Quantcast
Channel: Zielone Serduszko
Viewing all 306 articles
Browse latest View live

Jak ja mogłam się bez tego obejść?! | Sally Hansen, Insta - Dri Anti - Chip Top Coat (30 - sekundowy wysuszacz do lakieru)

$
0
0
Na pewno świetnie znacie uczucie, kiedy zaczynacie używać powszechnie chwalonego kosmetyku i myślicie: wow, jak ja mogłam się bez tego obejść?!. Dokładnie takie uczucie towarzyszyło mi podczas użytkowania preparatu do paznokci, o którym dzisiaj napiszę kilka słów, a który całkowicie zrewolucjonizował moje podejście do wykonywania manicure.


Sally Hansen Insta – Dri Anti – Chip Top Coat, inaczej 30 - sekundowy wysuszacz do lakieru to preparat, o którym od dawna czytałam i to w samych pozytywach, a kiedy tylko natrafiłam na sensowną promocję w Super – Pharm od razu zdecydowałam się na zakup. Insta – Dri towarzyszy mi od lipca, a więc za mną prawie pół roku szybkoschnącejmiłości!


Top coat zamknięty jest w sporej, bo 13,3 ml buteleczce z czerwonego szkła. Dodatkowo buteleczka zapakowana jest w kartonik. Top wyposażony jest w wygodny pędzelek, dzięki któremu łatwo pokryć płytkę paznokcia. Spotkałam się z opinią, że Insta – Dri okropnie śmierdzi i muszę przyznać, że coś w tym jest, można podrażnić sobie oczy, kiedy za bardzo zbliżymy je do buteleczki.


Top coat ma wysuszać każdy lakier w zaledwie 30 sekund, przedłużać jego trwałość aż do 10 dni oraz nadawać mu połysk. Dodatkowo, dzięki zawartości filtrów UV, ma chronić kolor lakieru przed blaknięciem. Sposób użycia top coatu jest bardzo prosty, najpierw malujemy paznokcie lakierem, a po około 2 minutach nakładamy warstwę Insta – Dri i już po 30 sekundach lakier powinien być suchy. Czy aby na pewno?

Wydaje mi się, że top potrzebuje nieco więcej niż pół minuty, aby całkowicie wyschnąć i utwardzić lakier, wciąż jednak nie jest to długi czas, bo gdzieś po 10 minutach od malowania możemy wracać „do życia”. Top coat znacznie przyspiesza cały proces malowania paznokci, chroniąc świeży manicure przed odgnieceniami, które nagminnie mi się wcześniej zdarzały. Jeśli chodzi o pozostałe „obiecane” właściwości to nie zauważyłam, aby Insta – Dri w widoczny sposób przedłużał trwałość lakieru, na początku użytkowania miałam wręcz wrażenie, że go skraca. Nie był to dla mnie problem, ponieważ to przyspieszenie wysychania było cechą, na której mi najbardziej zależało. Top coat faktycznie nabłyszczał lakiery, nawet te, które same z siebie zbyt wiele błysku nie miały. Blaknięcia koloru na paznokciach nigdy nie doświadczyłam, ciężko więc mi stwierdzić czy top miał na to jakikolwiek wpływ. Top coat nie ściąga lakieru, ani przy skórkach, ani na końcówkach, co niewątpliwie jest jego ogromną zaletą.


Skład: Ethyl Acetate, Alcohol Denat., Butyl Acetate, Cellulose Acetate Butyrate, Acrylates Copolymer, Trimethyl Pentanyl Diisobutyrate, Sucrose Benzoate, Triphenyl Phosphate, Nitrocellulose, Etocrylene, Isopropyl Alcohol, Benzophenone-1, Dimethicone, Tocopheryl Acetate, Carthamus Tinctorius (Safflower) Seed Oil, Hydrolyzed Rice Protein, PPG-2 Dimethicone, Saccharide Isomerate, Algae Extract, Lavandula Angustifolia (Lavender) Flower/Leaf/Stem Extract, D&C Violet No. 2 (CI 60725). 

