Quantcast
Channel: Zielone Serduszko
Viewing all 306 articles
Browse latest View live

Rumianek & przyjaciele poprawią kondycję rzęs i brwi? Alterra, Balsam do ust (!) z ekstraktem z rumianku

$
0
0
Blogosfera, jak każda dziedzina życia, ulega wpływom przeróżnych trendów. Nowe pomysły na zabiegi pielęgnacyjne co rusz zalewają nasz blogowy świat. Nie widzę w tym nic złego, bo przecież wiele dobrego czerpię (bądź czerpałam) chociażby z olejowania włosów czy ich laminowania. Ostatnio swoje pięć minut przeżywa dość nietypowy pomysł na poprawę stanu rzęs i brwi.


Balsam do ust z ekstraktem z rumianku Alterra podobno świetnie wpływa na rzęsy i brwi, wszystko za sprawą świetnego składu! Olej rycynowy (pierwsze miejsce w składzie), olej kokosowy, olej jojoba, wosk pszczeli i witaminy A i E to tylko niektóre z dobroczynnych składników pomadki, czy jak kto woli, balsamu.

Skład: Ricinus Communis Seed Oil, Cocos Nucifera Oil, Cera Alba, Simmondsia Chinensis Seed Oil, Candelilla Cera, Palmitic Acid, Stearic Acid, Butyrospermum Parkii, Olea Europaea Fruit Oil*, Tocopheryl Acetate, Aroma, Helianthus Annuus Seed Oil, Chamomilla Recutita Oil*, Daucus Carota Sativa Root Extract, Beta-Carotene, Tocopherol.
* z certyfikowanych upraw ekologicznych


Podążając za modą i mocno wierząc w zapewnienia tych osób, które już spróbowały, postanowiłam zaserwować swoim rzęsom (i brwiom!) codzienną porcję zbawiennych składników sztyftu. Zaczynam od dzisiaj wieczora! A żeby nie być gołosłowną przy przyszłościowych relacjach, poniżej możecie zobaczyć moje "obecne" rzęsy (zdjęcia wykonywane wczoraj). Nie jest źle, ale zawsze może być lepiej, prawda? Zwłaszcza, że moje rzęsy miewały lepsze okresy! ;)


Pokładam w balsamie spore nadzieje i mocno wierzę w to, że już za kilka tygodni będę mogła cieszyć się dłuższymi, a przede wszystkim gęstszymi rzęsami. Co do brwi, wystarczy mi jeśli będą gęstsze ;) Powinnam jeszcze na koniec dodać, że balsam (4,8 g) kupić można w Rossmannie, w bardzo niskiej cenie - ok. 5 zł!


Wierzycie w moc pomadki Alterry? A może już spróbowałyście? Chętnie poczytam o efektach, jakie udało się Wam osiągnąć oraz o Waszych spostrzeżeniach! :)


Efekt natychmiastowego zmatowienia? Wibo, Bibułki matujące

$
0
0
Bibułki matujące to gadżet bardzo przydatny, zwłaszcza dla posiadaczek cer tłustych i mieszanych, do których należę. Nawet najdokładniej wykonany i utrwalony makijaż, po kilku godzinach wymaga poprawki. Do niedawna w takich sytuacjach korzystałam ze zwykłych chusteczek higienicznych, z czasem jednak przerzuciłam się na bibułki matujące. Aktualnie w mojej torebce znaleźć można bibułki matujące marki Wibo. Jeśli jesteście ciekawe mojej opinii o tych bibułkach - zapraszam do lektury! :)


Na początku warto wspomnieć, że bibułki dostępne są tylko i wyłącznie w Rossmannie, a ich koszt to 5,69 zł za 40 sztuk. Bibułki zamknięte są w płaskim kartonowym opakowaniu (saszetce), dodatkowo zapakowanym w folię. Kartonik jest mały, dzięki czemu zmieści się nawet w skromnych rozmiarów torebce/kosmetyczce, a same bibułki łatwo wyjąć z opakowania. Na kartoniku widnieje opis sposobu użycia bibułek oraz termin ich przydatności (ciekawe, prawda?).


Bibułki są niewielkich rozmiarów (mieszczą się na otwartej dłoni), przy czym są bardzo delikatne. Mam w ogóle wrażenie, że poprzednie, które miałam (i na nieszczęście zgubiłam) były wykonane z innego materiału/bibuły niż te z Wibo.


Na stronie producenta znaleźć można obszerny opis bibułek (KLIK), w swojej recenzji oprę się jednak o trzy funkcje wyszczególnione przez markę, mianowicie:

- efekt natychmiastowego zmatowienia - owszem, ale trzeba się trochę namachać, aby taki efekt osiągnąć; do zmatowienia mojej mieszanej skóry, w zwykły, niezbyt aktywny dzień, potrzebuję średnio 3-4 bibułek i nie wystarcza jednorazowe ich przyłożenie do skóry!,
- wchłaniają nadmiar sebum bez naruszenia starannie wykonanego makijażu - zgadza się, ale myślę, że zależy to po prostu od uważnego przykładania bibułek do skóry,
- zapewnia świeży i idealnie matowy wygląd w ciągu dnia - idealnie matowy nie, ze względu na rodzaj skóry, jaki mam, jednak użycie bibułek w znaczący sposób ogranicza błyszczenie się, przywracając skórze estetyczny wygląd.


Ogólnie oceniam bibułki jako poprawne, chociaż po poprzednich, naprawdę dobrych bibułkach, doznałam lekkiego rozczarowania. Przede wszystkim, użycie bibułek Wibo wcale nie jest takie szybkie, jakie mogłoby się wydawać, zwłaszcza przy skórze mieszanej/tłustej. Poza tym, na jeden "raz" potrzeba około 3-4 bibułek, gdzie poprzednio załatwiałam sprawę jedną, góra dwiema.

Obecne opakowanie zużyję, ale nie planuję ponownego zakupu. Jeśli do wyboru mam to, co oferują bibułki matujące Wibo, zostanę przy zwykłych chusteczkach higienicznych ;)

Korzystacie z bibułek matujących? Jakie są Wasze ulubione? Domyślam się, że przynajmniej kilka razy wspomniane zostaną bibułki marki Inglot, które, nawiasem mówiąc, mam ogromną chęć przetestować :)

Gładkie dłonie we wszystkie cztery pory roku | Cztery Pory Roku, Zimowy peeling do rąk rozgrzewający

$
0
0
Peeling do rąk to właściwie kosmetyk dla mnie zbędny, a przynajmniej nie niezbędny. O ile twarz potrzebuje z reguły innego poziomu ścierania, o tyle dłonie (i stopy) z powodzeniem traktować można „ogólnym” peelingiem do ciała.

Czasami jednak nie mogę odpuścić sobie tej przyjemności (tak, peelingowanie dłoni to dla mnie ogromna przyjemność) i kupuję osobny peeling do rąk. W okresie około świątecznym pojawił się w drogeriach zestaw marki Cztery Pory Roku (wchodzącej w skład koncernu Pharma CF), składający się z Zimowego kremu do rąk rozgrzewającego oraz Zimowego peelingu do rąk rozgrzewającego– wręcz nie mogłam odmówić sobie zakupu.


Zimowy krem do rąk rozgrzewający miałam przyjemność używać już wcześniej, czego efektem jest prehistoryczna wręcz (z perspektywy wieku mojego bloga) recenzja (KLIK). Natomiast opinią o peelingu z tej serii chciałabym podzielić się z Wami dzisiaj. Zapraszam! :)

Peeling zamknięty jest w płaskim, zakręcanym słoiczku z plastiku. Dodatkowo kosmetyk zabezpieczony jest folią ochronną. Łatwo wydobyć peeling z opakowania, nie będzie więc problemu z wykorzystaniem go do ostatniego ziarenka. Design opakowania jest charakterystyczny dla marki (i dla serii), nawiązuje do zimy oraz składników peelingu. Z tyłu opakowania znajdują się informacje o sposobie użycia i składzie.


Bardzo charakterystyczną cechą peelingu jest zapach. Jest to zapach, który czuć już po uchyleniu wieczka - intensywny, korzenny (?), ale bardzo przyjemny. Zapach jest właściwie taki sam jak kremu z tej samej serii, mimo, że zawierają różne składniki (przynajmniej wg informacji z opakowań).

Bazą peelingu jest sól morska, czego efektem jest zbita i gęsta konsystencja, ale miękka, nie ma więc kłopotów z aplikacją. Sól dosyć długo się rozpuszcza, ale pozwala to na długi i przyjemny masaż, w czasie którego wyraźnie czuć jak skóra pozbywa się martwego, suchego naskórka.


Skład: Maris Sal, Paraffinum Liquidum (!), Petrolatum, Glycine Soja Oil, Glyceryl Stearate Se, Cetearyl Alcohol, Sesamum Indicum Seed Oil, Butyrospermum Parkii, Silica, Sodium Lauroyl Sarcosinate, Parfum, Tocopheryl Acetate, Capsicum Fruyescens Fruit Extract.

Jak łatwo zauważyć, w składzie peelingu znajduje się parafina, co na pewno część z Was odrzuci. Mnie ten składnik nie przeszkadza, zwłaszcza w kosmetyku tego rodzaju. Jeśli chodzi o samo działanie peelingu, muszę przyznać, że jestem mile zaskoczona. Już niewielka ilość kosmetyku pozwala na przyjemny masaż, a skóra dłoni jest po zabiegu gładka, miękka i przyjemna w dotyku. Oczywiście, dzięki parafinie na skórze wyczuwalna jest tłustawa otoczka, mnie jednak ona nie przeszkadza i tak zwykle po peelingu dodatkowo używam kremu do rąk. Peeling świetnie wpływa również na skórki wokół paznokci. Uczucie rozgrzewania jest obecne i to bardzo wyczuwalnie, z pewnością bardziej niż w przypadku kremu z tej serii.

