, Intensywne serum rewitalizujące

$
0
0
Zdaję sobie sprawę, iż publikowanie w niedzielny wieczór recenzji kosmetyku pielęgnacyjnego to swego rodzaju strzał w stopę, zaryzykuję jednak, licząc na to, że ktoś skorzysta z mojej opinii. Intensywne serum rewitalizujące marki Bioliq kilka dni temu wylądowało w torbie ze zużyciami, czas więc na jego recenzję, na którą serdecznie Was zapraszam!


Na początek warto wspomnieć w kilku słowach o marce. Bioliq to marka dermokosmetyków, zawierających naturalne wyciągi, pozyskiwane metodą ekstrakcji, dzięki której zachowane zostają właściwości każdej z substancji. Wyciąg z popłochu pospolitego (Onopordum Acanthium) zawierający laktony seskwiterpenowe, jest podstawą serii Bioliq, bo reprezentuje właściwości silnie regenerujące skórę.


Intensywne serum rewitalizujące zawiera dodatkowo ekstrakt z kawioru (bogaty w proteiny, lipidy, witaminy oraz minerały), odpowiadający za rewitalizację skóry oraz jej nawilżenie. Składnik aktywny z korzenia tarczycy bajkalskiej ma za zadanie poprawić jędrność i elastyczność skóry oraz hamować proces starzenia się jej komórek. Serum ma też działanie rozjaśniające przebarwienia i wyrównujące koloryt skóry.

Skład: Aqua, Glycerin, Butylene Glycol, Carbomer, Polysorbate 20, Palmitoyl Oligopeptide, Palmitoyl Tetrapeptide-7, Sodium Lactate, Glycerin, Coco-Glucoside, Caprylyl Glycol, Alcohol, Glaucine, Propylene Glycol, Glycerin, Hydrolyzed Caesalpinia Spinosa Gum, Caesalpinia Spinosa Gum, Propanediol, Scutellaria Baicalensis Extract, Glycerin, Hypoxis, Rooperi Rhizome Extract, Caesalpinia Spinosa Gum, Polysorbate 80, Propylene Glycol, Caviar Extract, Acrylates, C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Sodium Hydroxide, Disodium EDTA, Benzyl Alcohol, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Lactic Acid, Parfum.

Serum zamknięte jest w eleganckiej buteleczce z grubego szkła, wyposażonego w pipetę. Pojemność buteleczki wynosi 30 ml. Buteleczka dodatkowo zapakowana jest w kartonik, na którym widnieje sporo informacji odnośnie składu serum, jego działania oraz marki Bioliq w ogóle. Za pomocą pipety z łatwością można odmierzyć odpowiednią ilość kosmetyku, chociaż wraz z jego ubytkiem staje się to coraz bardziej kłopotliwe, bo kroplomierz nie sięga samego dna.


Serum ma postać żelowo-wodnistej cieczy, która wydaje się być trochę lepka, jednak uczucie to znika krótko po aplikacji. Kosmetyk przyjemnie i charakterystycznie pachnie, nie potrafię jednak do niczego porównać jego zapachu. Serum nakładałam rano i czasami wieczorem, na suchą i oczyszczoną skórę. Pipetą odmierzałam porcję kosmetyku, rozcierałam delikatnie w dłoniach i przykładałam do twarzy. Serum szybko się wchłania i już po kilku minutach nakładałam krem nawilżający (czasami pomijałam ten krok, bez szkody dla skóry).


Przez trzy miesiąca użytkowania serum zauważałam jak stopniowo poprawia się stan mojej skóry. Przebarwienia, z którymi nie poradziła sobie ostatnia kuracja kremem rozjaśniającym, wyraźnie pojaśniały, a skóra rzeczywiście wyrównała swój koloryt. Zauważyłam też wygładzenie cery oraz ściągnięcie się porów. Uwierzcie, przy mojej mieszanej cerze zmiana jest bardzo widoczna, co mnie cieszy, nie ukrywam :) Serum wyraźnie nawilżało skórę, zdarzało mi się nakładać je solo (głównie na noc). Ciężko mi odnieść się do obiecanej rewitalizacji skóry, nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić czy rzeczywiście serum działa na tym polu.


Serum kupiłam w czasie promocji w Super-Pharm za niecałe 14 złotych, a jego cena regularna w tej drogerii to prawie 28 złotych! Polecam więc czekać na promocję lub skorzystać z oferty którejś z aptek internetowych gdzie za serum zapłacić trzeba 13-15 złotych.

Intensywne serum rewitalizująceświetnie wpasowało się w moją aktualną pielęgnację, realizując obecne potrzeby mojej skóry. Z przyjemnością wrócę do niego za jakiś czas, powiedzmy po wakacjach, liczę więc na solidną promocję w Super-Pharm! ;) Używałyście serum Bioliq? Podzielcie się swoimi odczuciami!

Zacznij lato z pięknym różem na ustach! | Wyniki rozdania pomadek w kredce Lovely

$
0
0
Nadszedł mój ulubiony miesiąc w roku :) A skoro obiecałam, że pierwszego dnia lipca ogłoszę do kogo trafią pomadki w kredce Lovely, z przyjemnością wywiązuję się z tej obietnicy. Przy okazji dziękuję wszystkim za udział w rozdaniu i witam „nowych” czytelników :)


Nie przedłużając, osoby, które zaczną lato z pięknym różem na ustach to...
Gratuluję!Czekam na maile od Was z danymi potrzebnymi do wysyłki  przez trzy dni. Pamiętajcie aby wiadomość wysłać z maila, podanego przez Was w formularzu, dzięki temu unikniemy „pomyłek” ;)

Na dziś to wszystko, jutro pojawi się projekt denko, a potem… zobaczymy :) Tymczasem życzę Wam (i sobie!) słonecznego miesiąca!

Czerwcowy projekt denko - część pierwsza

$
0
0
W czerwcu udało mi się zużyć większość kosmetyków, które do zużycia wytypowałam na początku miesiąca. Czerwcowy projekt denko liczy sobie aż 11 pustych opakowań! Wynik zadowalający, zwłaszcza kiedy spojrzę na posty ze zużyciami z ostatnich miesięcy. Dzisiaj zapraszam Was na pierwszą część czerwcowego denka, która obejmuje głównie kosmetyki do pielęgnacji ciała (znalazł się też w niej jeden gadżet z kategorii „manicure”).


Be Beauty Spa, Żel pod prysznic Bali– biedronkowe żele pod prysznic pojawiają się w mojej łazience dosyć często. Nic dziwnego – niska cena, przyzwoite działanie i (zwykle) piękne zapachy zachęcają do zakupu. Podobnie było w przypadku pachnącego egzotycznymi owocami żelu Bali, który bardzo przypadł mi do gustu. Nie tylko jego zapach mi się spodobał, ale też obecność solidnych drobinek peelingujących. Właściwości myjące żelu również były niczego sobie. Jak dobrze, że mam jeszcze jeden taki żel w zapasie. Następca:Kremowy żel pod prysznic Kwiat Pomarańczy Le Petit Marseiliais.


Joanna Sensual, Krem do depilacji nóg– kremy do depilacji nie są moją ulubioną formą pozbywania się niechcianych włosków na nogach, zazwyczaj sięgam po maszynkę, bo tak jest mi wygodniej i szybciej. Z otchłani łazienkowej szafki wyjęłam dwa kremy do depilacji Joanny i postanowiłam je zużyć. I tym razem obyło się bez ekscytacji, utwierdziłam się w przekonaniu, że taka forma depilacji nie jest dla mnie. Mimo, że krem dosyć dokładnie usuwał włoski to zapach i dyskomfort w czasie „zabiegu” sprawiają, że nie mam ochoty więcej sięgać po takie cudo. Pech chce, że mam w zapasach jeszcze jeden egzemplarz. Przy okazji wspomnę, że mimo mojego negatywnego stosunku do kremów do depilacji, jestem ogromnie ciekawa nowości marki Veet, czyli kremu do depilacji pod prysznic (z gąbeczką) – mam przeczucie, że może się sprawdzić. Jeśli nie, na zawsze pozostanę przy maszynce ;) Następca: Joanna Sensual, Delikatny krem do depilacji pach, rąk i okolic bikini (stosuję również na nogi).


Decubal, Anti-Itch Gel, Łagodzący i kojący żel przeznaczony do skóry podrażnionej - tubkę decubalowego żelu najczęściej brałam w obroty po depilacji (zwłaszcza nóg), bo wspaniale zapobiegał podrażnieniu skóry i łagodził je, jeśli już się pojawiło. Żel w czasie aplikacji wydawał się lepki, ale po wchłonięciu się w skórę kłopot ten znikał. Raz czy dwa użyłam go też, gdy przesadziłam ze słońcem. Lekko schłodzony przyniósł niesamowitą ulgę spieczonej skórze (również twarzy). Jednak biorąc pod uwagę całokształt, uważam, że nie jest to kosmetyk, bez którego nie mogłabym się obejść.


Isana, Dezodorant w kulce Aloe Vera - z przyjemnością zużyłam kolejne opakowanie dezodorantu Isany, który jest moim ulubionym zaraz po różowej kulce Garnier Mineral. Dezodorant doskonale wywiązuje się ze swojego zadania, a jego delikatny zapach bardzo mi się podoba. Warto wspomnieć, że jest bardzo tani, bo kosztuje mniej niż 5 złotych! Jak dla mnie jest to idealny zamiennik wspomnianej wyżej kulki Garnier, a zmieniać dezodoranty podobno trzeba, bo skóra się przyzwyczaja (nie wiem na ile jest to prawdą). Następca: tak jest, różowa kulka Garnier Mineral (w nowej wersji opakowania).


Be Beauty, Odżywczo-nawilżający krem do stóp i paznokci– kontynuując mocne postanowienie zużycia wszystkich rozpoczętych kremów do stóp, żegnam egzemplarz z Biedronki. Wersja ta obecnie jest nawet niedostępna, co tylko dodatkowo podkreśla fakt, że krem należało zużyć już dawno. Miękka tubka, w przyjemnym lawendowym kolorze, kryła w sobie przyzwoity, aczkolwiek dosyć przeciętny w działaniu krem. Sprawdzał się jako codzienne nawilżenie stóp, ale z większymi przesuszeniami niespecjalnie sobie radził. Moje stopy są bardzo wymagające, nie spodziewałam się więc cudów. Biedronkowy krem to taki codzienny, lekki nawilżacz za równie lekkie pieniądze (kosztuje około 3 złotych, teraz w nowej wersji). Następcy nie wyłaniam, bo jeszcze nie patrzyłam co tam mi w szafce zalega.