Insta – Driwystarczył mi na prawie pół roku użytkowania, przy średnim cotygodniowym malowaniu paznokci (czasami częściej). Mniej więcej po zużyciu 2/3 preparatu reszta zaczęła gęstnieć, wciąż jednak dało się z niego korzystać. Aktualnie jest już tak „zgluciały”, że nie da się z nim już nic zrobić (ew. można użyć rozcieńczalnika do lakierów, ale takowego nie posiadam).


Ten preparat, jak i inne marki Sally Hansen, możecie kupić między innymi w Rossmannach (w których są dostępne kosmetyki SH) oraz w Super – Pharm, gdzie warto polować na promocje. Za swój egzemplarz zapłaciłam 17,49, gdzie „regularna” cena waha się od 25 zł do 35 zł, w zależności od miejsca. Korzystny może być też zakup przez Internet.

Insta – Dri to jedno z moich największych, kosmetycznych odkryć 2013 roku. Postawił na głowie mój manicure i znacznie mi go ułatwił, dzięki czemu będę go mocno polecać i… wracać do niego. Aktualnie używam Kwik Kote, a więc kolejnej „legendy”, myślę jednak, że jeszcze się zobaczę z czerwoną buteleczką SH. Znacie Insta – Dri? Lubicie? Jakie są Wasze ulubione preparaty tego typu?

A mówią, że nie ma ideałów… | Lirene, Tonik nawilżająco - oczyszczający

$
0
0
Tonizowanie twarzy to dla mnie niezbędny krok w pielęgnacji. Właściwie nigdy go nie pomijam, a jeśli już się to zdarzy, skóra dosadnie mi o tym przypomina. I chociaż mam swoich tonikowych ulubieńców, po których najczęściej sięgam, to czasami zdarza mi się mały „skok w bok”. Zwłaszcza kiedy bardzo chcę poznać kosmetyk, który jest powszechnie zachwalany (powszechnie – mam na myśli blogosferę). Dokładnie tak było z Tonikiem nawilżająco – oczyszczającymmarki Lirene. Toniku zostało mi zaledwie na 2-3 użycia, czas więc odpowiedni, aby podzielić się wrażeniami odnośnie użytkowania. Zapraszam do lektury!


Tonik zamknięty jest w charakterystycznej dla marki smukłej, plastikowej butelce.Butelka jest przezroczysta, łatwo więc kontrolować ubytek kosmetyku. Na uwagę zasługuje wygodne zamknięcie opakowania, które chroni nasze paznokcie przed złamaniem. Szata graficzna opakowania jest delikatna, przyjemna dla oczu i bardzo charakterystyczna dla Lirene. Na opakowaniu znaleźć można wyczerpujące informacje na temat przeznaczenia, działania oraz składu kosmetyku.200 ml toniku kosztuje ok. 12 złotych, można go nabyć w większości drogerii (np. Rossmann, Super – Pharm czy Natura), a nawet w większych marketach typu TESCO.


Tonik jest wodnisty i całkowicie przezroczysty. Kosmetyk pachnie delikatnie, ale bardzo przyjemnie. Jest to zapach świeży i orzeźwiający– autentycznie czuć w nim nutki poszczególnych składników: aloesu, ogórka i lipy. Sama natura, można by rzec!

Kosmetyk przeznaczony jest dla każdego rodzaju cery (dla przypomnienia, jestem właścicielką cery mieszanej, ze skłonnościami trądzikowymi), również niezależnie od jej wieku. Według zapewnień producenta, najwięcej na tonizowaniu tym konkretnym produktem, mogą cery, które wymagają głębokiego nawilżenia i odświeżenia. Tonik ma za zadanie oczyszczać skórę z resztek makijażu, przywracać optymalne pH skóry oraz przygotować ją do dalszych zabiegów. Istotny jest też fakt, że tonik nie zawiera alkoholu!


Tonik został solidnie wyposażony w składniki, które mają naszą skórę silnie nawilżyć, oczyścić oraz wspomóc regenerację naskórka. I tak, według informacji z opakowania:
- ekstrakt z ogórka, w połączeniu z wyciągiem z aloesu (drugie miejsce w składzie!) – nawilża, chłodzi i rozjaśnia naskórek; zapobiega przesuszeniu zewnętrznej warstwy skóry, likwiduje uczucie „ściągnięcia”; sam aloes natomiast łagodzi podrażnienia i wspomaga regenerację naskórka,
- allantoina– przywraca naskórkowi gładkość i miękkość,
- ekstrakt z lipy– głęboko oczyszcza, poprawia oddychanie komórkowe.