Peeling stosuję właściwie za każdym razem kiedy zmieniam kolor na paznokciach (kiedy wykonuję manicure) i muszę przyznać, że efekt naprawdę długo się utrzymuje, na co na pewno wpływa też regularne nawilżanie dłoni kremem.


Z tego co wiem, peeling można kupić jedynie w zestawie z kremem, a koszt takiego zestawu to około 12 złotych. Nie mam pojęcia czy zestawy jeszcze są w sprzedaży, ale przypuszczam, że tak :) Szukajcie na przykład w Naturach.

Używacie osobnych peelingów do rąk czy wystarcza Wam ten do ciała? A może w ogóle nie peelingujecie dłoni? Chętnie poczytam jak jest z tym u Was :)

Lutowy projekt denko - część pierwsza

$
0
0
Luty pokazał, że (chyba) wbiłam się ponownie we właściwy rytm zużywania kosmetycznych zapasów. W minionym miesiącu zużyłam aż czternaście pełnowymiarowych kosmetyków! Wymusiło to na mnie podzielenie zużyciowego posta na dwie części - dzisiejsza, pierwsza część obejmuje głównie kosmetyki prysznicowe i kremy do rąk (tak jest, znowu kremy!).


Joanna, Body Naturia, Peeling myjący z gruszką wygładzający - to, że uwielbiam mini-peelingi Joanny to fakt powszechnie już znany. Lubię je za całkiem przyjemne działanie, niską cenę i zapachy, boskie zapachy! Nie inaczej było tym razem. Bardzo realny, słodki gruszkowy aromat sprawił, że ta wersja peelingu stała się moją ulubioną z dotychczas używanych. Pełną recenzję peelingu (wersji żurawinowej) znajdziecie TUTAJ. Następcą peelingu jest, a jakże, Peeling myjący z czarną porzeczką wygładzający Joanny ;)


Playboy, Play it sexy..., Żel pod prysznic z połyskującymi drobinkami dla kobiet - niespecjalnie przepadam za perfumowanymi żelami pod prysznic, zdecydowanie wolę orzeźwiające, świeże zapachy. Zmobilizowałam się jednak do zużycia playboyowych zapasów i szczerze mówiąc, cieszę się, że zbliżam się do końca misji. Żel jest mocno przeciętny, po prostu. Następcążelu jest... ten sam żel!


L`Oreal Paris, Men Expert, Żel do golenia zapobiegający podrażnieniom (skóra wrażliwa) - otrzymany w "spadku" po moim mężczyźnie, który przerzucił się na maszynkę elektryczną. Zużyłam do depilacji nóg i byłam zadowolona. Czuć ogromną różnicę pomiędzy żelami/piankami do depilacji dla kobiet (np. Isana KLIK), a tymi dla mężczyzn. Zastanawiam się czy nie przerzucić się całkowicie na pianki/żele dla mężczyzn...


Garnier Mineral Deodorant, Invisible 48h Non Stop - mój ulubiony antyperspirant pojawia się w postach ze zużyciami bardzo regularnie, co tylko dodatkowo podkreśla jak bardzo go lubię. Doskonale chroni przed nadmierną potliwością, nawet w te aktywniejsze dni czuję się pewnie i komfortowo. Poza tym, przyjemnie pachnie, nie zostawia śladów na bieliźnie i ubraniach, a forma kulki jest moją ulubioną. Następne opakowania już czekają w szafce (często korzystam z promocji). Następcą jest antyperspirant Lady Speed Stick Floral Magic.


W lutym zużyłam kolejne trzy kremy do rąk, co na pewno nie będzie dla Was zaskoczeniem ;) Nadszedł jednak taki moment, że mam otwarte dosłownie dwa kremy (w tym jedna miniaturka kremu do kurtki/torebki). Wróćmy jednak do zużyć.

Miss (Barwa), Krem pielęgnacyjny do rąk oliwkowy z ekstraktem z shiitake - na początku używania byłam wręcz zachwycona jego działaniem oraz zapachem. Z czasem jednak zapach zaczął mnie niesamowicie męczyć i cieszę się, że w końcu tubka wylądowała w torbie ze zużyciami. W końcowym rozrachunku krem uważam za dobry, aczkolwiek jego zapach jest zbyt intensywny i drażniący. Następcą (tego kremu, jak i pozostałej dwójki) jest Balsam do rąk i paznokci aloesowy Isany (KLIK).

Garnier, SOS Opatrunek w kremie przeciw przesuszeniu - kolejne opakowanie kremu za mną (o poprzednim wspominałam w styczniowym projekcie denko) i cóż, zdania nie zmieniłam, nie jest to krem dla mnie. Pozwolę sobie przytoczyć to, co napisałam miesiąc temu. Krem jest dobrym kosmetykiem, ale opatrunkiem przeciw przesuszeniom na pewno bym go nie nazwała. Krem, czy też opatrunek, rzeczywiście przynosił ulgę suchym dłoniom, ale było to uczucie krótkotrwałe i dosyć złudne, bo krem po prostu oblepiał dłonie "ochronną" warstwą, wcale, a przynajmniej niezbyt odczuwalnie, je nawilżając. Więcej go nie kupię, nawet w promocji "weź jeden, za drugi zapłać 1 gr", w jakiej je kupiłam.

Farmona, Sweet Secret, Kokosowy krem do rąk i paznokci - torebkowe maleństwo zużyłam raz dwa i nie bez znaczenia jest tu fakt, że krem przepięknie pachnie! Pachnie jak żelki/pianki "bananki", na pewno wiecie o co mi chodzi. Właściwości nawilżające kremu również były niczego sobie. Chętnie kupiłabym ten krem w pełnowymiarowej wersji, chociaż przyznam, że jeszcze jej w drogerii nie widziałam.

Pierwsza część zużyć lutego za nami, na kolejną, poświęconą kosmetykom do pielęgnacji twarzy oraz makijażu, zapraszam najprawdopodobniej jutro :)

Lutowy projekt denko - część druga

$
0
0
Zgodnie z zapowiedzią, kontynuuję wątek zużyć minionego miesiąca. W drugiej części dominują kosmetyki do makijażu, ale znajdzie się też coś do paznokci i włosów. Zapraszam! :)

KOSMETYKI DO MAKIJAŻU


Maybelline New York, Dream Fresh BB (Krem BB 8 w 1) - pierwszy i jedyny, jak dotąd, krem BB w mojej kosmetyczce. I chociaż uważam, że był to raczej krem tonujący, to za to bardzo dobry krem tonujący, czego wyraz dałam w swojej niedawnej recenzji (KLIK). Był wręcz ideałem w letnie, ciepłe miesiące - świetnie sprawdzał się na mojej mieszanej cerze. Poza tym, hasło 8 w 1 wcale nie jest takie na wyrost, zerknijcie do recenzji. Myślę, że krem BB od Maybelline jeszcze zagości w mojej kosmetyczce.


Avon, Glimmerstick Brow Definer (Konturówka do brwi) - kredka w kolorze Dark Brown od dawna zalegała w mojej kosmetyczce. Przez długi czas użytkowania łączyła nas prawdziwa relacja love-hate. Raz wydawało mi się, że konturówka jest świetna i idealnie pasuje do moich brwi, z kolei innym razem myślałam zupełnie odwrotnie. Na szczęście udało mi się ją wykończyć, a ponownego zakupu nie planuję. Teraz brwi podkreślam Zestawem do brwi również z Avonu albo Żelem do brwi Wibo.

Maybelline New York, Volum` Express Mascara - tusze tej marki zwykle mnie nie zawodzą, nie inaczej byłoby tym razem. Tusz dobrze podkręcał rzęsy i widocznie zwiększał ich objętość. Dodatkowo był intensywnie czarny. Bardzo go polubiłam, żałuję, że nie doczekał się osobnej recenzji. Następcą jest Push Up Mascara Bell.

KOSMETYKI DO WŁOSÓW


Syoss, Deep Repair Hair Bath (Kąpiel do włosów Deep Repair) - niech Was nazwa nie zmyli, propozycja Syoss to po prostu szampon. Szampon miał za zadanie odbudować włosy, uwaga, "jak nigdy dotąd". Owszem, przez cały okres stosowania szamponu moje włosy sprawowały się (i wyglądały) dobrze, ale niemożliwy był inny scenariusz, biorąc pod uwagę skład szamponu. Wiecie, silikony potrafią zdziałać cuda... ;) Więcej nie kupię, wracam do starego systemu pielęgnacji (łagodny szampon do częstego stosowania, silny, np. pokrzywowy Barwy do rzadszego).


Biosilk, Jedwab w płynie - kosmetyk na pewno świetnie Wam znany, niedawno znowu zagościł w mojej pielęgnacji włosów. Lubię to jak działa na końcówki włosów, wyśmienicie zabezpieczając je przed szkodliwymi czynnikami zewnętrznymi. Na razie zostaje przy tym produkcie - kolejna buteleczka w użyciu.