Paloma, Oliwka regenerująca z witaminą E– odkąd dostrzegłam, że moje paznokcie bardzo dobrze reagują na wszelkie olejki i oliwki, na stałe wdrożyłam je do pielęgnacji dłoni. Pięknie pachnąca, nieco żelowa oliwka Palomy doskonale nawilżała skórki wokół paznokci, łagodząc ich przesuszenie oraz pojawiające się zadziorki. Oliwka wyposażona była w wygodny pędzelek, który znacznie upraszczał aplikację. To było naprawdę udane „spotkanie”! Następca:Oliwka regenerująca Nail & Cuticle Oil Sally Hansen.

Pierwsza część czerwcowego denka za nami, jutro zapraszam Was na drugą, która obejmuje kosmetyki do włosów i twarzy. Podzielcie się opiniami o wyżej pokazanych kosmetykach, jeśli miałyście okazję ich używać. Napiszcie też jak mają się Wasze czerwcowe zużycia :)

Czerwcowy projekt denko - część druga

$
0
0
Zgodnie z zapowiedzią, zapraszam Was na drugą część czerwcowego projektu denko, w którym znalazły się kosmetyki do pielęgnacji twarzy i włosów.


Bioliq, Intensywne serum rewitalizujące– serum recenzowałam kilka dni temu (KLIK), nie chcąc się więc powtarzać streszczę w kilku słowach moje odczucia odnośnie użytkowania tego kosmetyku. Serum nakładam zazwyczaj rano, pod krem nawilżający. W czasie trzech miesięcy stosowania zauważyłam znaczną poprawę stanu skóry. Rozumiem przez to wyrównanie jej kolorytu, rozjaśnienie przebarwień, a także wygładzenie twarzy (w sensie eliminacji podskórnych grudek, „kaszki” i wyprysków). Serum doskonale nawilżało twarz. Niewątpliwymi zaletami kosmetyku był jego przyjemny zapach i wygodny aplikator (pipetka). Z przyjemnością wrócę do serum za kilka miesięcy (planuję zrobić to po wakacjach).


Mythos, BIO-Tonik do twarzy– tonik to dla mnie jeden z istotniejszych etapów pielęgnacji twarzy i chociaż mam swoich ulubieńców w tej kategorii, często szukam nowości. Tonik Mythos towarzyszył mi bardzo długo, bo aż 5 miesięcy! Doskonale tonizował skórę, oczyszczał ją i odświeżał. Nie zostawiał na skórze lepkiej warstwy i niwelował uczucie ściągnięcia skóry po umyciu. Ziołowy zapach również wpisuję na plus. Był to dobry tonik, ale nie na tyle rewolucyjny w działaniu, żebym na jego rzecz zrezygnowała z ulubieńców. Pełną recenzję toniku Mythos znajdziecie TUTAJ. Następca:Hydrolat z czarnej porzeczki Biochemia Urody (KLIK).


Be Beauty, Płyn micelarny do demakijażu i tonizacji twarzy i oczu– na pewno wiecie, że to mój ulubiony płyn micelarny. Świetnie zmywa makijaż twarzy i oczu, chociaż z eyelinerem radzi sobie troszkę słabiej. Nie pieni się na twarzy, nie lepi się, nie szczypie w oczy i mało kosztuje. Pełną recenzję płynu znajdziecie TUTAJ. To naprawdę dobry płyn micelarny! Następca: Garnier, Płyn micelarny 3w1 (używam go od tygodnia i na razie jestem oczarowana, zmywa makijaż lepiej niż ten z Be Beauty!).


L’Biotica Biovax, Intensywnie regenerująca maseczka do włosów– pierwszy raz miałam do czynienia z maską do włosów tej marki, nie do końca wiedziałam więc czego się spodziewać. 20 ml saszetkę podzieliłam na dwie porcje, co okazało się dobrą decyzją, bo efekty były inne, w zależności od sposobu aplikacji. Maska nałożona po myciu włosów okazała się chyba zbyt bogata dla moich włosów, obciążyła je i uwydatniła efekt „siana”. Z kolei nałożona przed myciem sprawiła, że włosy wyglądały tak jak wyglądać powinny po dobrej masce. Były miękkie, gładkie i sprężyste, a końcówki (moja zmora!) pięknie się układały. Nie wiem więc do końca co myśleć o masce, zwłaszcza, że za mną tylko dwa użycia. Nie wiem, może kupię jeszcze saszetkę lub dwie, żeby się przekonać. Wciąż widuję je w swojej Biedronce, na szczęście :)


Babydream, Szampon do włosów jak na razie to mój ulubiony szampon wśród tych delikatnie oczyszczających. Dokładnie, ale delikatnie oczyszcza włosy, nawet z olejków czy masek (ostatnio lubię nakładać maski przed myciem włosów). Trochę słabo się pieni i zdarza mu się plątać włosy, ale wszystko to można naprawić za pomocą odżywki i wyczucia przy stosowaniu. Pełną recenzję szamponu, aczkolwiek wymagającą aktualizacji, znajdziecie TUTAJ. Ostatnimi czasy nie używałam go zbyt często, bo mam inne szampony w użyciu – Szampon pokrzywowy Farmony i Szampon Timotei Moc i Blask z wyciągiem z alpejskich ziół (jest świetny!).

Czerwcowy projekt denko uważam za zamknięty. Czas opróżnić torbę, bo lipcowe zużycia zaczynają się pojawiać :)

Moje kosmetyczne skarby – część I | Podkłady, korektory, pudry

$
0
0
Po zeszłotygodniowym wprowadzeniu czas zacząć zabawę na poważnie – akcję Kosmetyczne Skarby zaczynam od pokazania swoich podkładów, korektorów i pudrów. Pewnie wiecie, że mój stosunek do makijażu jest… dziwny, tak to określmy, więc na próżno szukać u mnie stosów przeróżnych kosmetyków do makijażu. Obracając sprawę w żart, cieszę się z mojego minimalizmu (poniekąd wymuszonego przez życie), bo dzięki niemu moje posty będą łatwiejsze w przygotowaniu ;) Zaczynamy!


Podkłady


Obecnie posiadam dwa podkłady i jeden krem BB. Ilość ta jest dla mnie co najmniej wystarczająca, daje też jakąś możliwość wyboru. Żadnego z podkładów jeszcze nie recenzowałam (chyba w ogóle nie było na blogu recenzji podkładu!), krótko opiszę więc jak się sprawdzają.


Revlon Colorstay, Podkład do cery tłustej i mieszanej (180 Sand Beige)– promocja w Rossmannie pozwoliła mi zmierzyć się z legendą wśród podkładów. Wersja do cery mieszanej i tłustej określana jest jako idealny podkład dla wymienionych wcześniej typów cer. Podkład rzeczywiście dobrze kryje i ładnie stapia się z cerą. Jest też dosyć ciężki, ale to chyba typowe dla takiego rodzaju podkładu. Niestety mam wrażenie, że nie za bardzo dopasowałam go kolorystycznie do mojej cery – wydaje mi się trochę za ciemny, ale odkąd złapałam trochę słońca wygląda na twarzy nawet dobrze. Nie używam go zbyt często, bo na co dzień (jeśli się maluję) sięgam po coś lżejszego, chociażby po krem BB, o którym za moment. Szkoda, że buteleczka nie jest wyposażona w pompkę, jednak jej brak mocno mi nie przeszkadza. Cena podkładu to ok. 70 złotych/30 ml (Rossmann).

Avon, Podkład rozświetlająco-antystresowy (Nude)– podkład Avonu to mój ulubieniec od kilku lat. Nude to bardzo jasny odcień, obecnie wręcz za jasny, zimą jest jednak idealny. Krycie określiłabym jako średnie w kierunku niskiego, mnie jednak to odpowiada. Dzięki niemu skóra wygląda naturalnie, lekko i z blaskiem (rozświetlenie jest delikatne). Plus za opakowanie z pompką, minus za to, że pompka lubi się zacinać. Mam do tego podkładu sentyment i z przyjemnością do niego wracam. Jego cena regularna zmienia się oczywiście wraz z nadejściem kolejnych katalogów, oscyluje jednak wokół kwoty 40-50 złotych/30 ml.

Maybelline, Dream Pure BB Cream (Light)– na tę wersję kremu zdecydowałam się dzięki Waszym pochlebnym opiniom oraz po udanej przygodzie z kremem Dream Fresh (KLIK). Miał być wersją bardziej odpowiednią dla cery tłustej i mieszanej i chyba tak jest :) Krem fajnie wyrównuje koloryt skóry, jest lekki i nie czuć go na twarzy, a to lubię. Do tego dochodzi niezła trwałość, jak na moje warunki. Chyba pokuszę się o napisanie jego recenzji za kilka tygodni. Cena kremu to ok. 25 złotych/30 ml (Rossmann). Wymowny symbol na powyższym zdjęciu jasno pokazuje, że z całej trójki to właśnie Dream Pure jest moim ulubieńcem, zwłaszcza latem :)



Korektory


Z korektorami sprawa ma się podobnie jak z podkładami, obecnie posiadam dwa (nie ujęłam w zestawieniu palety korektorów Avon, z którą chyba czas się pożegnać). Nie mam problemu z cieniami pod oczami, natomiast jeśli pojawiają się jakieś wypryski, sporadycznie przykrywam je korektorem, z reguły rezygnuję wtedy z makijażu w ogóle. Mam wrażenie, że czasem w takiej sytuacji wyglądam lepiej bez makijażu niż w nim ;)


L’Oreal, True Match, Korektor kryjący niedoskonałości cery (1 Ivory)– korektor kupiłam z zamiarem stosowania go na niedoskonałości. Korektor okazał się jednak na to zbyt jasny, dlatego z powodzeniem używam go pod oczy. Bardzo dobrze kryje i rozjaśnia okolice pod oczami. Dobrze przypudrowany trzyma się cały dzień. Nie zauważyłam żeby wysuszał delikatne okolice oczu, ale jak już wcześniej wspomniałam, używam go sporadycznie. Nie jestem pewna ceny korektora, ale wydaje mi się, że była niższa niż 35 złotych/ 5 ml.

Catrice, Camouflage (020 Light Beige)– właśnie się zorientowałam, że na stronie producenta kosmetyk ten nazwany jest Podkładem korygującym w kremie, ciekawe. Kupiłam go pod wpływem wielu pozytywnych opinii, ale początkowo przeżyłam rozczarowanie, bo o ile w drogerii kolor Light Beige wydawał mi się odpowiedni, o tyle w domu przekonałam się, że niekoniecznie. Z czasem jednak nauczyłam się go obsługiwać na tyle, że niedopasowanie kolorystyczne poszło w niepamięć (a może to kwestia delikatnie opalonej już skóry?). Doskonale zakrywa wszelkie wypryski, przebarwienia czy zaczerwienienia. Nie używam go jednak zbyt często, bo na co dzień rezygnuję z korektorów. Cena kamuflażu to ok. 13 złotych/3 g (Natura), dostępny jest w trzech odcieniach.