Skład:Aqua, Glycerin, Aloe Barbadensis (Aloe Vera) Gel, PPG-26-Buteth-26, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Allantoin, Disodium EDTA, Ethoxydiglycol, Cucumis Sativus (Cucumber) Fruit Extract, Propylene Glycol, Triethanolamine, Butylene Glycol, Tilia Cordata (Linden) Extract, Methylparaben, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Parfum, Benzyl Alcohol, Butylphenyl Methylpropional, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Hexyl Cinnamal, Citronellol, Alpha-Isomethyl Ionon.


Oceniając tonik pod kątem potrzeb mojej skóry, nie mogę niczego mu zarzucić. Rzeczywiście doskonale usuwał resztki makijażu, jeśli była taka potrzeba oraz tonizował cerę. Kosmetyk nie zostawiał na skórze lepkiej warstwy, nie powodował, ani nie wzmagał uczucia ściągnięcia skóry. Widocznie zmiękczał i wygładzał skórę, chociaż nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić czy przyczynił się do wzrostu jej nawilżenia– ufam, że tak było :) Tonik łagodził wszelkie podrażnienia skóry, mimo, że ostatnio w tej funkcji zastępuje go woda termalna. Przez ostatnie kilkanaście tygodni, toniku używam tylko rano, po umyciu twarzy żelem i muszę przyznać, że fajnie orzeźwia (również zapachem) oraz chłodzi opuchniętą i niewyspaną cerę, jaką, wstyd się przyznać, ostatnio goszczę prawie codziennie. Tonik nie podrażniał cery (ani oczu!) oraz nie powodował nasilenia ataku wyprysków.


Muszę przyznać, że nie doszukałam się żadnych słabych stron Toniku nawilżająco – oczyszczającego. No może jednego – fakt, iż mój ulubiony Tonik ogórkowy Ziai jest o połowę tańszy niż tonik Lirene – jestem sknerą, wiem. A tak na poważnie, tonik spełnił moje wszelkie oczekiwania– świetnie oczyszczał i tonizował skórę. Do gustu przypadło mi również opakowanie oraz zapach peelingu. Podsumowując już ostatecznie, szczerze polecam ten kosmetyk, zwłaszcza, że rekomendowany jest dla każdego rodzaju skóry. Sama najpewniej sięgnę po kolejną butelkę w przyszłości.

Znacie Tonik nawilżająco – oczyszczający Lirene? Jaka jest Wasza opinia na jego temat? I wreszcie, jaki jest Wasz stosunek do tonizowania twarzy w ogóle? Chętnie poznam Wasze zdanie! :)

Festival of... gold (manicure sylwestrowy) | Szczęśliwego Nowego Roku!

$
0
0
Kiedy zabrałam się wczoraj do malowania paznokci na Sylwestra, wiedziałam, że chcę czegoś błyszczącego i szalonego, no bo kiedy jeśli nie właśnie w ostatni dzień roku, prawda? Pech chciał, że nie znalazłam żadnego pomysłu, który sprostałby moim oczekiwaniom, a poza tym, mimo posiadania wielu błyszczących lakierów (piasków, topów i brokatów), moja lakierowa szuflada okazała się być niedostatecznie zapełniona. I tak zamiast krzyczeć: nie mam co na siebie włożyć!, krzyczałam, że nie mam czym pomalować paznokci!.



Chwila skupienia pozwoliła mi zadecydować, że w tym roku postawię na złoto i to nie byle jakie, bo „podwójne”. Złoto na paznokciach uwielbiam, nie tylko w czasie świąt czy karnawału, ale także latem – lubię je przez cały rok! Postanowiłam użyć swojego ulubionego (i jedynego w kolekcji!) złotego lakieru – Sensique Oriental Dream, Festival of lights (KLIK), nakładając na niego złoty brokat Miss Selene 163.