MANICURE

Eveline Cosmetics, Odżywka wzmacniająca z diamentami - odżywki Eveline są bardzo kontrowersyjne, nie ma co zaprzeczać. U jednych sieją paznokciowe spustoszenie, u innych sprawują się bez zarzutu. Należę do tej drugiej grupy. Odżywka diamentowa, bo tak zwykłam ją nazywać, sprawiła, że paznokcie były dla mnie dumą. Zerknijcie na posty poświęcone olejowaniu paznokci (KLIK), bo w nich dokładnie widać jaka zmiana zaszła w paznokciach, między innymi dzięki diamentowej odżywce (zaczęłam obie "kuracje" niemal jednocześnie). Odżywkę stosowałam tylko i wyłącznie jako bazę pod lakier. Zamierzam kupić kolejną buteleczkę.

KOSMETYKI DO PIELĘGNACJI TWARZY


Decubal, Ujędrniający i regenerujący krem pod oczy - intensywnie nawilżające maleństwo dzielnie towarzyszyło mi przez ponad 7 miesięcy!Świetnie nawilżał skórę pod oczami i utrzymywał ją w niezmiennie dobrej kondycji. Zaskakująca była również wydajność kremu, co tym bardziej skłania mnie do ponownego zakupu (cena kremu to ok. 30 zł/15 ml). Pełną recenzję kremu znajdziecie TUTAJ. Następcą jest Krem pod oczy Rival de Loop Hydro.


Auchan, Płyn do higieny jamy ustnej z fluorem - denko lutego zamyka płyn do płukania jamy ustnej, zakupiony w Auchan. Po cichu miałam nadzieję, że okaże się tak dobry jak mój ulubieniec z Biedronki (KLIK), ale nic z tego. Owszem, należycie spełniał swoje zadanie, ale zabrakło mu tego "czegoś", abym polubiła go równie mocno co płyn Smile White, do którego zresztą wracam z przyjemnością.

Denko lutego uważam za zamknięte. Puste opakowania wędrują do kosza, a ja planuję w tym miesiącu przegląd zapasów, żeby po raz kolejny wyeliminować to, co nie jest mi potrzebne. A jak Wasze zużycia minionego miesiąca? Podeślijcie w komentarzach linki do denkowych postów, chętnie je poczytam :)

Wracają na salony... | Classics, 199

$
0
0
Dawno temu, bo jeszcze w grudniu, prezentowałam Wam drobne nowości jakie przyniosła mi wizyta na stoisku Golden Rose. W tak zwanym międzyczasie, moje paznokcie całkowicie się posypały i przez ponad dwa miesiące w ogóle ich nie malowałam, po prostu nie było czego. Na szczęście, razem z wiosną, do życia budzą się i moje paznokcie, które dzisiaj wracają na salony. Zaczynam nadrabiać lakierowe zaległości! :)


Lakier Classics opatrzony numerem 199 to kremowa baza, w kolorze brudnego brązu (może nawet szarości) okraszona mnóstwem różowych i złotych drobinek. Przepiękne drobinki sprawiają, że lakier opalizuje na różowo, a czasami, w zależności od światła, przybiera nawet fioletowy odcień. Kolor niewątpliwie należy do tych nietypowych, a na paznokciach wygląda bardzo elegancko.



Aplikacja lakieru przebiegała bezproblemowo, dzięki jego idealnej wręcz konsystencji. Na paznokcie nałożyłam warstwę Żelowej odżywki wzmacniająco - utwardzającej Avonu, następnie dwie cienkie warstwy (starałam się!) Classics 199, a całość przykryłam warstwą top coatu przyspieszającego wysychanie lakieru Kwik Kote. Manicure wytrzymał na moich paznokciach cztery dni.


Przeczucie mnie nie zawiodło, wiedziałam, że lakier będzie wart zakupu. A skoro już o tym wspomniałam, lakiery Classics znajdziecie na stoiskach/w sklepach Golden Rose (to na pewno) oraz w osiedlowych drogeriach, zresztą na pewno o tym wiecie. Za 5 ml buteleczkę zapłacić trzeba około 3 zlotówki (na moim stoisku GR dokładnie 3,20 zł).

Jak Wam się podoba ta brązowo - szara, okraszona złotymi i fioletowymi drobinkami, propozycja Classics? :)

Lutowe nowości kosmetyczne

$
0
0
Po obfitym denku, z czystym sumieniem przechodzę do podsumowania kosmetycznych nowości lutego. Znowu jestem z siebie dumna, podobnie jak w kwestii zużyć. Jesteście ciekawe dlaczego? Zapraszam do lektury! :)


Rewitalizujące masło do ciała Pat&Rub przybyło do mnie na samym początku miesiąca i jest jedną z nagród, które udało mi się wygrać w instagramowym konkursie u Angel. Bardzo się cieszę, ponieważ od dawna ciekawa jestem marki Pat&Rub - teraz będę miała szansę osobiście ją poznać. Nie tylko dzięki maśle, ale również dzięki Pielęgnacyjnemu balsamowi do ust (różanemu), którego na zdjęciach niestety nie ma, bo gdzieś mi się zapodział...

Wśród nagród obecne były również tzw. rzęsy w butelce, czyli Magiclash Fiber Extender. Niestety trafiło mi się felerne opakowanie (co za pech!) z aplikatorem, który utknął w środku. Namęczyłam się, aby go wydobyć, ale w końcu się poddałam, opakowanie zniszczyłam, a same "rzęsy" przełożyłam do innego opakowania. Domyślam się, że miało to znaczący wpływ na efekt, bo po kilku aplikacjach nie rozumiem fenomenu tego cuda.


Prezentację nagród kończy piaskowy lakier Wibo, z serii WOW Sand Effect (numer 4). Jak wiecie, piaski zdobyły moje serce w minionym roku, posiadam już jeden tej marki (KLIK), bardzo ucieszyła mnie więc obecność kolejnego. Mimo, że lakier prezentować ma efekt matowego piasku, nie jest on aż tak matowy, właściwie w ogóle nie jest. Poniżej zobaczyć możecie małą "próbkę", ale i tak poświęcę mu osobną notkę. Jeśli jesteście ciekawe - wypatrujcie jej w ciągu najbliższych dni :)


W lutym poczyniłam i samodzielne zakupy, drobne, ale jednak. Zaczęłam od zakupu Balsamu do ust z ekstraktem z rumianku Alterry(4,99 zł/4,8 g), z zamiarem stosowania go w roli odżywki do rzęs i brwi, o czym wspominałam TUTAJ. W poniedziałek miną trzy tygodnie "eksperymentu" i już teraz mogę Wam wspomnieć, że efekty są i bardzo wyraźnie je widać. Przede wszystkim na brwiach, o czym wspominałam już na Facebooku, ale widzę, że i na rzęsach zaczyna się coś dziać :)


Jako, że pożegnałam niedawno swój decubalowy krem pod oczy (KLIK), zmuszona byłam rozejrzeć się za czymś nowym. Postanowiłam spróbować z kremem bardzo tanim (6,99 zł/15 ml), zdecydowałam się na Krem pod oczy Hydromarki własnej Rossmanna, czyli Rival de Loop. Pierwsze dni użytkowania kremu za mną, nie pozwala mi to jeszcze na opisanie nawet pierwszych wrażeń, wspomnę jednak, że pokładam w kremie nadzieję (lubię kiedy coś taniego się sprawdza), ponadto bardzo podoba mi się tubka/opakowanie kremu. Więcej za jakiś czas, na pewno podzielę się z Wami opinią o kremie!


Promocja w Rossmannie skusiła mnie również na zakup Nawilżonych chusteczek oczyszczających z aloesem do skóry suchej i wrażliwejAlterry(2,49 zł/25 szt.). Dotychczas moimi ulubionymi chusteczkami do demakijażu były te z Be Beauty (KLIK), mam nadzieję, że i z tych Alterry będę zadowolona, zwłaszcza, że ceny obu są porównywalne.


Lutowe nowości kosmetyczne zamyka Maska dotleniająca z glinką czerwonąZiai(1,39 zł/7 ml). Bardzo lubię maseczki Ziai, dotychczas używałam już trzech wersji: anty-stres z glinką żółtą (KLIK), oczyszczającą z glinką szarą (KLIK) oraz nawilżającą z glinką zieloną. Myślę, że i "czerwona" maseczka ma szansę zdobyć moje serce :) Używałyście dotleniającej wersji?

Kontynuując zapisywanie comiesięcznych kosmetycznych wydatków, z dumą piszę, że w lutym wydałam na ten cel zaledwie 15,86 zł! Zestawiając to z obfitym denkiem (część pierwsza KLIK, część druga KLIK) szeroko się uśmiecham :) Czy najkrótszy miesiąc w roku i Wam przyniósł kosmetyczne oszczędności? ;)

Efekt matowego piasku? | Wibo, WOW Sand Effect 4

$
0
0
We wczorajszym poście z nowościami lutego, pokazywałam kolejny lakier piaskowy w mojej kolekcji. Tak jak obiecałam, dzisiaj pokażę go z bliska, nawet bardzo!

Wibo WOW Sand Effect to seria lakierów piaskowych, w skład której wchodzą cztery kolory. Lakiery dawać mają efekt matowego piasku, z czym nie do końca się zgadzam, patrząc na posiadany przeze mnie numer 4.