Pudry


Puder to dla mnie nieodłączny element makijażu, dzięki niemu mogę utrzymać moją cerę we względnym „porządku” i matową przez kilka godzin. Lubię pudry sypkie, ale i w kamieniu, zwłaszcza za praktyczność użytkowania. Obecnie posiadam jeden puder – Rimmel Stay Matte, w kolorze 003 Peach Glow. Na zdjęcie załapał się też Mineralny puder e.l.f. w kolorze Shimmer, ale w ogóle nie używam go w roli pudru do twarzy.


Puder Stay Matte trafił do mnie dzięki promocji w Rossmannie. Podoba mi się jego jasny i dość neutralny kolor, który nie ingeruje w odcień podkładu, a także fakt, iż dzięki niemu moja cera wygląda przyzwoicie w ciągu dnia. Ogromną wadą pudru jest jego opakowanie, pisząc to pomijam już nawet brak lusterka czy „puszku”, ale plastik wątpliwej jakości oraz ścieranie się napisów. Niedługo nie będę wiedziała jakiego pudru używam ;) Za jakiś czas na pewno podzielę się z Wami szczegółową opinią o pudrze. Cena pudru oscyluje w granicach 25-30 złotych/ 14 g.

Uf, pierwsza część Kosmetycznych Skarbów za mną. Uf, bo ciągle mam wrażenie, że pominęłam ważne informacje przy opisywaniu podkładów, korektorów i pudrów. Nie ma co udawać, kolorówka to nie jest moją najmocniejszą stroną. Mam jednak nadzieję, że miło spędziłyście czas „zaglądając” do mojej kosmetyczki z podkładami, korektorami i pudrami. Na pewno znacie któryś z pokazanych przeze mnie kosmetyków, podzielcie się opiniami i recenzjami. Wszelkie linki mile widziane, te na temat oczywiście ;)

O arbuzie, co obiecał gruszki na wierzbie

$
0
0
Lubicie arbuza? Ja bardzo! Schłodzony świetnie gasi pragnienie w upalne dni, to chyba mój ulubiony letni owoc. Nic więc dziwnego w tym, że spośród trzech wariantów peelingu do ciała Bielendy, dostępnych w Biedronce, wybrałam akurat wersję arbuzową. Cukrowy peeling do ciała o zapachu arbuza - kupiłam, zużyłam, recenzuję. A odczucia mam różne. Zainteresowanych zapraszam do lektury! :)

Cukrowy peeling do ciała o zapachu arbuza to idealny sposób na poprawę wyglądu i kondycji skóry. Peeling ma wyjątkowe właściwości wygładzające, nawilżające i regenerujące. Skutecznie zmiękcza i odnawia naskórek, poprawia mikrokrążenie, ujędrnia i uelastycznia skórę. Intensywny zapach soczystego arbuza poprawia samopoczucie i nastraja pozytywnie. Podaruj swojej skórze owocową pielęgnację i uczyń swoje ciało pięknym, pachnącym, zmysłowym i bardzo apetycznym.


Peeling zamknięty jest w niedużym, zakręcanym słoiczku z plastiku (pojemność 100 gramów). Kosmetyk dodatkowo chroni folia, łatwo więc sprawdzić w sklepie czy nasz egzemplarz jest nienaruszony. Szata graficzna peelingu jest soczyście czerwona i jednoznacznie wskazuje na zapach kosmetyku - podoba mi się! Na opakowaniu znaleźć można informacje odnośnie składu, przeznaczenia peelingu oraz sposobu używania.

Skład: Sucrose, Paraffinum Liquidum (Mineral Oil), Silica, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Caprylic/Capric Triglyceride, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Tocopheryl Acetate, Parfum (Fragrance),Cl 26100 (D&C Red No. 17).


Peeling jest bardzo gęsty i zbity, a drobinek ścierających (cukru) jest w nim bardzo dużo. Kosmetyk ma intensywny czerwony kolor (dzięki ci chemio!). Pięknie pachnie, jak arbuzowa guma balonowa. Ciekawe czy dałoby się wpakować do kosmetyku rześki i słodki zapach prawdziwego arbuza? :)

Właściwości peelingu są niezłe, dobrze radzi sobie z martwym naskórkiem, a konsystencja kosmetyku pozwala na długi i przyjemny masaż (zarówno na mokro, jak i na sucho). Po wykonaniu peelingu skóra jest miękka, gładka i... tłusta, co zdecydowanie mi się nie podobało. I o ile nie jestem zatwardziałą przeciwniczką parafiny w składach kosmetyków, o tyle w tej postaci (i ilości) nie jestem w stanie jej zaakceptować. Podczas prysznica musiałam uważać, żeby się nie wywrócić, bo brodzik był tłusty i ja byłam tłusta (bardziej niż zwykle ;)... Jednym słowem, było niebezpiecznie. Z tego powodu nie polubiłam kosmetyku w roli peelingu na całe ciało (użyłam go tak jeden raz). Z kolei świetnie sprawdzał się jako peeling do dłoni i stóp! Tłusta warstewka na dłoniach i stopach wcale mi nie przeszkadzała, a wręcz pomagała „przetrwać” czas pomiędzy peelingiem, a kremowaniem moich stóp, które bardzo szybko robią się suche. Zwróćcie jeszcze uwagę na rozbudowany opis producenta... Aż tak zmysłowo i apetycznie nie jest ;)


Jak wspomniałam we wstępie, moje odczucia względem arbuzowego peelingu są różne. Jako peeling do ciała - nie, jako peeling do dłoni i stóp - duże tak. I bądź tu człowieku mądry! Kupię chyba kolejne opakowanie, ale na całe ciało na pewno go nie nałożę. Peelingi (i masła do kompletu) wciąż można kupić w Biedronkach w cenie 3,99 złotych (wcześniejsza cena to 5,99 złotych). Polecam i nie polecam, ostatnie słowo należy do Was :)

Ulubiona piątka czerwca!

$
0
0
Czas na kolejną porcję ulubieńców miesiąca. Po raz kolejny wybrałam pięć kosmetyków, które najbardziej zachwyciły mnie w minionym miesiącu (niektóre ponownie) oraz nowości, które świetnie wypadły. Ulubiona piątka czerwca to trochę pielęgnacji (nawet w wersji DIY), makijażu i manicure. Zapraszam zainteresowanych :)


Domowej roboty peeling kawowy to coś, czego próbowałam już dawno, ale szybko zrezygnowałam z tej formy. Wolałam sięgnąć po gotowe kosmetyki, bo tak było mi łatwiej, szybciej i czyściej. Kilka tygodni temu postanowiłam znowu spróbować i przepadłam! Działanie peelingu kawowego nie równa się żadnemu z innych stosowanych przeze mnie peelingów. Skóra jest miękka, gładka, zaróżowiona od intensywnego masażu i nawilżona (peeling zawsze wykonuję na bazie jakiegoś olejku). Teraz z przyjemnością wykonuję peeling kawowy raz w tygodniu :) I nawet udaje mi się nie ubrudzić przy tym wszystkiego wokół. Dla tych z Was, które od peelingu kawowego odstrasza właśnie bałagan, który się przy tym robi, polecam post Emilii, w którym pokazuje ona czystszą alternatywę peelingu kawowego. Koniecznie zerknijcie!

Nowością, która skradła moje serce w czerwcu jest Mleczko samoopalające dla osób z jasną karnacją marki własnej Rossmanna, Sunozon. Jako posiadaczka dosyć bladej skóry, a do tego trudno się opalającej, z przyjemnością skorzystałam z pomocy mleczka samoopalającego, aby nadać mojej skórze (zwłaszcza nogom) bardziej letniego wyglądu. Po wykonanym dzień wcześniej peelingu, zakładam gumowe rękawiczki i aplikuję mleczko, zaczynając od nóg. Staram się je dokładnie wmasować w skórę (niestety biały kolor tego nie ułatwia), potem czekam około 30 minut, zakładam piżamę i idę spać. Rano biorę prysznic i cieszę się delikatną opalenizną. Kolor wydawać się może odrobinę pomarańczowy, ale taka jest już właściwość wszelkiej maści samoopalaczy. Jeśli chodzi o nieestetyczne zacieki, owszem, pojawiły się w miejscach, w których nie za bardzo przyłożyłam się do aplikacji. Łatwo można je jednak usunąć za pomocą peelingu. Poza tym z każdą aplikacją szło mi coraz lepiej, wszak praktyka czyni mistrza! Kosmetyk pomocny, zwłaszcza jeśli „górę” ma się opaloną, a „dół” już niekoniecznie ;)


Cienie do powiek to chyba najbardziej rozbudowana część moich kosmetyków do makijażu (wszystkie pokażę w kolejnych postach z serii Kosmetyczne Skarby). Zwykle sięgam po stałe zestawy cieni, ale czasem przyczepię się do dawno nieużywanych i korzystam z tego dopóki mi się nie znudzą. W czerwcu swój renesans przeżywała paletka cieni Glamour To Go Essence z limitowanej edycji Sun Club. Kiedyś pokazywałam na blogu makijaż wykonany tą paletką, o tutaj. Posiadam wersję 01 South Beach, która zawiera 8 połyskujących cieni - turkusy, żółty, pomarańcz, brąz, cień „piaskowy” oraz przepiękne złoto. To właśnie te dwa ostatnie często towarzyszyły mi w makijażu w minionym miesiącu. Prawda, że ładne? :)

Maskara podkręcająca i unosząca rzęsy Curling Pump Up marki Lovely to jeden z tych kosmetyków, które od dawna chciałam przetestować. Nie mogłam być obojętna wobec tylu pozytywnych opinii o niej! Rzeczywiście, coś musi być na rzeczy, bo tusz świetnie sprawdza się i u mnie. Doskonale unosi rzęsy, podkręca je, przez co wydają się dłuższe. Wygodna jest też szczoteczka, mimo, że silikonowa, a z reguły wolę te klasyczne z włosków. To tylko pierwsze wrażenia, ale mam nadzieję, że nic się nie zmieni!


Wśród ulubieńców maja wyróżniłam lakier Bubble Bath OPI, w tym miesiącu większym uczuciem darzyłam Mademoiselle Essie. Znowu nie miałam czasu i nastroju (to nawet bardziej) na malowanie paznokci kolorowymi lakierami, stawiałam więc na naturalny manicure. Mademoiselle to wszystko, co w manicure lubię - paznokcie wyglądają na zdrowe, zadbane i eleganckie. Żałuję, że jeszcze nie pokazałam tego lakieru na blogu. Do nadrobienia!