Myślę, że całość wygląda elegancko, oryginalnie, ale i nieco skromnie, zważywszy na okazję. Mnie się podoba, a Wam? Co zmalowałyście na swoich paznokciach z okazji końca roku?


***

Korzystając z okazji, życzę Wam szampańskiej zabawy sylwestrowej, niezależnie od miejsca, w którym powitacie 2014 rok! Pamiętajcie, żeby z uśmiechem wejść w nowy rok, zostawiając za sobą wszystkie gorsze chwile minionego! Niech Nowy Rok przyniesie Wam mnóstwo radości, sukcesów, a także szczęścia, czymkolwiek ono dla Was jest, niech każdy nowy dzień będzie dla Was wyzwaniem, ale i powodem do dumy z samych siebie. Do zobaczenia/przeczytania w 2014 roku!

2-gie urodziny bloga! | ROZDANIE URODZINOWE!!!

$
0
0
Witajcie w 2014 roku! Mam nadzieję, że świetnie się bawiłyście z okazji wczorajszego Sylwestra! Ja przeciągam zabawę o jeszcze jeden dzień, bo właśnie dzisiaj, pierwszego stycznia, blog Zielone Serduszko obchodzi drugie urodziny!

Mogłabym tutaj napisać, że dziwię się jak szybko leci ten czas albo o tym, że mój blog to dla mnie bardzo ważne miejsce i tak dalej, i tak dalej… To wszystko jest oczywiście prawdą, ale dzisiaj chciałabym Wam po prostu podziękować. Za obecność, za komentarze, za wsparcie, za wszystkie znajomości jakie zawarłam dzięki blogowaniu… To bardzo motywujące i miłe, tak po prostu, po ludzku. DZIĘKUJĘ!!!

Z nieocenioną pomocą Agaty z Agata bloguje udało mi się odświeżyć wygląd bloga, który mam nadzieję przypadnie Wam do gustu. Agato, dziękuję!


Poza tym, z okazji tego małego, blogowego święta zapraszam Was na URODZINOWE ROZDANIE! Do zgarnięcia jest paleta Sleek Au Naturel oraz pędzelek do cieni Hakuro H79, a jedynym warunkiem wzięcia udziału w rozdaniu jest obserwowanie bloga!


Zapraszam Was do zapoznania się z regulaminem rozdania oraz do wzięcia udziału w samej zabawie – zgłaszajcie się przez poniższy formularz. POWODZENIA!!!


Kosmetyczne odkrycia 2013 roku!

$
0
0
Przełom roku to czas idealny na oddanie się refleksjom, tworzeniu postanowień noworocznych, a także czas, który sprzyja wszelkim podsumowaniom. I ja chciałabym podsumować miniony rok, kosmetycznie, jak na autorkę bloga urodowego przystało ;) Dlatego dziś zapraszam Was na przegląd moich kosmetycznych odkryć 2013 roku!


Pisząc o odkryciach roku, mam na myśli kosmetyki/akcesoria, których wcześniej nie znałam, a które znacznie odmieniły moje kosmetyczno – pielęgnacyjne życie. Oczywiście kosmetyków, które mnie w 2013 roku zachwyciły i które stały się dla mnie ulubieńcami, jest o wiele więcej, dzisiaj jednak skupię się tylko na odkryciach. Podzieliłam na kategorie, w których Wam je przedstawię.
PIELĘGNACJA

Niekwestionowanym pielęgnacyjnym odkryciem 2013 roku jest dla mnie woda termalna, konkretnie ta marki Uriage. Sama woda termalna nie była mi całkiem obca, ponieważ wiele o niej słyszałam i czytałam, to jednak o jej dobroczynnym działaniu, osobiście przekonałam się dopiero pod koniec roku. Cenię ją przede wszystkim za łagodzenie wszelkich podrażnień skóry (peeling, zmiany trądzikowe). Poza tym, mam wrażenie, że skóra spryskana wodą termalną, więcej czerpie z innych nakładanych na nią kosmetyków, na przykład kremu nawilżającego. Nieoceniona jest też pomoc wody termalnej przy nakładaniu kosmetyków mineralnych, co jeszcze intensywnie testuję, ale już wiem, że warto o tym wspomnieć. Cóż, woda termalna to hit, nie ma co!