Muszę przyznać, mimo mojej ogólnej niechęci do czerwieni, że lakier pięknie prezentuje się na paznokciach. Nie jest to jednak typowy czerwony kolor, powiedziałabym raczej, że bordowy, troszkę w kolorze wina. Absolutnie nie jest to matowy lakier piaskowy, a przynajmniej ja wyobrażam sobie takowy zupełnie inaczej. Na pewno lakier nie błyszczy się tak, jak te brokatowe (KLIK), ale matu nie wypatrzyłam, a wypatrywałam intensywnie! ;)


Aplikacja lakieru przebiegała wręcz bajecznie, życzyłabym sobie, aby każdy lakier aplikował się z taką łatwością. Konsystencja lakieru i wygodny pędzelek tworzą świetny duet! Jedna warstwa lakieru dokładnie pokrywa płytkę paznokcia, ja nałożyłam dwie, dla pewności, że piaskowa faktura będzie lepiej widoczna.

Na paznokcie nałożyłam, jak zwykle ostatnio, warstwę Żelowej odżywki wzmacniająco - utwardzającej Avonu, a następnie dwie warstwy bordowego piasku. Zrezygnowałam z użycia top coatu, gdyż najpewniej zniszczyłby on piaskową fakturę lakieru.


Producent gwarantuje wysoką trwałość lakieru, ja jednak nie jestem do tego aż tak przekonana. Bardzo szybko, bo już drugiego dnia starły się końcówki paznokci. Z każdym dniem widać było jak piaskowa chropowatość "poleruje się", zwłaszcza na końcówkach, na szczęście nie pojawił się żaden odprysk. Manicure nosiłam przez niemal cztery pełne dni, wyglądał jeszcze estetycznie, ale zapragnęłam zmiany. 

Poruszę jeszcze jedną, istotną kwestię, mianowicie zmywanie lakieru. Utarło się, że lakiery piaskowe bardzo opornie się zmywają. Tutaj zmywanie przebiegło szybko i sprawnie, ale ze względu na kolor zalecam ostrożność - łatwo rozmazać sobie lakier po palcach i całych dłoniach.

Lakier w świetle sztucznym (zdjęcie z użyciem lampy błyskowej)
Zarówno lakiery z serii WOW Sand Effect, jak i te z WOW Glamour Sand (brokatowe piaski) wciąż możecie kupić w Rossmannach, chociaż oferta raczej nie bywa już pełna. Każdy z lakierów kosztuje około 5-6 złotych.

Jak Wam się podoba piaskowo - winny manicure? Wow czy raczej nie?

Oczyszczanie twarzy na medal! | Mythos, BIO - Żel myjący do twarzy

$
0
0
Marka Mythos, której dystrybutorem jest firma Flax, stosunkowo niedawno weszła na polski rynek, przy okazji szturmem wdzierając się na blogi o profilach kosmetyczno - urodowych. Ja również od kilku miesięcy mam przyjemność używać kosmetyków tej marki, a niektóre z nich nawet dobijają dna, czego pierwszym owocem będzie dzisiejsza recenzja BIO - Żelu myjącego do twarzy. Zapraszam do lektury!


Żel zamknięty jest w smukłej, plastikowej butelce o pojemności 200 ml. Opakowanie wyposażone jest w pompkę, która odmierza bardzo małą ilość żelu (dla mnie jedna pompka żelu była niewystarczająca do umycia całej twarzy, zwykle wyciskałam cztery porcje żelu). Plastikowa nakrętkażelu niestety nie wytrzymała kilkukrotnych upadków ze sporej wysokości, jest więc połamana i bardzo zmasakrowana, nie wpływa to jednak w żaden sposób na ogólną funkcjonalność opakowania. Szata graficzna butelki jest prosta i nieprzesadzona, a motyw drzewa oliwnego od razu daje sygnał jaki jest główny składnik kosmetyku. Na opakowaniu znajdują się informacje między innymi o składzie, działaniu kosmetyku oraz substancjach aktywnych. Żel ważny jest 12 miesięcy od otwarcia opakowania.


Żel nie ma całkiem typowej żelowej konsystencji, jest trochę wodnisty. Ponadto, przez cały okres jego używania (chociaż głównie na początku) miałam wrażenie, że jest on jakby... tłusty, ale to tylko wrażenie. Kosmetyk pachnie bardzo charakterystycznie, na początku uważałam, że wręcz śmierdzi, ale  ostatecznie przyzwyczaiłam się do jego zapachu. Mocno wybija się zapach oliwy z oliwek, czuć też rumianek. Żel nie pieni się obficie, ale łatwo rozprowadzić go na twarzy.


Kosmetyk przeznaczony jest do każdego typu cery, a jego głównymi zadaniami są łagodne oczyszczanie oraz właściwości kojące. Substancje aktywneżelu to oliwka, rumianek, aloes oraz naturalna gliceryna.

Skład: Aqua (Water), Sodium Laureth Sulfate, Sodium Chloride, Cocamidopropyl Betaine, PEG-4 Rapeseedamide, Aloe Barbadensis Leaf Juice*, Glycerin, Chamomilla Recutita Flower Extract*, Sodium PEG-7 Olive Oil Carboxylate, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Phenoxyethanol, Dehydroacetic Acid, Benzoic Acid, Benzyl Alcohol, Parfum, Linaool.

*Składniki z certyfikowanych upraw ekologicznych

Na początku używania żelu miałam wrażenie, że nie domywa on twarzy, przez co myłam twarz dwukrotnie. Z czasem jednak, robiłam tak rzadziej, jednorazowe umycie twarzy żelem mi wystarczało. Kosmetyk niekoniecznie radził sobie z demakijażem twarzy, dla mnie nie był to jednak znaczący problem, bo i tak zwykle wykonuję wstępne oczyszczanie twarzy na przykład płynem micelarnym (KLIK). Żel dobrze radził sobie z oczyszczaniem twarzy, na której nie ma już makijażu, domywając ewentualne niedociągnięcia. Nie wysuszał skóry, myślę, że nawet pomagał w utrzymaniu właściwego poziomu jej nawilżenia. Świetnie sprawdzał się też rano, do łagodnego przemywania twarzy po nocy. Moja twarz po myciu żelem Mythos była miękka, gładka i oczyszczona.Żel mimo silnych właściwości oczyszczających, był bardzo delikatny i nie podrażniał mojej skóry, nie czułam też nieprzyjemnego jej ściągnięcia.


Do zalet żelu dołącza jego bardzo dobra wydajność. Pierwsze użycie żelu miało miejsce 18 października, a w momencie pisania tej recenzji kosmetyku zostało mi na jakieś dwa użycia. Szybki rachunek w pamięci pokazuje, że żel wystarczył na 4,5 miesiąca niemal codziennego używania (zwykle dwa razy dziennie), co w mojej ocenie jest świetnym wynikiem. I nawet stosunkowo wysoka cena żelu - 33,85 zł, nie wydaje się aż tak wysoka, biorąc pod uwagę wydajność kosmetyku. Żel kupić można w sklepie internetowym dystrybutora - flax.com.pl.

Podsumowując, mimo początkowych obaw, BIO - Żel myjący do twarzy okazał się bardzo dobrym kosmetykiem. Łagodnie, ale dokładnie oczyszczał skórę twarzy, pozostawiając ją miękką, gładką i czystą. Kosmetyk nie wysuszał mojej skóry, ani jej nie podrażniał. Ponadto, okazał się niezwykle wydajny. Idealnie wpasował się w moje potrzeby, żegnam się z nim nie bez żalu. Polecam Wam żel, niezależnie od typu cery, jaki reprezentujecie :)

Pierwszy romans (z) Essie

$
0
0
Na moje wczorajsze pytanie na Facebooku, dotyczące tematu najbliższego posta, odpowiedziałyście niemal jednogłośnie. W związku z tym, recenzja kolejnego kosmetyku marki Mythos musi poczekać, bo dzisiaj na blogu pierwsze skrzypce gra lakier Essie Muchi Muchi, w towarzystwie :)


Wypadałoby, abym wyjaśniła skąd wziął się ten nieco dwuznaczny tytuł posta. Jak wiecie, dopiero od niedawna poznaję ofertę Essie (posiadam dwa lakiery - wspomniany Muchi Muchi oraz Mademoiselle). Mimo, że oba lakiery kilkakrotnie miałam już na paznokciach, osobnych "recenzji" jeszcze się nie doczekały. Zaczynam prezentację od "romansu" Essie z brokatem Color Club :)


Muchi Muchi to bardzo jasny, pastelowy wręcz, odcień różu. Lakier jest bardzo dziewczęcy, wiosenny, ale przy tym dosyć skromny... Uznałam więc, że warto go trochę ożywić, dodając odrobinę błysku - tu wkroczył brokat Color Club, niestety nie wiem jaki to kolor/numer/seria... (na buteleczce nie ma żadnego oznaczenia).


Na paznokcie nałożyłam, jako bazę, warstwę Żelowej odżywki wzmacniająco - utwardzającej Avonu. Następnie trzy cienkie warstwy Muchi Muchi (niestety, jak to odcień pastelowy, nienajlepiej kryje), a dwa paznokcie na każdej dłoni pokryłam brokatem. Całość utrwaliłam top coatem przyspieszającym wysychanie Kwik Kote.