Co kosmetycznie skradło Wasze serca w czerwcu? Podzielcie się ulubieńcami!

Kinetics, Błyskawicznie schnący top coat Kwik Kote

$
0
0
Top coaty wspomagające wysychanie lakierów to moje odkrycie minionego roku. Wszystko zaczęło się od topu Insta-Dri Sally Hansen (KLIK), a teraz już sobie nie wyobrażam wykonywania manicure bez użycia top coatu wysuszającego lakier. Przez ostatnie pół roku towarzyszył mi (właściwie nadal towarzyszy!) Błyskawicznie schnący top coat Kwik Kote marki Kinetics, a dzisiaj chciałabym się podzielić moją opinią o nim. Nie mam wielkiego doświadczenia z top coatami tego typu, swoje odczucia w dużej mierze będę więc odnosić do wspomnianego wcześniej Insta-Dri. Zapraszam!


Szybkoschnący, doskonale wchłaniający się lakier nawierzchniowy. Tworzy błyszczącą odporną na zarysowania warstwę. Może być stosowany jako lakier bezbarwny lub jako powierzchniowa warstwa nabłyszczająca.

Kwik Kote zamknięty jest w 15 ml przezroczystej buteleczce, typowej dla lakierów do paznokci. Top coat dodatkowo zapakowany jest w kartonik, na którym znajdują się wszelkie istotne informacje, takie jak przeznaczenie lakieru, jego ważność (36 miesięcy od otwarcia) oraz skład*. Za podanie składu wielki plus dla producenta! Zakrętka top coatu wygodnie leży w dłoni, dzięki czemu łatwo operować długim i niezbyt szerokim pędzelkiem. O tłoczeniu na zakrętce wspominałam już o tym przy okazji prezentacji Top of the Wave, czyli posiadanej przeze mnie kolorowej emalii Kinetics, top coat też posiada ten szczegół. Bardzo mi się to podoba, właściwie nie wiem dlaczego.


*Skład: Isobutyl Acetate, Ethyl Acetate, Hydroxypropylcellulose, MEK, Xylene, Benzophenone, Cl 60725.

Na początku używania top coat był bardzo rzadki, wręcz rozlewał się na paznokciach i skórkach, jeśli nie przyłożyłam się do malowania. Obecnie, czyli po ponad 7 miesiącach użytkowania, zaczyna robić się gęsty, co utrudnia malowanie. Podobnie było w przypadku Insta-Dri. Kwik Koteznacznie przyspiesza wysychanie lakieru, robi to nawet szybciej niż Insta-Dri, o ile mnie pamięć nie myli. Właściwie po nałożeniu topu na ostatni paznokieć, ten malowany jako pierwszy już jest suchy. Nie zauważyłam aby top coat ściągał lakier przy skórkach czy na końcówkach paznokci, a wiem, że to istotne dla wielu z Was. Top coat intensywnie nabłyszczał lakiery, nawet te, które z natury zbyt błyszczące nie są. Ciekawostką jest to, że Kwik Kotetworzy na paznokciach coś na kształt „skorupki”, a co za tym idzie, po kilku dniach noszenia manicure, lakier można ściągnąć jednym płatem z paznokcia. Nie zawsze się to udaje, ale przy równomiernym nałożeniu top coatu dzieje się tak praktycznie w każdym przypadku. Na początku mnie to denerwowało, z czasem zaczęłam dostrzegać plusy tego zjawiska - wyobraźcie sobie jak łatwo pozbyć się w ten sposób brokatowej emalii ;) Nie zauważyłam, aby top coat w jakikolwiek sposób wpływał na trwałość manicure, ani jej nie przedłużał, ani nie skracał. Kwik Kote okropnie śmierdzi, nie radziłabym więc zbyt mocno pochylać się nad malowanymi paznokciami, bo opary potrafią nieźle wedrzeć się w oczy.


Błyskawicznie schnący top coat Kwik Kote oraz inne produkty marki Kinetics kupić można między innymi w sklepie internetowym Pana Kota Sklep (nie jestem z nim w żaden sposób związana, to informacja, która jest efektem szybkiego rozeznania w Google). Koszt top coatu to 17 złotych.


Błyskawicznie schnący top coat Kwik Kote sprawdził się, to muszę przyznać. Z drugiej strony, nie zachwycił mnie na tyle, żebym na stałe włączyła go do grupy akcesoriów niezbędnych do wykonania manicure. Proszę, nie zrozumcie mnie źle, po prostu z jakiegoś powodu wolę Insta-Dri Sally Hansen. Absolutnie nie znaczy to, że Kwik Kote to zły top coat wysuszający! Wręcz przeciwnie. Jednak o tym, co lepsze dla Was musicie przekonać się same.

A może już wiecie który z tych dwóch top coatów wysuszających lakier lubicie bardziej? Mała sonda - Insta-Dri czy Kwik Kote? A może jeszcze coś innego? Podzielcie się opiniami!

Moje kosmetyczne skarby – część II | Róże i bronzery

$
0
0
Wraz z piątkiem nadszedł czas na kolejną część Kosmetycznych Skarbów. Dzisiaj zaprezentuję Wam swoje róże i bronzery, których, jak pewnie się spodziewacie, nie mam zbyt dużo. Liczę jednak, że chętnie zerkniecie na moich ulubieńców wśród tych kosmetyków. Zapraszam do lektury i obejrzenia zdjęć :)


Róże

W moich zbiorach obecnie znajdują się trzy róże do policzków. Lubię sposób, w jaki róż ożywia moją cerę, mimo to, nie kolekcjonuję tych kosmetyków. Mój pierwszy róż do tej pory jest moim ulubieńcem, miałam więc ogromne szczęście, że trafiłam na coś fajnego właściwie za pierwszym podejściem. Recenzje kosmetyków, które dzisiaj pokażę, podlinkuję w tekście (o ile takie się na blogu pojawiły).


Wibo, Róż z jedwabiem i witaminą E (6) - niepozorna czarna kasetka mieści w sobie mojego ulubieńca wśród róży, o którym wspomniałam już wcześniej. Róż naszej rodzimej marki Wibo był pierwszym, jaki w ogóle kupiłam i od początku wiedziałam, że się polubimy. Lubię go przede wszystkim za kolor, który do mnie pasuje - naturalny, nieco brzoskwiniowy kolor różu, nadaje moim policzkom dziewczęcego rumieńca i ożywia cerę. Róż jest ze mną już bardzo długo, na tyle długo, że zaczyna być widać dno, a to najlepiej świadczy o tym, że róż jest intensywnie przeze mnie eksploatowany. Pełną recenzję kosmetyku oraz jego prezentację na twarzy znajdziecie TUTAJ. Róże Wibo kupić możecie w Rossmannie, w cenie około 8 złotych/6,5 grama. Hit, hit i jeszcze raz hit! ♥


Lovely, Mineralny róż do policzków (03) - kolejny tani róż w mojej „kolekcji” pochodzi z szafy Lovely. Kosmetyk kupiłam przy okazji ostatniej promocji na kosmetyki kolorowe w Rossmannie. Moją uwagę przykuło opakowanie, a gdy przyjrzałam się gamie odcieni, wiedziałam, że 03 musi być mój. Jest to bardziej różowa wersja różu Wibo, okraszona mnóstwem malusieńkich drobinek, które ładnie odbijają światło. Róż jest delikatny i podobnie jak w przypadku różu Wibo, ciężko z nim przesadzić. Róże Lovely dostępne są w Rossmannie, w cenie około 9 złotych/4 gramy.




Chanel, Irréelle Blush, Silky Cheek Colour (26 Neroli Rose) - chanelowe cacuszko jest u mnie dzięki uprzejmości Hexxany i jej akcji Nowy Dom. Neroli Rose to najbardziej cukierkowy z moich róży, używam go jednak najrzadziej z całej trójki, ponieważ ma w sobie sporo błyszczących drobinek, które nie zawsze mi odpowiadają. Poza tym, nie ukrywam, że piękne logo na puderniczce po prostu łechta moją kobiecą próżność :)

Bronzery

Pudry brązujące goszczą w mojej kosmetyczce od stosunkowo niedawna. Trochę czasu zajęło mi zrozumienie jak poprawnie bronzera używać (na szczęście jest You Tube i blogi!). Posiadam dwa bronzery, jeden chętniej używam latem, drugi jest bardziej „zimowy”.


Avon Glow, Puder brązujący - w tym bronzerze podoba mi się wszystko - kolor, delikatne złote drobinki, opakowanie... Podobało mi się też wytłoczone na pudrze słońce, którego już nie widać. Bronzer otacza kości policzkowe ciepłym brązem, a złote drobinki delikatnie mienią się na słońcu i podkreślają opaleniznę. Przyzwoicie trzyma się na twarzy, chociaż w ciągu dnia nieco blaknie. Wszelkie pomyłki przy aplikacji łatwo jest naprawić, bo kosmetyk dobrze się rozciera. Puder brązujący opisywałam w dwóch postach, przy okazji opisywania pierwszych wrażeń (KLIK) oraz przy uzupełnieniu recenzji (KLIK). Nie jestem pewna czy nadal jest dostępny w katalogu, dwa lata temu kupiłam go w cenie około 30 złotych/10 gramów.


W7, Honolulu - patrząc tylko na zdjęcia na pewno dziwicie się co jest z moim Honolulu nie tak. Już tłumaczę. W ramach akcji HexxBOX - Poznaj i testuj z 1001pasji! dostałam wersję testerową bronzera, postanowiłam umieścić w go w pustej puderniczce, aby się nie zniszczył. Honolulu częściej używam zimą, bo jest ciemniejszy, matowy i mocniej napigmentowany niż bronzer Avon Glow. Pełną recenzję Honolulu znajdziecie TUTAJ, a to jak wygląda na twarzy zobaczyć możecie chociażby na moim zdjęciu na pasku bocznym, to w wersji delikatnej. Bronzer kosztuje około 15 złotych/6 gramów.




Jak widzicie i ta grupa moich kosmetyków do makijażu nie jest zbyt liczna. Nie przejmuję się tym, bo mam w niej wszystko, czego na ten moment potrzebuje. Poza tym mam więcej miejsca na ewentualne nowości ;) A jakie są Wasze zbiory róży i bronzerów? Podzielcie się też swojej ulubieńcami z tej kategorii.

Urodzinowy manicure! | Barry M & Catrice

$
0
0
14 lipca to dzień moich urodzin, okazja zobowiązuje, postanowiłam więc wykonać specjalny manicure na ten dzień. Specjalny, bo urodzinowy, jednak pod względem ekstrawagancji jest raczej mocno niespecjalny, ot lakier bazowy i brokatowy akcent na kilku paznokciach.