Manicure prezentował się lekko, trochę słodko, ale zwracał na siebie uwagę. Poza tym niesamowicie błyszczał w wiosennym słońcu (które najwyraźniej postanowiło nas opuścić... u Was też tak wieje?!). Nosiłam go z ogromną przyjemnością i na pewno jeszcze nie raz wykorzystam podobne połączenie :)


Kibicujecie historii miłosnej Essie Muchi Muchi i brokatowi Color Club? Ja tak! Mocno wierzę w ich miłość ;)

Waniliowo - kokosowe (?) nawilżanie z Mythos

$
0
0
Na moment wrócę jeszcze do tematu kosmetyków Mythos. Kilka dni temu wykończyłam Krem do ciała wanilia - kokos, nadszedł więc właściwy moment na podzielenie się z Wami moją opinią, póki pamięć dobra, a szczegóły niezatarte! Zainteresowanych zapraszam do lektury :)


Nie jestem pewna skąd pomysł nazwania kosmetyku kremem, skoro nawet w oryginalnym nazewnictwie został użyty termin body butter - bez wątpienia jest to masło do ciała! W swojej recenzji używam jednak słów masło i krem zamiennie.


Masło zamknięte jest w, typowym dla kosmetyków tego rodzaju, plastikowym słoiczku. Słoik jest zakręcany, a dodatkowo kosmetyk chroniony jest plastikową osłonką. Masło bardzo łatwo można wydobyć z opakowania, nie ma kłopotu z wykorzystaniem go do samego końca. Szata graficzna opakowania jest typowa dla marki Mythos, z motywem drzewa oliwnego, co znowu, podobnie jak w przypadku BIO-Żelu myjącego do twarzy (KLIK), wskazuje na zawartość głównego składnika masła – oliwy z oliwek. Na opakowaniu widnieją informacje dotyczące działania i składu kosmetyku. Masło ważne jest 12 miesięcy od otwarcia opakowania.


Słoiczek kryje 200 ml gęstego, puszystego kremu, o przyjemnym, aczkolwiek dziwnym (zwłaszcza przy pierwszym spotkaniu) zapachuW maśle wyraźnie wyczuwam tę oliwną woń, pomieszaną z wanilią. Niestety kokos widnieje tylko na opakowaniu... Szkoda, zapach mógłby być nieziemski! Miękkie masełko niezbyt gładko sunie po skórze, trzeba się trochę namachać, aby kosmetyk rozsmarować na ciele (przez co trochę bieli skórę). Gdy już uporamy się z aplikacją, masło stosunkowo szybko się wchłania. Nie zauważyłam, aby krem brudził ubrania, pościel czy bieliznę.


Działanie masła opisują trzy hasła: naturalne nawilżanie, relaks i gładkość oraz idealne do miejsc suchej skóry. Substancje aktywne, zawarte w kremie to: masło oliwki, wanilia, masło shea, aloes, olejek migdałowy, lecytyna, morszczyn i witamina E. Brzmi przyjemnie i naturalnie, prawda?

Skład: Aqua, Ethylhexyl Palmitate, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, Caprylic/Capric Triglyceride, Glycerin, Stearic Acid, Cetearyl Alcohol, Prunus Amygdalus Dulcis (Almond) Oil, Cetearyl Ethylhexanoate, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Olea Europaea (Olive) Fruit Oil, Vanilla Planifoliaa Extract, Hydrogeneted Olea Europaea (Olive) Seed Oil, Lecithin, Cetyl Esters Wax, Tocopherol, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Phenoxyethanol, Sodium Hydroxide, Parfum, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Anisyl Alcohol, Benzyl Alcohol.


Mimo, że jestem raczej leniwa jeśli chodzi o „poprysznicowy” rytuał nawilżania skóry, to kolejnych użyć kremu do ciała Mythos nie mogłam się wręcz doczekać! Skóra po jego użyciu była miękka, gładka i aksamitna. Regularne stosowanie kosmetyku, znacznie poprawiło kondycję i wygląd skóry. Poza wcześniej wymienionymi zaletami, odnotowałam poprawę kolorytu skóry oraz jej napięcia, czy też wygładzenia. Krem wyśmienicie spełnił się też w roli kremu do rąk i stóp, a uwierzcie, że utrzymanie właściwego poziomu nawilżenia to przy moich stopach nie lada wyzwanie! Ze względu na konsystencję kremu wolałam używać go wieczorem niż po porannym prysznicu, gdyż krótko po aplikacji czułam delikatne "oblepienie" ciała, ale uczucie to dosyć szybko znikało, na szczęście!

Nie jestem w stanie precyzyjnie określić wydajności kosmetyku, ponieważ stosowałam go na zmianę z lżejszym balsamem. Masło po raz pierwszy użyłam 01 listopada minionego roku, a wykończyłam je w zeszłym tygodniu. Wynika z tego, że miałam kosmetyk w użyciu przez mniej więcej 4,5 miesiąca (przy kilkakrotnym użyciu w ciągu tygodnia).



Podsumowując, masło świetnie sprawdziło się na mojej niezbyt wymagającej skórze ciała oraz, wymagających już bardziej, stopach i dłoniach. W zadowalającym stopniu nawilżało skórę, poprawiając jej ogólną kondycję. Przyjemny, aczkolwiek specyficzny, zapach oraz fajna konsystencja dodatkowo umilały stosowanie kremu. Nie będę szczególnie mocno namawiać Was do zakupu masła, zwłaszcza, że można kupić równie dobre (jak nie lepsze!) kosmetyki w niższej cenie i łatwiej dostępne. Będę je jednak miło wspominać :)

Krem nabyć można poprzez stronę internetową dystrybutora - flax.com.pl, a jego cena to 35,50 zł/200 ml. Widzę, że na stronie widnieje jeszcze inna nazwa kosmetyku, mianowicie Oliwkowe masło do ciała z wanilią i kokosem... Cóż, nie łatwiej byłoby umówić się na jedną nazwę i jej się trzymać?

Jakiego masła (czy też kremu, balsamu, mleczka...) do ciała aktualnie używacie?

Dni LifeStyle w Super-Pharm!

$
0
0
źródło
Część z Was na pewno wie o obecnej promocji w apteko - drogeriach Super-Pharm. Jeśli jednak są wśród Was osoby, które jeszcze nie wiedzą o co chodzi, spieszę z wyjaśnieniami. W dniach 18-19 marca (czyli od dzisiaj) dla posiadaczy karty LifeStyle, drogeria przygotowała mnóstwo ciekawych ofert :)

Dlaczego o tym piszę? W tym roku postanowiłam zacząć spisywać swoje kosmetyczne zachcianki, z tyłu kalendarza stworzyłam chciejlistę, czy jak kto woli, wishlistę. Od stycznia wpisuję na nią to, co chciałabym w niedalekiej przyszłości kupić. Sprawę zostawiam do przemyślenia, czekam też na ewentualne promocje. I właśnie dzisiaj, Dni LifeStyle w Super-Pharm, nagrodziły moją cierpliwość! Może i Wy znajdziecie coś ze swoich list w korzystnej cenie? :)

Z mojej chciejlisty wykreśliłam dzisiaj dwa kosmetyki: Intensywne serum rewitalizujące Bioliq oraz Super Liner Perfect Slim L`Oreal. Oba kosmetyki udało mi się kupić w cenie sporo niższej od regularnej, mianowicie:

- 13,99 zł zamiast 27,99 zł za Intensywne serum rewitalizujące Bioliq,
- 19,99 zł zamiast 32,99 zł za Super Liner Perfect Slim L`Oreal.


Całą ofertę na Dni LifeStyle możecie zobaczyć klikając w LINK DO GAZETKI! Szczegóły oraz regulamin Dni LifeStyle znajdziecie TUTAJ.

Wiedziałyście o promocji? Zamierzacie z niej z korzystać? A może już poczyniłyście zakupy? :)

TAG I love spring!

$
0
0
Wczorajszy post Smieti sprawił, że jeszcze bardziej poczułam wiosenny klimat i postanowiłam odpowiedzieć na TAG I love spring!. Zobaczcie, czym wiosna jest dla mnie :)

TAG I love spring!
Kocham wiosnę!

1. Ulubiony wiosenny lakier
Raczej nie klasyfikuję lakierów do paznokci względem pory roku, ale zauważyłam, że wraz z nadejściem ciepłych, wiosennych dni, zaczynam sięgać po pastelowe lakiery. Nawet mój ostatni manicure świetnie to pokazuje (KLIK).

2. Ulubione wiosenne produkty do ust
Z produktami do ust jest podobnie jak z lakierami, raczej nie grupuję ich według pór roku. Coś jest jednak w tym, że zimą chętniej noszę ciemniejsze kolory, a wiosną sięgam po delikatne róże. Moimi ulubionymi różowymi pomadkami są Pout marki Avon i Nawilżająca pomadka Wibo Elixir w kolorze 04.

3. Ulubiona wiosenna sukienka
Raczej nie noszę sukienek, nie mam więc ulubionej.

4. Ulubiony kwiat
Zdecydowanie tulipany! Moim zdaniem są to najpiękniejsze i najbardziej wdzięczne kwiaty jakie tylko natura nam dała :) Lubię też róże, ale skoro mowa o wiośnie, oczywistym wyborem są dla mnie tulipany. Uwielbiam mieć je w wazonie na biurku - naprawdę czuć wtedy wiosnę! Tulipany bardzo lubię też dostawać... ;)

5. Ulubione wiosenne akcesoria/szale
Dla mnie najlepsze w wiośnie jest to, że w końcu można rozpiąć kurtkę wracając do domu (może nawet wyciągnąć lżejszą) oraz pochować wszelkie szale. Jednak na wyjęcie jednego dodatku bardzo się cieszę, mojej jasnej wiosenno-letniej torby - przez zimę bardzo tęskniłam za jej pojemnością i funkcjonalnością ;)

6. Jaki wiosenny trend jest dla Ciebie najbardziej ekscytujący? (makijaż, moda, oba)
Przyznam, że kompletnie nie znam najnowszych trendów, zwłaszcza w makijażu. Z pomocą przyszedł mi jednak wczorajszy post cammie (KLIK), dzięki któremu zorientowałam się troszkę w najnowszych trendach w makijażu. Niebieskości na oku, pastele, a przede wszystkim naturalny look, bardzo przypadły mi do gustu!