Baza to 309 Strawberry Barry M - typowy baby pink, kojarzący się nie tyle z truskawkami, co z koktajlem z tych owoców. Kolor dziewczęcy, wesoły i idealny na lato (i na urodziny jak się okazuje). Na dwa paznokcie u każdej dłoni nałożyłam brokatowy złoto-srebrny topper Catrice 41 Two Million Dollar Baby. W przezroczystej bazie top coatu zanurzone są małe srebrne sześciany i złoty brokat. Połączenie pozornie dziwne, jednak top coat świetnie ożywia, trochę nudny przecież, różowy manicure. Poza tym uwielbiam złote akcenty, nie tylko na paznokciach!


Manicure zaczęłam od pomalowania paznokci warstwą Odżywki diamentowej Eveline. Następnie nałożyłam trzy cienkie warstwy lakieru Strawberry, a na cztery paznokcie dołożyłam warstwę Two Million Dollar Baby. Całość przykryłam warstwą Błyskawicznie schnącego top coatu Kwik Kote (KLIK).



Przy okazji wspomnę w kilku słowach o właściwościach samego lakieru Barry M. Strawberry reprezentuje wykończenie bliskie żelowemu, zadowalające krycie uzyskałam więc po trzech w miarę cienkich warstwach (gdzieniegdzie i tak widać prześwity). Konsystencja lakieru jest specyficzna, niby jest rzadki, ale na tyle ciągnący się, że aplikacja była trudna. Być może to kwestia pędzelka, preferuję nieco szersze. Kolejna warstwa lakieru nieco ściąga poprzednią, konieczne są więc szybkie poprawki. Czas schnięcia był obiecujący, zważywszy na trzy warstwy, na wszelki wypadek wspomogłam się jeszcze top coatem wysuszającym. Informacje o trwałości lakieru uzupełnię później. Na koniec pokażę Wam jak Strawberry wygląda solo.



Nasuwa się wniosek, że właściwie jestem dość przewidywalna w kwestii wyboru kolorystyki manicure, prawda? Cóż mogę na to poradzić, skoro tak bardzo lubię wszelkie róże, mniej lub bardziej pastelowe, a do tego złoty akcent? Chyba nic! Jak Wam się podoba? Co macie na paznokciach?

Perfect summer nails! | Golden Rose & Catrice

$
0
0
Lato w pełni! Z prawdziwą przyjemnością wyjęłam więc ze swojej szuflady z lakierami neonową żółć. Żółty nie jest kolorem, który często gości na moich paznokciach, ale na wersję neon, zwłaszcza w wakacje, muszę sobie czasem pozwolić :)


Lakier Golden Rose z serii With protein opatrzony numerem 323 to żywa, neonowa żółć. Niestety na zdjęciach wychodzi nieco bardziej jajeczno-bananowa, jednak wciąż widać jej żarówiaste nuty. Lakier słabo kryje i aby wydobyć z niego cały urok konieczna jest biała baza. Do pełnego krycia (na białej bazie) konieczne są aż 2-3 warstwy, czego jednak nie robi się dla wyjątkowego koloru, prawda? Dla urozmaicenia na dwa paznokcie u każdej dłoni nałożyłam złoto-srebrny topper Catrice, który pokazywałam już w poprzednim wpisie. Ostatnio wręcz uwielbiam ten top coat i ozdabiam nim manicure, kiedy tylko mogę :)


Manicure zaczęłam od pomalowania paznokci warstwą Odżywki diamentowej Eveline. Następnie nałożyłam grubszą warstwę białego lakieru Life (numer 10) i dwie warstwy neonowej żółci Golden Rose. Na cztery paznokcie nałożyłam warstwę top coatu Catrice Two Million Dollar Baby. Całość, jak zawsze, przykryłam warstwą Błyskawicznie schnącego top coatu Kwik Kote. Manicure nosiłam na paznokciach przez dwa dni.



Jaki jest Wasz stosunek do neonowych kolorów, nie tylko na paznokciach? Zostawcie, proszę, namiary na neonowe lakiery, które lubicie, chętnie poszukam czegoś nowego :)

Czerwcowe nowości w kosmetyczce

$
0
0
Czas rozbudzić nieco uśpiony ostatnio blog. Musicie mi jednak wybaczyć ten zastój, pogoda nam ostatnio dopisywała, a Trójmiasto obfitowało w atrakcje, więc siedzenie przed komputerem było jedną z ostatnich rzeczy, o których myślałam. Korzystając z natchnienia i wolnego czasu postanowiłam uporać się z zaległościami, do których należą między innymi nowości czerwca. Tak jest, nie pomyliłam się, nowości kosmetyczne czerwca.

W kwestii nowości kosmetycznych czerwiec był bardzo obfitym miesiącem. Na szczęście większość z nich to wygrane i prezenty, więc mój portfel nadal odpoczywa ;) Nie chcąc zanudzać Was postem-tasiemcem, pokażę tylko te najciekawsze nowości - zapraszam!


Na początku miesiąca dotarły do mnie nagrody, wygrane w rozdaniach. Nagroda od Kasi z bloga Cat's Little Corner to Maseczka z glinką marokańską do twarzy i włosów Yves Rocher oraz cztery woski Yankee Candle - Candy Corn, Tulips, Mango Peach Salsa i Harvest. Kasia do paczki dołożyła jeszcze miły upominek, własnoręcznie przez siebie wykonane mydło z bergamotką i nagietkiem robione metodą „na zimno”, prawda, że śliczne? :) W paczce znalazłam też płytkę do stemplowania Essence i olej makadamia, ale nie ma ich na zdjęciu. Dziękuję Kasiu! :)


Pięknie zapakowany kartonik przywędrował do mnie od Agnieszki z bloga Cosmetics Freak. W środku znalazłam między innymi balsam do ciała Lirene, odżywkę do włosów Balea (cieszę się z możliwości poznania tej marki!) oraz glinkę białą Organique, którą zdążyłam już bardzo polubić. Dalsza część nagrody to wiśniowa pomadka Alverde (kolejna nowa dla mnie marka), poziomkowe masło do ciała i mały żel pod prysznic Treaclemoon. Paczkę zasiliły też tusz Lovely Curling Pump Up (cieszę się na kolejny egzemplarz, bo bardzo tusz polubiłam, patrz: Ulubiona piątka czerwca), spray zwiększający objętość włosów Goldwell oraz kilka próbek. Agnieszko, dziękuję! :)


Po długim czasie oczekiwania przyszły do mnie zamówione na Allegro wzorniki do paznokci oraz różowa gąbeczka do makijażu. Zamierzam sprawdzić jak gąbeczka ma się do używanego przeze mnie od kilku miesięcy Beautyblendera. Mam nadzieję, że będę równie zadowolona co z oryginalnego BB :) Oczywiście swoimi spostrzeżeniami podzielę się na blogu!


Promocja w Super-Pharm na wybrane marki zaowocowała zakupem dwóch kosmetyków, o których czytałam wiele dobrego. Płyn micelarny 3 w 1 Garnierświetnie radzi sobie z usuwaniem makijażu i odświeżaniem twarzy. Oczywiście za wcześnie na szczegółową recenzję, ale wspomnę Wam, że bardzo ten kosmetyk polubiłam. Podobnie jest w przypadku Odżywki do włosów z olejkiem awokado i masłem karite Garnier - zapowiada się udana „współpraca” :)


Mleczko samoopalające dla osób z jasną karnacją Sunozon pokazywałam już w poście z ulubieńcami czerwca, w którym opisałam też szerzej swoje odczucia względem tego kosmetyku. Intensywna kampania reklamowa marki Le Petit Marseillais wżarła mi się w mózg, postanowiłam sprawdzić o co chodzi i kupiłam żel pod prysznic Kwiat Pomarańczy. Jestem bardzo zaskoczona, bo żel jest świetny, ale o tym niedługo w recenzji. Wypatrujcie!


Ostatnią nowością czerwca jest Olejek łopianowy ze skrzypem polnym marki Green Pharmacy. Olejek działać ma przeciw wypadaniu włosów, niby nie mam z tym problemem, ale wzmocnienie zawsze się przyda. Poza tym, byłam ogromnie ciekawa tego kosmetyku, a akurat trafiłam na promocję.

W kwestii podsumowania czerwca wyszłam na prostą, pozostaje mi więc zabrać się za lipcową odsłonę tej serii postów. Do poczytania już wkrótce! Pozdrawiam Was ciepło :)

Jedno oko na Maroko, czyli The Body Shop, Wild Argan Oil Body Butter

$
0
0
Marka The Body Shop wyszła naprzeciw suchej skórze ciała, tworząc serię kosmetyków Wild Argan Oil, w skład których wchodzi olejek arganowy znany ze swoich dobroczynnych właściwości. Miałam okazję poznać masło do ciała z tej linii i zgodnie ze zobowiązaniem, podzielić się swoją opinią o kosmetyku.


Ciężko dokładnie i jednoznacznie zrecenzować jakikolwiek kosmetyk po zaledwie kilkunastu dniach stosowania, dlatego skupię się na opisie pierwszych wrażeń oraz tego, co już udało mi się zaobserwować.

Masło otrzymałam w wersji mini, czyli 50 ml, zapakowane w plastikowy słoiczek, typowy dla maseł The Body Shop. Opakowanie łatwo otworzyć i zamknąć, wygodnie będzie też zużyć kosmetyk do końca. Na opakowaniu widnieją informacje odnośnie składu masła*, przeznaczeniu (niestety nie w języku polskim) oraz dacie ważności (12 miesięcy od otwarcia). Szata graficzna słoiczka nie wyróżnia się niczym szczególnym, jest ładna i kojarzy się z głównym (z założenia) składnikiem kosmetyku.

*Skład: Aqua, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Theobroma Cacao Seed Butter, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, Orbignya Oleifera Seed Oil, C12-15 Alkyl Benzoate, Ethylhexyl Palmitate, Cera Alba, Argania Spinosa Kernel Oil, Dimethicon, Parfum, Caprylyl Glycol, Phenoxyethanol, Xanthan Gum, Disodium EDTA, Sodium Hydroxide, Coumarin, Citric Acid, Yellow 6, Yellow 5.


Masło jest bardzo gęste i zbite, mam wrażenie, że bardziej niż znane mi już truskawkowe masło tej marki (a podobno pod względem konsystencji masła The Body Shop niczym się nie różnią). Mimo pozornie twardej i trudnej konsystencji, kosmetyk łatwo się nakłada i rozprowadza na skórze, pod wpływem jej ciepła. Zapach masła, intensywny i orientalny, na początku mi się podobał, jednak wraz ze stosowaniem kosmetyku na całe ciało, zaczął mnie drażnić. Cóż, zachwycona tym aspektem nie jestem, jest zbyt intensywnie.


Masła używam od kilkunastu dni, zwykle wieczorami, smarując głównie nogi (ostatnio nieco przesuszone na skutek kąpieli słonecznych) i ręce. Kosmetyk to prawdziwie nawilżająca bomba! Wystarczy już niewielka ilość, aby poddać skórę szybkiemu masażowi i przynieść ulgę suchej skórze. Masło dosyć długo się wchłania i pozostawia na skórze tłustą powłoczkę (nie mam jednak na myśli takiej typowo parafinowej), co w połączeniu z obecnymi upałami niekoniecznie mi się podoba. Z tych powodów wolę używać masła wieczorem, niż rano. Nawilżenie skóry utrzymuje się długo, bo chociaż skóra mojego ciała jest raczej normalna, zdecydowanie odczuwam różnicę dzięki maśle Wild Argan Oil.

Być może, aby zachwycić się masłem Wild Argan Oil, potrzebuję jeszcze czasu? Może nieco niższej temperatury? Może zimą oceniłabym je inaczej? Póki co jest, tłusto, lepko i dusząco-pachnąco, nie umniejszając przy tym nawilżającym właściwościom. Najprawdopodobniej nie bez znaczenia jest też fakt, że moja skóra nie należy do problematycznych, może posiadaczki suchej skóry korzystają na maśle bardziej.


Jeśli macie ochotę, możecie zagłosować na moją recenzję w specjalnej aplikacji na Facebooku The Body Shop (przeniesiecie się do niej klikając w poniższą grafikę). Będzie mi miło, bo dodając recenzję praktycznie na ostatnią chwilę, na pewno nie uzbieram wielu głosów ;)

Moje kosmetyczne skarby - cz. III | Tusze do rzęs, kredki do oczu i kosmetyki do podkreślania brwi

$
0
0

Po ponad miesięcznej przerwie wracam do postów z serii Kosmetyczne Skarby. W III części zaprezentuję Wam posiadane przeze mnie tusze do rzęs, kredki do oczu oraz kosmetyki do podkreślania brwi. Słusznie przypuszczacie, że i ta część moich kosmetyków nie jest zbyt obfita, za to dla mnie jest kompletna i wystarczająca. Zapraszam do czytania i obejrzenia zdjęć!


Tusze do rzęs

Zazwyczaj otwarty mam tylko jeden tusz do rzęs, aktualnie jednak otwarte mam aż trzy! Niekwestionowanym ulubieńcem wśród tej trójki jest Maskara podkręcająca i unosząca rzęsy Lovely. Mimo, że żółty tusz wciąż jest w fazie intensywnego testowania, zaliczam go do ulubieńców dzięki efektowi jaki daje na moich niezbyt okazałych rzęsach. Napiszę o nim osobny post za jakiś czas, wypatrujcie! Push Up Mascara marki Bell jest w moim odczuciu nieco słabsza od tuszu Lovely, nie zmienia to jednak faktu, że jest po prostu dobrym tuszem. Osobnej prezentacji na blogu raczej się nie doczeka, gdyż jej żywot powoli dobiega końca. W swoim zbiorze mam też jedną wodoodporną maskarę - Wodoodporny tusz do rzęs Virtual. Tusz ten niespecjalnie zwiększa objętość rzęs, niekoniecznie je pogrubia, podkręcenia też nie zauważyłam, za to idealnie sprawdził się w największe tegoroczne upały i w czasie dni spędzonych na plaży. Delikatnie podkreśla rzęsy, jednocześnie dając mi komfort, wiedziałam, że nic mi się nie rozmaże i nie spłynie (nawet podczas kąpieli w morzu).



Warto wspomnieć jeszcze o gadżecie, który znacznie poprawia wygląd moich rzęs, mianowicie o Skoncentrowanym serum do rzęs 3w1 Eveline Cosmetics. Serum nakładam pod tusz do rzęs, co jeszcze bardziej je wydłuża, a poza tym odżywia od „środka” (zdarza mi się aplikować je również na noc). Powyżej zobaczyć możecie szczoteczki poszczególnych tuszy oraz serum.


Kosmetyki do podkreślania brwi

Obecnie posiadam dwa: paletkę złożoną z brązowego cienia i wosku oraz brązowy żel do brwi. O ile z Zestawem do stylizacji brwi marki Avon dogaduję się bardzo dobrze, o tyle z Brązowym żelem do stylizacji brwi Wibo już mniej. Żel jest dla mnie odrobinę za ciemny, podkreśla brwi zbyt intensywnie, a jednocześnie niezbyt dokładnie (nie wypełnia ubytków). Za pomocą cienia i wosku udaje mi się nieco precyzyjnie domalować to czego zabrakło, żel moim ulubieńcem w kwestii makijażu brwi nie będzie. Poniżej zobaczyć możecie szczoteczkę żelu (opakowanie ma niczym zwykły tusz do rzęs) oraz porównanie kolorów obu kosmetyków (dostrzegacie ten dziwny połysk żelu?).

 

Kredki do oczu i eyeliner

Początkowo planowałam opisać każdą kredkę z osobna, doszłam jednak do wniosku, że nie ma to większego sensu. Wszystkie kredki, które posiadam są dobre, czyli niezbyt twarde, mocno napigmentowane i względnie trwałe (szczególnie czarne!). Poniżej zobaczyć możecie próbki kolorów kredek kolorowych, a następnie czarnych (konkretne nazwy kredek pojawią się po „najechaniu” na zdjęcie).





Wśród kredek kolorowych moją zdecydowaną ulubienicą  jest kredka Yves Rocher, szczególnie jej turkusowa część, natomiast kredka Super Shock Avonu jest ulubioną wśród czarnych (nie lubię tylko tego jak ciężko ją zmyć). Lubię czarną kreskę na powiekach, wydaje mi się jednak, że lepiej wyglądam w tej zrobionej kredką i lekko roztartej, niż w ostrej wyrysowanej eyelinerem. Mimo tego posiadam jeden eyeliner, mianowicie Super Liner Perfect Slim L'Oreal. Krótko po zakupie używałam go dosyć często (zyskał nawet miano ulubieńca miesiąca), z czasem jednak zaczęłam wracać do kredek.

Nie pokusiłam się o dokładny opis każdego kosmetyku z osobna, w razie gdyby któryś szczególnie Was zainteresował, dajcie znać, a postaram się informacje te uzupełnić. Podzielcie się też Waszymi ulubieńcami w tej kategorii! Na koniec małe pytanie: jeśli kreska na powiece to malowana kredką czy eyelinerem?

Lipcowy projekt denko – część pierwsza

$
0
0
Lipiec okazał się dość obfity w zużycia – udało mi się zużyć aż dziewięć pełnowymiarowych kosmetyków (pojawiły się też dwa „wyrzutki”). Post podsumowujący zużycia lipca podzieliłam na dwie części. W dzisiejszej krótko wspomnę o zużytych kosmetykach do pielęgnacji ciała – zapraszam!


Tesco, All About Body, Sól do kąpieli – morskie minerały– sole do kąpieli kupuję sporadycznie, bardziej z myślą o moczeniu stóp niż o aromatycznych kąpielach (nie posiadam wanny). Z tego powodu ogromne opakowanie soli towarzyszyło mi bardzo długo. Kosmetyk uprzyjemniał kąpiele stóp, ale nie zauważyłam, aby szczególnie wyróżniał się na tle innych kosmetyków tego typu. Nie do końca byłam zadowolona z „morskiego” zapachu soli oraz z faktu, że silnie brudziła (na niebiesko) miskę/brodzik. Sól kosztuje około 5 zł/600 g.


Le Petit Marseillais, Kremowy żel pod prysznic – kwiat pomarańczy– jeszcze przed „wybuchem” akcji ambasadorskiej marki Le Petit Marseillais, kupiłam jeden żel pod prysznic, kierowana ciekawością i, nie ukrywam, intensywnością kampanii reklamowej (telewizyjna reklama naprawdę „wżera się” w mózg). Żel dokładnie oczyszcza skórę, nie wysuszając jej. Na dobrą sprawę nakładanie balsamu po prysznicu nie było już konieczne. Spodobała mi się też konsystencja żelu, chociaż do kremowej jej daleko, oraz duża piana jaką żel robił już z niewielkiej jego ilości. Chociaż nie wiem jak pachnie prawdziwy kwiat pomarańczy, to zapach żelu mi się spodobał – jest specyficzny, wyczuwam w nim cierpką nutę, przypuszczam, że nie każdemu przypadłby do gustu. Zastanawiam się nad recenzją żelu Le Petit Marseillais, nie wiem tylko czy ma ona w sens przy obecnym „wysypie” recenzji kosmetyków tej marki. Żel kosztuje około 10 zł/250 ml.


Isana, Olejek pod prysznic – melon i gruszka– to musiało się udać! Kombinacja orzeźwiającego aromatu i nawilżającej formuły „olejku” okazała się idealna na lipcowe upały. Warto wspomnieć, że olejek olejkiem jest tylko z nazwy, w rzeczywistości to po prostu żel pod prysznic. Dokładnie oczyszczał skórę, nie wysuszając jej, a wręcz nawilżając. Po prysznicu nie czułam konieczności nałożenia na skórę balsamu. Z przyjemnością wrócę do olejku za jakiś czas! Olejek dostępny jest w Rossmannie w cenie około 3 zł/300 ml. Następca: Le Petit Marseillais, Kremowy żel pod prysznic – kwiat pomarańczy.


Bielenda, Cukrowy peeling do ciała o zapachu arbuza– mimo mojej ogromnej sympatii do peelingów cukrowych oraz arbuza, tym razem połączenie to niespecjalnie mnie uwiodło, czego wyraz dałam w niedawnej recenzji kosmetyku (KLIK). Niewielkie plastikowe opakowanie kryło w sobie intensywnie czerwony, zbity peeling. Świetnie rozprowadzał się na skórze, dokładnie ścierał martwy naskórek, ale nie podobała mi się tłusta i śliska warstwa, którą zostawiał po zabiegu. Nawet przyjemny, chociaż chemiczny, zapach nie zdołał zatrzeć złego wrażenia. Ostatecznie peeling zużyłam do dłoni i stóp, bo o dziwo, w tej roli sprawdził się świetnie. Cena peelingu to około 5 zł/100 g.


Bielenda, Masło do ciała o zapachu arbuza– śmiało mogę napisać, że masło to zdecydowanie lepsza połowa arbuzowego duetu Bielendy. Świetnie nawilżało skórę, nawet w tych sytuacjach, w których wyraźnie przesadziłam z opalaniem. Z ogromną przyjemnością nakładałam na skórę to lekkie i puszyste masełko. Zapach masła był taki sam jak peelingu, przywodził na myśl arbuzową gumę balonową. Z przyjemnością kupię to masło ponownie, chociaż może w innej wersji zapachowej (miałam okazję używać masła o zapachu papai – też jest niezłe). Cena masła to około 5 zł/100 ml.