7. Ulubiona wiosenna świeca
Nie dzielę świec ze względu na pory roku. W ogóle im dalej od zimy, tym rzadziej palę świece, jeśli już to sięgam po owocowe zapachy świec (moje ulubione to te z IKEA lub z Biedronki).

8. Ulubiona wiosenna mgiełka/perfumy
W te cieplejsze miesiące roku lubię sięgać po lekkie wody toaletowe, a moimi ulubionymi mgiełkami są te z Avonu (KLIK). Nie cieszą się one wysoką trwałością, ale dzięki temu częściej możemy na nowo otaczać się pięknymi, świeżymi aromatami. Moja ulubiona to wersja cytryna i bazylia, która niestety nie jest już dostępna i niestety kończy mi się!

9. Jaka jest u Ciebie wiosna?
Na razie niezdecydowana! Do południa było raczej chłodno, pochmurnie, zanosiło się na deszcz. Teraz wyszło słońce i pokazało się piękne, niebieskie niebo. Oby było tak dalej :)

10. Co według Ciebie jest najlepsze w wiośnie?
To, że przyroda budzi się do życia, czym inspiruje do działania. Poza tym, wiosna to świetna okazja na (kolejny) nowy początek :)

11. Czy lubisz wiosenne porządki?
Za samym procesem sprzątania nie przepadam, ale świadomość uporządkowania danej dziedziny życia napawa mnie takim optymizmem, że o wiele łatwiej "lata" mi się z mopem ;)

12. Twoje plany na przerwę świąteczną/ wakacje
Przerwa świąteczna to dla mnie jeszcze niewiadoma, za to marzą mi się wakacje w górach. Mam ogromną nadzieję, że w tym roku uda nam się coś zorganizować!

Cieszycie się z nadejścia wiosny? :) Jeśli macie ochotę odpowiedź na ten wiosenny TAG, koniecznie podzielcie się potem linkiem, chętnie poczytam za co Wy kochacie wiosnę :)

Źródła zdjęć: 1 | 2 | 3

Alterra, Balsam do ust z ekstraktem z rumianku a kondycja rzęs i brwi - wrażenia po 5 tygodniach stosowania

$
0
0
Przeszło miesiąc temu, wspominałam na łamach bloga, że zaczynam eksperyment mający na celu poprawę stanu moich rzęs i brwi. Kluczową kwestią tegoż eksperymentu było codzienne wcieranie w rzęsy i brwi Balsamu do ust z ekstraktem z rumianku Alterry, który dzięki swojemu dobroczynnemu składowi, miał zmobilizować moje rzęsy do wzrostu, zagęszczenia i przyciemnienia. Wczoraj minęło dokładnie pięć tygodni codziennego, wieczornego wcierania pomadki we włoski, chciałabym więc krótko podsumować eksperyment i efekty. Zapraszam do lektury! :)


Pomadkę wcierałam w rzęsy i brwi codziennie wieczorem, już po wszystkim innych zabiegach pielęgnacyjnych. Trochę obawiałam się samego procesu aplikacji, ale dosyć szybko to opanowałam. Brwi wiadomo, smarowałam jak usta, natomiast rzęsy - zamykałam oko i delikatnie przesuwałam sztyftem po rzęsach, czasami dodatkowo też po dolnych. Pomadka dawała specyficzne uczucie na powiekach, zwłaszcza rano, ale na szczęście obyło się bez podrażnień (nie licząc tych kilku przypadków kiedy nie za bardzo przyłożyłam się do aplikacji). Tak, jak wspominałam już wcześniej pomadka szła w ruch codziennie ("dawkę" pominęłam może cztery razy) od 17 lutego.


Pierwsze efekty zauważyłam bardzo szybko, bo już po tygodniu! W blogowym zeszycie na bieżąco spisywałam swoje spostrzeżenia. Moje obserwacje przedstawiają się następująco:

- po pierwszym tygodniu zauważyłam, że moje brwi zaczęły rosnąć jak szalone, a ja dosłownie nie nadążałam z machaniem pęsetą; delikatnie też pociemniały; nie powiem, bardzo mnie to ucieszyło, bo moje brwi są z natury dosyć... niewidoczne;

- po drugim tygodniu - brwi wyraźnie się zagęściły, zwłaszcza na końcach; rzęsy pociemniały u nasady, a dolne stały się zauważalnie, chociaż minimalnie, dłuższe;

- po trzecim tygodniu - poza wcześniejszymi pozytywami, zauważyłam, że moje rzęsy stały się bardziej sprężyste i podkręcone; poza tym wyglądały jeszcze fajniej po pomalowaniu tuszem;

- po czwartym tygodniu - wracamy do brwi - zauważyłam, że ubytki, które miałam w niektórych miejscach, zaczęły się wypełniać, po prostu wyrastały mi nowe włoski; na reszcie dało się zauważyć, że końce brwi też mam (bez konieczności domalowywania ich!);

- po piątym tygodniu - wyżej wymienione efekty utrzymują się, natomiast brwi coraz wyraźniej się pokazują, fajnie wyglądają nawet niepomalowane.

Spodziewałam się chyba bardziej spektakularnych efektów, ale i tak jestem zadowolona z tego, co widzę patrząc w lustro. Zmiana jest zauważalna nie tylko przeze mnie, nawet moja siostra, widząc co się święci, mniej więcej w połowie mojego eksperymentu, kupiła swój egzemplarz pomadki i zaczęła smarowanie. Niestety zdjęcia nie oddają tego, co widać na żywo... Zrobiłam chyba ze sto ujęć, a i tak mało co widać. Zdjęcia z dzisiaj i sprzed pięciu tygodni wyglądają niemal identycznie (poza światłem i ostrością). Mam jednak nadzieję, że powyższy opis rozbudzi Waszą wyobraźnię ;)



Mimo, że z "kuracji" bardziej skorzystały brwi, niż rzęsy to zamierzam kontynuować aplikowanie balsamu na rzęsy i brwi, aż go wykończę (na dzień dzisiejszy zostało mi około 1 cm sztyftu). Planuję jeszcze jeden post, kiedy balsam wyląduje w torbie ze zużyciami, podsumowujący całą przygodę z nim. Następnym krokiem ku poprawie kondycji rzęs będzie wypróbowanie serum L`biotica, do którego przekonała mnie recenzja Bogusi (KLIK).

Wiem, że sporo z Was również używa/używało pomadki Alterry w roli odżywki do rzęs i brwi. Jakie efekty zaobserwowałyście? Wymieńmy doświadczenia :)

Warto przeczytać:

Miętowy sorbet dla przypomnienia!

$
0
0
Moja kolekcja lakierów do paznokci jest dosyć skromna, mieści się w średniej wielkości szufladzie. Mimo to, co jakiś czas poszerza się o nowy egzemplarz. Lakiery prezentuję na blogu dosyć rzadko, co skutkuje kolejką zaległych emalii, których na blogu jeszcze nie było. Sukcesywnie staram się wykreślać te zaległości z listy, czego efektem będzie między innymi dzisiejszy post.


Kolekcja Gel Like, naszej rodzimej marki Wibo, weszła na rynek około roku temu, dzisiejszy post będzie więc raczej tylko wspomnieniem i dopełnieniem prezentacji pozostałej części kolekcji, którą posiadam (wcześniej pokazywałam już Peaches and cream, Mary Rose i Słoneczny Patrol).


Mint Sorbet, zaprojektowany przez Siouxie, to pastelowy zielony, pistacjowy wręcz, kolor. Wyposażony został w niebieski shimmer, który nadaje całości nieco „zmrożonego” charakteru. Według producenta lakiery z tej serii imitować mają lakier żelowy, jednak nie jestem co do tego przekonana w przypadku tego odcienia. 


Do pełnego pokrycia płytki paznokci z reguły wystarczają dwie warstwy, lakier lubi jednak zostawiać smugi, czasami potrzebne są więc drobne poprawki. Na paznokciach wytrzymuje około 4-5 dni bez uszczerbku, zmywa się bezproblemowo.


Lakiery serii Gel Like nie są już niestety dostępne w Rossmannach, warto jednak ich szukać chociażby na blogowych wyprzedażach (podobno zdarzają się też identyczne odcienie w regularnych seriach Wibo lub Lovely).


Pamiętacie w ogóle jeszcze o blogerskiej kolekcji lakierów? Które lakiery najbardziej się Wam podobają/podobały? Które posiadacie? :)

Ulubieńcy marca

$
0
0

Ulubieńcy miesiąca to ta seria postów, która na łamach bloga pojawia się dosyć nieregularnie. Stwierdzam, że nic na siłę, ale kiedy jakieś kosmetyki mnie zachwycą (czasami na nowo), z przyjemnością dzielę się tym z Wami. Czas na ulubieńców kosmetycznych marca, zapraszam :)


L`Oreal Paris, Super Liner Perfect Slim (Intense Black)

Eyeliner L`Oreal jest nawet nie tyle ulubieńcem, co odkryciem minionego miesiąca. Dzięki niemu, nawet ja, bardzo oporna w nauce malowania kresek, stwierdzam, że nawet mi to wychodzi. Dzięki precyzyjnej końcówce łatwo wyrysować cieniutką kreskę (taka podoba mi się najbardziej), a dodatkowo liner jest intensywnie czarny (trafna nazwa koloru!) i nie wymaga poprawek. Bardzo cieszę się, że zdecydowałam się na jego zakup w czasie Dni LifeStyle w Super-Pharm. Już niedługo napiszę o nim więcej!