„Kąpielową” część lipcowego projektu denko można uznać za zamkniętą. Na kolejną, obejmującą m.in. kosmetyki do włosów, ciała oraz różności niepasujące do głównych kategorii, zapraszam za kilka dni.

Porzucając na chwilę kosmetyczne tematy, napiszcie proszę co u Was :) Jak mijają Wam ostatnie chwile wakacji? Moje wakacje właściwie dobiegają już końca, od poniedziałku zaczynam nową pracę, niedługo potem wracam na uczelnię... Jednym słowem, koniec laby! ;) Pozdrawiam Was jeszcze wakacyjnie i ciepło! :)

Lipcowy projekt denko – część druga

$
0
0
Kosmetycznych wspominek ciąg dalszy! Zapraszam na drugą część lipcowego projektu denko, w którym napisałam kilka słów o kosmetykach do włosów, ciała oraz paznokci. Przyjemnej lektury! :)


Timotei, With Jericho Rose, Moc i Blask, Szampon z wyciągiem z alpejskich ziół– chociaż szampony Timotei nieczęsto goszczą w mojej łazience, przyznam, że po ostatniej przygodzie z szamponem tej marki mam ochotę na więcej! Szampon delikatnie oczyszczał i odświeżał włosy, nie wysuszając ich i nie obciążając. Moje włosy należą do tych „niesfornych”, ciężko jest mi je ładnie ułożyć, bardzo więc mnie zaskoczyło kiedy w czasie używania szamponu, włosy układały się zadowalająco, właściwie bez mojego udziału. Przyjemny, ziołowy zapach (ale dość słodki!) i wygodna butelka (pojemność 250 ml) dodatkowo pogłębiły moją sympatię do szamponu. Z przyjemnością kupię go ponownie!


Biały Jeleń, Hipoalergiczny żel do higieny intymnej z aloesem– żel był dla mnie zupełną nowością, jak wiecie, najczęściej sięgam po kosmetyki do higieny intymnej biedronkowej marki Intimea. Co by nie było, jestem z Białego Jelenia bardzo zadowolona! Doskonale wywiązywał się ze swojego zadania, delikatnie, ale dokładnie oczyszczając okolice intymne. Reklamowany jest jako kosmetyk hipoalergiczny, wierzę w to, mimo, że u mnie o podrażnienia trudno (na szczęście!). Zapach żelu określiłabym jako neutralny, ale przyjemny. Ogromny plus za pompkę! Następca: Cien, Żel do higieny intymnej.


Garnier Mineral Invisible, Antyperspirant– regularna obecność tego kosmetyku w projekcie denko chyba najlepiej obrazuje to, jak bardzo ten antyperspirant lubię. Nie chciałabym powielać tego, co na blogu napisałam już kilkanaście razy, krótko wspomnę o zaletach kosmetyku. Skutecznie chroni przed nadmierną potliwością, szybko się wchłania jak na kulkę, przyjemnie pachnie i nie brudzi bielizny czy ubrań. Następca: ten sam kosmetyk.


Isana, Zmywacz do paznokci– zmywacz z Rossmanna, podobnie jak antyperspirant Garniera, regularnie gości w projekcie denko. To może oznaczać tylko jedno – bardzo lubię ten zmywacz. Dobrze usuwa lakier z paznokci, nie wysusza ich i przyjemnie (jak na zmywacz) pachnie. Poza tym, jego cena jest bardzo korzystna (zazwyczaj kupuję największą butelkę zmywacza – 250 ml). Następca: ten sam zmywacz.

Czas pożegnać się ze zużyciami lipca, tym bardziej, że sierpniowe zaczynają gromadnie się pojawiać. W następnym poście pokażę nowości kosmetyczne lipca, a potem… potem wracam z blogowaniem na właściwe „tory” :)

Lipcowe nowości kosmetyczne

$
0
0
Ostatni dzień sierpnia to również ostatni moment na podsumowanie nowości kosmetycznych… lipca. Nie przedłużając, zerknijcie co nowego wpadło do mojej kosmetyczki w lipcu! :)


Początek lipca upłynął pod znakiem kosmetycznej oferty w Biedronce. Skorzystałam z okazji i kupiłam słynny suchy szampon Batiste (wybrałam wersję Tropical) oraz suplement diety z dodatkiem w postaci szczotkido włosów. Trochę czasu zajęło mi „wyczucie” szamponu, teraz jednak umiem nałożyć jego odpowiednią ilość i szybko odświeżyć fryzurę. Natomiast szczotka, wbrew pozorom, stała się jednym z moich ulubieńców lata! Sprawdza się u mnie nawet lepiej niż Tangle Teezer (mam go w wersji kompaktowej) – pewniej leży mi w dłoni, przez co łatwiej rozczesywać włosy.


Nie chwaliłam się, ale i ja zostałam ambasadorką marki Le Petit Marseillais. Nie chciałabym zbytnio rozwodzić się nad „techniczną” stroną akcji, w końcu to post z nowościami, o nich więc będzie. Jak wiecie z poprzednich postów, na przykład o lipcowym projekcie denko (KLIK), żel pod prysznic bardzo przypadł mi do gustu, podobnie jest z mleczkiem do ciała. Myślę, że jednak pokuszę się o recenzje obu kosmetyków, nawet dla własnej pamięci.


Szybki wypad do drogerii Natura zaowocował nowym kremowym nabytkiem, mianowicie Odżywczym kremem do rąk i paznokci z woskiem pszczelim i olejem makadamia marki Anida. Zachęcona pozytywnymi recenzjami postanowiłam spróbować na własnej skórze i nie zawiodłam się! Wiecie jak lubię kremy do rąk, na pewno więc napiszę więcej w recenzji. W Naturze kupiłam też czarny lakier do stempli Essence– wciąż próbuję swoich sił w sztuce stemplowania, na razie kiepsko mi idzie.


O maśle z olejkiem arganowym marki The Body Shop pisałam już w poście sprzed paru tygodni, podzieliłam się w nim swoimi wrażeniami odnośnie kilkunastu dni stosowania. Zainteresowanych zapraszam do lektury posta (KLIK) :)


Miałam szczęście i w rozdaniu u Moniki z Mix Of Life... wygrałam nowy lakier Colour Alike – To był maj :) Chociaż nie mam bzika na punkcie lakierów holograficznych (mam tylko jeden, zresztą tej samej marki), to To był maj zdobył moje serce od razu. Jest piękny, prawda? :) Czekam aż moje paznokcie trochę odrosną i wezmę się za malowanie! Monika dorzuciła mi również cieniutki pędzelek do zdobień. Dziękuję!


Ostatnim lipcowym zakupem był zestaw pędzli z Biedronki. Nie zdążyłam kupić ich w „normalnej” cenie (niecałe 25 złotych) i dobrze, bo ostatecznie kupiłam je za 10 złotych :) Pierwsze wrażenia mam jak najbardziej pozytywne, pędzle nie gubią włosia, nawet podczas prania. Poza tym zestaw jest mały i względnie kompletny, idealnie nadaje się na wyjazdy.

Pytanie o Wasze lipcowe zakupy właściwie nie ma już sensu, napiszcie więc o Waszym najciekawszym kosmetycznym (lub nie, a co tam) zakupie ostatnich tygodni :)

Wtrącam swoje trzy grosze | Le Petit Marseillais, Kremowy żel pod prysznic - kwiat pomarańczy

$
0
0
Le Petit Marseillais - nie ma chyba osoby, która jeszcze o tej marce nie słyszała. Intensywna kampania reklamowa nie daje o sobie zapomnieć, a niezbyt łatwa nazwa szybko zapadła w pamięć. Kierowana tymi czynnikami i ciekawością, zdecydowałam się na zakup sztandarowego kosmetyku marki, mianowicie Kremowego żelu pod prysznic – kwiat pomarańczy. Żel wykończyłam w lipcu, kolejny mam w użyciu, zapraszam więc na pachnącą kwiatem pomarańczy recenzję!

Opakowaniażeli Le Petit Marseillais są bardzo charakterystyczne, chociaż przyznam, że pamiętam z dzieciństwa żele w butelkach o takim kształcie, niestety nie kojarzę marki (może Palmolive?). Biała, prostokątna, „klockowata” butelka z niezbyt twardego plastiku kryje w sobie 250 ml żelu (dostępna jest również pojemność 400 ml). Butelka pewnie leży nawet w mokrej dłoni, wyposażona jest również w wygodne zamknięcie. Szata graficzna opakowania jest raczej oszczędna, mimo to przykuwa uwagę. Na opakowaniu widnieją ogólne informacje o żelu, jego składzie* oraz właściwościach.


*Skład: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Glycerin, Cocamidopropyl Betaine, Helianthus Annuus Seed Oil, Citrus Aurantium Dulcis Flower Extract, Cinnamic Acid, Levulinic Acid, Sodium Levulinate, Sucrose Cocoate, Polyglyceryl-3 Diisostearate, Glyceryl Stearate, Glyceryl Caprylate, Lecithin, Polysorbate 20, Cocamide MEA, Lauryl Glucoside, Disodium Cocoamphodiacetate, Ceteareth-60 Myristyl Glycol, Sodium Lauryl Sulfate, Styrene/Acrylates Cocopolymer, Polyquaternium-7, Xanthan Gum, Sodium Chloride, Sodium Glycolate, Disodium EDTA, Sodium Phytate, Citric Acid, Tocopherol, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Parfum, Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool.


Konsystencjażelu, wbrew zapewnieniom producenta, wcale nie jest kremowa. Kosmetyk jest rzadki i lejący się, mnie osobiście to nie przeszkadza, bardziej określanie „kremowym” czegoś, co takie nie jest, ale to już osobna kwestia. Nie mam pojęcia jak pachnie kwiat pomarańczy, ciężko jest mi więc odnieść się co do realności zapachużelu. Podoba mi się to jak kosmetyk pachnie, zapach jest specyficzny, nieco cierpki, przypuszczam, że nie każdemu przypadnie do gustu.


Już niewielka ilość żelu wystarcza, aby umyć ciało (żel świetnie się pieni!). W czasie mycia żel intensywnie pachnie, jednak zapach ten nie utrzymuje się na skórze zbyt długo. Kosmetyk dokładnie oczyszcza skórę, nie wysuszając jej. Właściwie nie odczuwałam po prysznicu potrzeby nałożenia balsamu czy masła. Ciężko mi jednoznacznie wypowiedzieć się o wydajności kosmetyku, ponieważ pierwszą butelkę zużyłam w okresie upałów (czyt. wzmożonej częstotliwości korzystania z prysznica), drugą natomiast „dzielę” z jeszcze jednym żelem. Oceniam jednak, że żel do najwydajniejszych nie należy, ze względu na rzadką konsystencję (i również z taką opinią spotykałam się w recenzjach innych blogerek).