Essie, Muchi Muchi

Zdecydowanie był to ulubiony lakier marca, bo najczęściej nosiłam na paznokciach właśnie Muchi muchi. Piękny, dziewczęcy róż okazał się być idealnym kolorem na początek wiosny. Cóż mogę dodać, lubię ten róż i już!

Avon, Ultra Color Rich (Pout)

Skoro o różach mowa, po raz kolejny zakochałam się w avonowej pomadce Pout. Sięgam po nią zawsze wtedy, kiedy nie wiem co nałożyć na usta, to taki mój bezpieczny wybór. Jednak to właśnie latem i wiosną porzucam ciemniejsze pomadki na rzecz lekkich, delikatnych róży, jak Pout. Wiem, że pomadka ta nie jest obecnie dostępna, już więc drżę na sam widok ubywającego sztyftu.


Fitomed, Ziołowy żel do mycia twarzy (do cery tłustej i trądzikowej)

Chociaż używam żelu dopiero pół miesiąca, zaczynam rozumieć wszystkie pozytywne opinie jakie o nim czytałam. Dawno nie miałam tak dobrze, a przy tym delikatnie oczyszczonej skóry! A to niebywale jej służy. Oby tak dalej, a żel dołączy do moich ulubionych kosmetyków do oczyszczania twarzy.

Alterra, Balsam do ust z ekstraktem z rumianku

Balsam Alterry, jak zapewne świetnie wiecie, stosowałam na rzęsy i brwi, z zamiarem poprawy ich kondycji. Umieściłam ją w gronie ulubieńców miesiąca, ponieważ jestem zadowolona z tego, czego dokonałam, chociaż efekty nieco różnią się od tych, których oczekiwałam. Więcej o pomadce Alterry w roli odżywki do rzęs i brwi pisałam w tym poście oraz w podsumowaniu pięciu tygodni stosowania.

Co Was zachwyciło w marcu? Podzielcie się swoimi ulubieńcami! :)

Marcowy projekt denko - część pierwsza

$
0
0
Pod względem zużyć marzec wypadł dosyć słabo, jednak kiedy zestawię to z ilością zakupów kosmetycznych, myślę, że nie muszę się dręczyć :) W marcu zużyłam dziewięć kosmetyków pełnowymiarowych, dzisiaj zapraszam Was na część podsumowującą zużycia kosmetyków do pielęgnacji ciała.


Mythos, Krem do ciała wanilia – kokos - puszyste masełko, intensywnie eksploatowane przez zimę, niestety dobiło dna. Świetnie wpasowało się w potrzeby mojej skóry, intensywnie ją nawilżając. Wątpliwa obecność kokosa w składzie/zapachu odrobinę mnie rozczarowała, chociaż nie wpłynęło to znacząco na ogólną wrażenie użytkowania masła. Krem okazał się dobry, miło było go używać, ale nie planuję powrotu do niego. Koszt kremu to 33,50 zł (za 200 ml; wg strony producenta). Pełną recenzję kosmetyku znajdziecie TUTAJNastępca: Garnier, Upiększający olejek do ciała.


Playboy, Play it sexy..., Żel pod prysznic z połyskującymi drobinkami dla kobiet - przy okazji denka z zeszłego miesiąca wspominałam, że zamierzam wykończyć nielubiane, niechciane zapasy żeli pod prysznic. Uf, udało mi się, żel z króliczkiem był ostatni na liście. Żel okazał się być przeciętny, a że nie przepadam za perfumowanymi żelami pod prysznic, o czym również wspominałam, bardzo cieszę się, że zakończyłam definitywnie tę przygodę. Następca: Be Beauty, Spa, Żel pod prysznic Brazylia (ekstrakt z guarany).


Intimea, Żel do higieny intymnej - kosmetyk do higieny intymnej, który właściwie pojawia się na blogu bardzo regularnie. Idealnie trafia w moje potrzeby, nie szukam więc na siłę zmian (aczkolwiek czasami kupuję inne żele/emulsje). Świetnie pomaga w utrzymaniu higieny miejsc intymnych, nie podrażnia ich, a do tego niewiele kosztuje (3,99 zł/300 ml). Śmiało mogę rzec – ulubieniec! Następca: Biały Jeleń, Hipoalergiczny żel do higieny intymnej.


Isana, Balsam do rąk i paznokci z aloesem - tradycyjnie już, zużyłam kolejną tubkę kremu do rąk. Tym razem pożegnałam się z propozycją Isany, którą kiedyś miałam przyjemność używać (pełną recenzję znajdziecie TUTAJ). Kremy do rąk Isany bardzo lubię, są wystarczające dla moich niezbyt wymagających dłoni. Balsam aloesowy i tym razem mnie nie zawiódł, dobrze nawilżając moje dłonie. Na pewno pokuszę się o kolejną tubkę, zwłaszcza, że Rossmann dosyć często obejmuje kremy Isany promocją (tę tubkę kupiłam za 2,49 zł!). Następca: Ziaja, Krem do rąk z proteinami jedwabiu i prowitaminą B5 (KLIK).

Tak prezentują się zużycia kosmetyków do pielęgnacji ciała. Jutro zapraszam Was na drugą część marcowego denka, a w niej kosmetyki do pielęgnacji twarzy :)

Marcowy projekt denko - część druga

$
0
0
Zgodnie z wczorajszą zapowiedzią, kontynuuję wątek zużyć minionego miesiąca. Dzisiejsza część obejmować będzie tylko kosmetyki do pielęgnacji twarzy. Zapraszam! :)


Mythos, BIO-Żel myjący do twarzy - kolejny zdenkowany kosmetyk marki Mythos. Mimo niezbyt obiecujących początków, okazało się, że to naprawdę dobry kosmetyk. Dokładnie, ale delikatnie, oczyszczał skórę twarzy (po wstępnym demakijażu), nie podrażniając jej, a wręcz łagodząc wszelkie podrażnienia i zaczerwienienia. Nie wpływał negatywnie na moją kapryśną, mieszaną cerę (z ogromną skłonnością do trądziku!), a do tego okazał się bardzo, bardzo wydajny. Buteleczka żelu, o pojemności 200 ml, wg strony producenta kosztuje 33,85 zł. Pełną recenzję kosmetyku znajdziecie TUTAJNastępca: Fitomed, Ziołowy żel do mycia twarzy (do cery tłustej i trądzikowej).


Mythos, BIO Fluid nawilżający do twarzy (skóra mieszana i tłusta)- pozostając jeszcze na moment przy temacie marki Mythos, wspomnę krótko o fluidzie nawilżającym, który niestety nie doczekał się osobnej recenzji na blogu. Dlaczego? Powód jest prosty, zdążyłam go zużyć, zanim tak naprawdę wyrobiłam sobie o nim opinię. Przez cały okres użytkowania (ok. 2,5 miesiąca) nie potrafiłam jednoznacznie stwierdzić czy go lubię czy nie. Nieźle nawilżał moją skórę, chociaż czasami miałam wrażenie, że niedostatecznie, poza tym, często po aplikacji czułam, że fluid "oblepia" twarz, co zdecydowanie przyjemne nie było. Trochę bielił skórę, lepiej było więc go wklepać niż wsmarować. Niekoniecznie podobał mi się też zapach, bo poza oliwą wyczuwałam w nim jakąś brzydką, chemiczną nutę. Na plus wpisuję fakt, że fluid mieścił się w opakowaniu typu air-less, z bardzo przyjemną szatą graficzną. Za 50 ml fluidu zapłacić trzeba 53 zł - jak dla mnie, cena zupełnie nieadekwatna do działania. Pamiętajcie jednak, że to moja opinia, wydana na podstawie moich doświadczeń, zerknijcie do Hexxany, a przeczytacie zupełnie przeciwną recenzję (KLIK). Następca: Bioliq, Intensywne serum rewitalizujące i Ziaja, Krem bionawilżający z białą herbatą (KLIK).


Be Beauty, Płyn micelarny do demakijażu i tonizacji twarzy i oczu - płyn micelarny z Biedronki od pierwszego użycia stał się moim ulubionym kosmetykiem w tej kategorii. Bardzo dobrze radzi sobie z usuwaniem makijażu oczu i twarzy, świetnie sprawdza się też jako tonik i/lub odświeżacz cery w ciągu dnia. Przy okazji nowych gazetek kosmetycznych, Biedronka wprowadza limitowaną serię płynu micelarnego, w butelkach o pojemności 400 ml (w cenie około 8 złotych!). Normalna pojemność, 200 ml kosztuje nieco ponad 4 złote. Pełna recenzja płynu micelarnego znajduje się TUTAJNastępca: ten sam kosmetyk.


Be Beauty, Chusteczki do demakijażu (skóra normalna i mieszana) - skoro o biedronkowych ulubieńcach mowa, warto wspomnieć o kolejnym zużytym opakowaniu chusteczek do demakijażu. Te z Be Beauty sprawdzają się u mnie najlepiej, świetnie usuwają makijaż (nawet oczu!), nie podrażniają mojej skóry, a do tego niewiele kosztują (ok. 4 złote za 25 sztuk). Poza tym, już jedna chusteczka wystarcza mi na usunięcie całego makijażu. Na pewno pojawią się w mojej łazience ponownie. Pełną recenzję chusteczek (starszej wersji) znajdziecie TUTAJNastępca: Alterra, Nawilżone chusteczki oczyszczające z aloesem do cery suchej i wrażliwej.


Zrób Sobie Krem, Peeling ze skały wulkanicznej - przy okazji drobnych porządków w kosmetykach, zorientowałam się, że ważność peelingu upływa w marcu tego roku, zdecydowałam, że muszę go jak najszybciej zużyć. Plastikowy słoiczek mieścił w sobie 50 ml proszku. Używałam go w sposób tradycyjny, dodając niewielką ilość do porcji żelu do twarzy i myłam ją jak zwykle. Wydawało mi się, że peeling jest raczej delikatny, ale szybko zorientowałam się, że to pozory. Bardzo dobrze radził sobie z usuwaniem martwego naskórka, ale zdarzało się, że podrażniał mi skórę. Peeling zużyłam, ale bez ekscytacji, nie planuję powrotu. Jeśli jesteście zainteresowane wulkanicznym proszkiem, zerknijcie na stronę producenta - informacji jest tam sporo! 50 ml słoiczek peelingu kosztuje 3,99 zł. Następca: Soraya, Morelowy peeling  z kompleksem antybakteryjnym (skóra tłusta i trądzikowa) i Ziaja Ulga, Peeling enzymatyczny.

Marcowy projekt denko podsumowany, opróżniam torbę i zbieram kolejne opakowania. Dajcie znać o swojej opinii na temat kosmetyków, które pokazałam i napiszcie, jak Wam idzie zużywanie :)

Marcowe nowości w kosmetyczce

$
0
0
Po weekendowej przerwie wracam do podsumowania zeszłego miesiąca. Dzisiaj skupię się na tym, co nowego wpadło do mojej kosmetyczki w marcu. Nowości nie jest dużo, starałam się myśleć nad zakupami i planować je. Zapraszam do lektury!


Na początku miesiąca, mama sprezentowała mi Upiększający olejek do ciała Garnier oraz Musującą kulę do kąpieliBody Club, kupioną w Biedronce. Mimo, że nieszczególnie przepadam za olejkami w sprayu/suchymi olejkami, możliwość przetestowania nowości Garnier bardzo mnie ucieszyła. Tak samo kusząco brzmi perspektywa kąpieli z kulą musującą (na którą zresztą muszę wybrać się do rodziców, posiadam tylko prysznic), zwłaszcza, że kryje ona w sobie niespodziankę w postaci perłowych kolczyków. 


Kolejną nowością w mojej łazience jest Hipoalergiczny żel do higieny intymnej Biały Jeleń(6,49 zł/200 ml). Mimo iż mamy z siostrą naszego ulubieńca w kwestii higieny intymnej (Intimea, Żel do higieny intymnej) to czasami próbujemy czegoś nowego. Tym razem padło na Białego Jelenia, z czego póki co jesteśmy zadowolone.


Skusiłam się też na ponowny zakup Kremu do rąk z proteinami jedwabiu i prowitaminą B5 Ziai(2,49 zł/100 ml). Bardzo lubię ten lekki krem, świetnie sprawdza się jako doraźny nawilżacz w ciągu dnia. Polubił go też mój mężczyzna, który zmaga się z bardzo przesuszonymi dłońmi (czyżby krem działał lepiej niż sądziłam?). Pełną recenzję kosmetyku znajdziecie TUTAJ.


W czasie ostatnich Dni LifeStyle w Super-Pharm zakupiłam dwa kosmetyki, które od dawna widniały na mojej chciejliście i to w bardzo korzystnej cenie! O zakupach opowiadałam już w tym poście, a żeby się nie powtarzać, napiszę tylko co kupiłam.


Za Intensywne serum rewitalizujące Bioliq zapłaciłam 13,99 zł (za 30 ml), natomiast za eyeliner Super Liner Perfect Slim L`Oreal 19,99 zł.


Nie umiem, po prostu nie umiem wyjść z Rossmanna z pustymi rękami! Ostatnia wizyta (tym razem zaplanowana na zakupy kosmetyczne mojego ukochanego) zakończyła się zakupem Brzoskwiniowej pianki do golenia Isana(3,49 zł/150 ml). Miałam kiedyś już fioletową wersję pianki, dla skóry wrażliwej (KLIK), tym razem skusiłam się na brzoskwiniową, bo przecież na pewno ładnie pachnie! Cóż, na razie nie jestem przekonana, ale być może to ta męska pianka, którą miałam ostatnio, tak rozleniwiła moje oczekiwania.


Ostatnim kosmetykiem kupionym przeze mnie w marcu jest Płyn micelarny do demakijażu i tonizacji twarzy i oczu Be Beauty(4,39 zł/200 ml). Doskonale wiecie, że lubię ten kosmetyk, o czym wspominam przy każdej możliwej okazji i że kupuję go regularnie. Pełną recenzję płynu znajdziecie TUTAJ.


Jak widzicie, marcowe nowości kosmetyczne prezentują się rozsądnie, natomiast te, za które zapłaciłam z własnej kieszeni, nawet skromnie. W marcu na kosmetyki wydałam dokładnie 44,35 zł. Cieszę się, że zrealizowałam dwie pozycje z chciejlisty :)

Co nowego wpadło do Waszych kosmetyczek?

Dove, Odżywczy balsam do ciała do suchej skóry

$
0
0
Są kosmetyki, na których zakup sama bym się nie zdecydowała, a kiedy przypadkiem do mnie trafią, ogromnie cieszę się, że miałam okazję ich używać. Podobnie było z Odżywczym balsamem do ciała do suchej skóry Dove, który dostałam od mojej "teściowej", bo nie odpowiadał jej zapach kosmetyku. Teraz, kiedy balsam się kończy, mogę powiedzieć całe szczęście!, bo dla mnie okazał się strzałem w dziesiątkę.


Balsam zamknięty jest w podłużnej, plastikowej butelce (pojemność 250 ml), zamykanej wygodną klapką. Dzięki swojemu kształtowi, butelka pewnie leży w dłoni, a płaskie zamknięcie pozwala na postawienie kosmetyku do góry nogami i zużycie go prawie do ostatniej kropli, bez konieczności przecinania opakowania (co mimo wszystko zrobię, bo... lubię). Wygląd opakowania balsamu określiłabym jako typowy dla marki Dove i bardzo charakterystyczny - podoba mi się.


Odżywczy balsam do ciała..., wchodzący w skład linii Indulgment Nourishment, dedykowany jest przede wszystkim suchej skórze (ja mam normalną, o czym wspomnę jeszcze później). O właściwe nawilżenie naszej skóry dbać ma między innymi ekstrakt z masła shea.

Skład: Aqua, Glycerin, Stearic Acid, Caprylic/Capric Triglyceride, Dimethicone, Glycol Stearate, PEG-100 Stearate, Cyclopentasiloxane, Petrolatum, Butyrospermum Parkii Butter, Isomerized Linoleic Acid, Helianthus Annuus Oil, Sodium PCA, Lactic Acid, Potassium Lactate, Urea, Collagen Amino Acids, Glyceryl Stearate,  Cetyl Alcohol, Stearamide AMP, Triethanolamine, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Carbomer, Disodium EDTA, Parfum, Phenoxyethanol, Methylparaben, Propylparaben,CI 77891.


Konsystencję balsamu określiłabym jako lekką, ale treściwą. Kosmetyk bardzo łatwo rozprowadza się na skórze i szybko się wchłania. Z tego powodu lubiłam używać go po porannym prysznicu, kiedy niekoniecznie miałam dużo czasu. Zapach balsamu bardzo przypadł mi do gustu, zgadza się, jest specyficzny, ale przypuszczam, że to zasługa masła shea. Zapach jest ciepły, słodkawy, intensywny, ale nie nachalny. Balsam przyjemnie otula skórę nawilżającą mgiełką i ciepłym zapachem. Pod względem konsystencji, aplikacji i zapachu, odrobinę przypomina mi balsam do ciała Fa, który bardzo lubiłam.


Już w trakcie aplikacji balsamu czuć jaki komfort on daje. Skóra jest wyraźnie nawilżona, a nawilżenie to długo się utrzymuje (nie tylko do kolejnego prysznica, kolejnej aplikacji). Po użyciu balsamu skóra jest miękka, gładka i sprężysta, a regularne stosowanie kosmetyku zauważalnie wpłynęło na kondycję mojej skóry, zwłaszcza na te problematyczne, przesuszone partie ciała (przedramiona, nogi). Jak już wyżej wspomniałam, mam skórę normalną, nie jestem więc w stanie ocenić działania balsamu względem grupy docelowej (skóra sucha). Kilkakrotnie potraktowałam balsamem mojego suchego ukochanego i poczuł wyraźną ulgę, a skórę ma naprawdę wrażliwą i suchą. Czy to wystarcza, aby ocenić działanie balsamu względem cery suchej? Nie wiem, decyzję pozostawiam Wam ;)


Bardzo cieszę się, że miałam okazję poznać balsam, zwłaszcza, że raczej nie sięgnełabym sama po balsam tej marki. Wiem, że sporo straciłam, od tej pory nie będę więc ignorować oferty Dove podczas zakupów w drogerii :)

Znacie balsamy Dove?
Viewing all 306 articles
Browse latest View live