Podsumowując, cieszę się, że zaspokoiłam ciekawość i poznałam markę Le Petit Marseillais. Żel okazał się całkiem niezły, ładnie pachniał, nie umniejszając przy tym jego myjącym właściwościom. Mam ochotę na zakup innej wersji zapachowej, szczególnie białą brzoskwinię i nektarynkę :)

Jakie są Wasze odczucia względem żeli pod prysznic i marki Le Petit Marseillais w ogóle? Dajcie znać o Waszych ulubionych zapachach! :)

Sierpniowy projekt denko - część pierwsza

$
0
0
Biorąc pod uwagę doświadczenia ostatnich miesięcy, za okiełznanie sierpniowego projektu denko postanowiłam zabrać się nieco wcześniej, tak, aby w razie czego, nie zostawić sobie tych postów na ostatnie dni września. Sierpień upłynął bardzo szybko, powiedziałabym nawet, że zbyt szybko. Mam dreszcze na samą myśl o zbliżającej się jesieni, a tym bardziej zimie. Lubię te pory roku ze względu na pewne okoliczności im towarzyszące, ale to lato sprawia, że odżywam. Pocieszam się myślą, że już za kilka miesięcy znowu będzie ciepło :)

W sierpniu zużyłam dziewięć pełnowymiarowych produktów oraz kilka próbek. Tradycyjnie już, aby ułatwić Wam odbiór posta oraz sobie jego przygotowanie, sierpniowy projekt denko dzielę na dwie części. Pierwsza część obejmie zużyte kosmetyki do pielęgnacji ciała i włosów, kolejna - kosmetyki do twarzy. Zapraszam do lektury! :)

PIELĘGNACJA CIAŁA


Alterra, Olejek do masażu - migdały i papaja - z racji przeznaczenia umieściłam olejek w kategorii „pielęgnacja ciała”, ale prawdę mówiąc używałam go głównie do włosów i to na tej podstawie mogę kosmetyk w jakikolwiek sposób ocenić. Olejek doskonale nawilżał moje włosy, nie obciążając ich, ale warto wspomnieć, że regularne olejowanie w ogóle bardzo służy moim włosom. Zdarzało mi się używać olejku do zmycia oporniejszego makijażu, sprawdzał się w tej roli wyśmienicie! Również jako dodatek do domowego peelingu kawowego! Słodki migdałowo-owocowy zapach był bardzo przyjemny, jednak mam wrażenie, że ostatnio mi się znudził. Zmiana opakowania również na ogromny plus (dla niewtajemniczonych, wcześniej olejki Alterry nie były wyposażone w pompkę). Olejki Alterry dostępne są w Rossmannie, w cenie 17,99 zł / 100 ml (obecnie w promocji do 18.09 olejek kosztuje 14,99!).


Palmolive, Thermal SPA, Turkish Bath, Żel pod prysznic z ekstraktami z maku i eukaliptusa - nieczęsto sięgam po żele pod prysznic tej marki, jednak to przypadkowe „spotkanie” każe mi się zastanowić dlaczego? Zgrabna butelka w rybim kształcie, kryła w sobie mocno pieniący się, gęsty, zielonkawy żel pod prysznic. Kosmetyk dobrze oczyszczał skórę, nie wysuszając jej (nie wymagam wiele od kosmetyków myjących). Ogromną zaletą żelu był jego zapach - bardzo orzeźwiający, ale jednocześnie męski - bez obaw można go uznać za żel pod prysznic w wersji unisex. Mam jeszcze kilka żeli Palmolive Thermal SPA w zapasach, mam nadzieję, że mają równie udane zapachy! Następca: Le Petit Marseillais, Kremowy żel pod prysznic - kwiat pomarańczy (KLIK).


Wellness & Beauty, Lotion do rąk z mleczkiem migdałowym i ekstraktem z bambusa - po początkowym zachwycie, przyszedł czas na powolne wykańczanie lotionu (żeby nie powiedzieć „męczenie”). Konsystencja lotionu jest bardzo lekka, przez co nie ma mowy o silnym nawilżeniu skóry. Kosmetyk sprawdzał się w ciągu dnia, na moich niezbyt wymagających dłoniach, chociaż zdarzało się, że czułam potrzebę sięgnięcia po coś bardziej treściwego. Zapach lotionu, mimo, że przyjemny (wielbicielki migdałów będą usatysfakcjonowane!), z czasem zaczął mnie męczyć. Plus za opakowanie z pompką, minus za fakt, że pompka zepsuła się po jednym upadku butelki (moja wina, wiem). W ogólnym rozrachunku - nie jest źle, ale powrotu nie planuję. Lotion dostępny jest w Rossmannie, w cenie 11,99 zł / 250 ml. Następca: Anida, Odżywczy krem do rąk i paznokci z woskiem pszczelim i olejem makadamia.

PIELĘGNACJA WŁOSÓW


Joanna, Szamponetka koloryzująca - 012 Czekoladowy brąz - jak wiecie nie farbuję włosów, jedynie od czasu do czasu podkręcam ich kolor używając szamponów koloryzujących. Moimi ulubionymi od dawna są te marki Joanna - rekordy popularności bije jeden z moich pierwszych postów na blogu, o szamponetkach Joanny właśnie (KLIK). Tym razem zdecydowałam się na nowy dla mnie odcień i muszę przyznać, że to był najlepszy wybór z dotychczasowych. Kolor wyszedł ciemny, głęboki, a przy tym dość naturalny. Oczywiście wypłukuje się z każdym myciem, jest to jednak normalne (wg producenta kolor utrzymywać ma się od 6-8 myć). Żałuję, że nie przygotowałam „fotorelacji” z farbowania, zwłaszcza, że posty są dla Was interesujące sądząc po statystykach, ale nadrobię to następnym razem. Szamponetki zazwyczaj kupuję w Super-Pharm w cenie około 4 zł / szt. (obecnie jest na nie promocja, kosztują 2,49!). Następca: ten sam kosmetyk tylko w innym kolorze - 013 Hebanowa czerń.

W czasie sierpniowego wyjazdu zużyłam też dwie próbki (poj. 7 ml) kosmetyków do włosów marki Mythos, mianowicie Szampon do włosów normalnych oraz, jeśli się nie mylę, bo oznaczenie z próbki mija się z tym, co widzę na stronie dystrybutora, Maskę do włosów - ekstrakt z oliwki + miód. Po jednorazowym użyciu ciężko cokolwiek zaobserwować, a co za tym idzie rozważać zakup, ale zarówno szampon, jak i maskę przyjemnie mi się używało (szampon nawet bardziej!).

Pierwsza część sierpniowego denka już za nami, na kolejną zapraszam za kilka dni. Jednocześnie obiecuję, że po wyjściu na „właściwy” tor mój blog przestanie być blogiem wyłącznie o zużyciach i nowościach danego miesiąca ;) Staram się jak mogę, aby się zorganizować i znaleźć czas na wszystko. Tymczasem zachęcam Was do podzielenia się opinią o powyższych kosmetykach, jeśli miałyście okazję ich używać!

Moje kosmetyczne skarby - część IV | Cienie do powiek

$
0
0
Czas odkurzyć nieco zapomnianą serię Moje kosmetyczne skarby! Zwłaszcza, że finał zabawy zbliża się wielkimi krokami (dla przypomnienia, czas mamy do 30 września). Czwartą część serii poświęcę cieniom do powiek, których, jak na moje standardy, mam dość sporo. Zapraszam do lektury i obejrzenia zdjęć! Może coś Was zainspiruje? :)


Większość z posiadanych przeze mnie cieni, już na blogu pokazywałam, dlatego po interesujące Was informacje (oraz próbki kolorów!) będę odsyłać do konkretnych postów. Pozostałe cienie i tak nie są już dostępne w sprzedaży, odpuściłam więc sobie robienie swatchy, bo mija się to z celem. Oczywiście jeśli któryś z cieni szczególnie Was zainteresuje, napiszcie, a uzupełnię wpis o próbkę koloru, aby umożliwić Wam poszukanie zamiennika. To tyle tytułem wstępu, otwieram moją kosmetyczkę ;)


Lwią część moich zbiorów tworzą palety marki Sleek, posiadam cztery palety - Au Naturel, Sunset, Monaco oraz Oh So Special. Każdej z palet poświęciłam osobny wpis, który znajdziecie klikając w ich nazwy. Najmocniej eksploatowaną paletą (nie tylko z racji stażu jaki paletka u mnie zaliczyła) jest Au Naturel - znajduję w niej wszystko, czego w makijażu oka potrzebuję :) Bardzo lubię też Oh So Special! Po Monaco i Sunset sięgam wtedy, kiedy czuję kolorystycznego „kopa”.


Kolejną często używaną przeze mnie paletką jest Nude make up kit Lovely. Tania paletka z Rossmanna zawiera dwanaście cieni w neutralnych, klasycznych kolorach, przy użyciu których łatwo jest wykonać delikatny, dzienny makijaż. Paletkę z bliska pokazywałam kilka miesięcy temu w osobnym poście (KLIK). Jako posiadaczka zielonych oczu, ogromnie cieszę się z posiadania palety fioletowych cieni - KIKO, Blooming Eyeshadow Palette, 05 Ultimate Violets. I chociaż nie korzystam z niej zbyt często, to z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że to jedna z moich ulubionych palet! Koniecznie zerknijcie na swatche (KLIK)! :) Kolorowa paletka Glamour to go, 01 South Beach od Essence, z limitowanej edycji Sun Club, również należy do moich ulubionych (zwłaszcza to piękne złotko!).


Dwie paletki marki Avon posiadam już od dawna. Po tę większą - Smokey Eyes - sięgam częściej, zwłaszcza po brąz i granat. Natomiast po paletkę True Color, Deep Forest sięgam zdecydowanie rzadziej. Zieleń to chyba nie do końca mój kolor.


Posiadam też trzy pojedyncze cienie, z których jedynie cień 04 Hot Chocolate od Rival de Loop, jest przeze mnie namiętnie eksploatowany. Po Gold Dust 05 od MIYO i szary cień 102 Party od Miss Sporty praktycznie nie sięgam. Pytanie więc brzmi: po co je trzymam? Nie wiem, chyba z sentymentu ;)

Tyle mnie tu nie było (znowu!), że aż nie wiem o co pytać! Napiszcie może o Waszych cieniowych ulubieńcach ostatnich tygodni! :)
Viewing all 306 articles
Browse latest View live