Drugie pielęgnacyjne odkrycie, wcale nie mniej istotne niż woda termalna, to Krem rozjaśniający AZELO/BHA z Biochemii Urody. Nigdy nie pomyślałabym, że ten kosmetyk, własnoręcznie przeze mnie ukręcony w dodatku, przez rozjaśnienie przebarwień potrądzikowych, przywróci mojej cerze niemalże dawny wygląd, a mnie samej komfort psychiczny. Zainteresowanych odsyłam do posta z recenzją kremu (KLIK). Kolejna "porcja" kremu do zrobienia już zamówiona (edit) dzisiaj do mnie przyszła!

MAKIJAŻ

Wiele godnych uwagi kosmetyków do makijażu odkryłam w zeszłym roku, ale zdecydowanie tym „naj” jest Beautyblender, czyli gąbeczka do nakładaniu podkładu. Na początku byłam nieco sceptycznie nastawiona, ponieważ nastawiłam się na super efekt już od pierwszego użycia, a tymczasem musiałam po prostu nauczyć się odpowiednio Beautyblendera używać. Obecnie nakładam podkład tylko przy pomocy różowego jajeczka, które wysłało na przymusowy urlop moje ulubione pędzle. Dzięki Beautyblenderowi podkład na mojej problematycznej cerze wygląda po prostu dobrze i, co ważne, naturalnie. Jajo świetnie sprawdza się też przy pudrowaniu twarzy (zwłaszcza w strefie T) oraz przy nakładaniu podkładów mineralnych. Do pełnej recenzji potrzebuję jeszcze trochę czasu, ale zainteresowanych odsyłam do posta, w którym jajo przedstawiałam (KLIK).


MANICURE

Manicure to druga kategoria, w której wyróżniłam dwa odkrycia roku. Pierwszym jest, recenzowany kilka dni temu, wysuszacz do lakieru Insta – Dri Sally Hansen (KLIK), który odmienił moje "paznokciowe"życie już chyba na zawsze! Błyskawicznie wysusza każdy lakier, dodatkowo ładnie go nabłyszczając. Aż dziw, że odkryłam go dopiero teraz!


Drugie paznokciowe odkrycie 2013 roku to lakiery piaskowe, najogólniej mówiąc. Na początku piaskowej mody, nie byłam w ogóle przekonana do tego wykończenia, co zmieniło się dzięki piaskowi Lovely, od tej pory przepadam za piaskami, zwłaszcza brokatowymi (do matowych jeszcze się nie przekonałam). A moja kolekcja, chociaż niezbyt duża, bardzo mnie cieszy!

Od lewej: 1 KLIK | 2 KLIK| 4 KLIK
Napiszcie co stanowi Wasze kosmetyczne odkrycia 2013 roku! Jest wśród nich coś z mojej listy?

Źródła zdjęć z grafiki: Uriage | Beautyblender | Sally Hansen | Wibo | Lovely

Piękni goście z przeszłości - Color Club, Back To Boho

$
0
0
Zwykle przedstawiam wszystkie nowości kosmetyczne danego miesiąca w jednym poście. Czasami jednak zdarzają się takie "okazy", które zdecydowanie zasługują na osobny post. W grudniu, takim wyjątkiem okazały się trzy lakiery Color Club z kolekcji Back To Boho.


Lakiery wygrałam na początku grudnia, w konkursie organizowanym na blogu Lakierownia.pl. Dziękuję, Iwono! Marka Color Club nie jest mi całkiem obca, ponieważ w moich zbiorach znajduje się już jeden lakier CC - brokatowy top, którego nazwy nie jestem w stanie zlokalizować.


Tym razem trafiły do mnie trzy lakiery, wchodzące w skład kolekcji Back To Boho, mianowicie VooDoo You Do, Boho Mojo oraz Nouveau Vintage. Każda z kształtnych buteleczek (bardzo podoba mi się ich design) zawiera w sobie 15 ml lakieru.


VooDoo You Do- piękny stalowy odcień, który w zależności od światła wydaje się być nawet odrobinę zielony (spotkałam się z opinią, że to jest zielony) lub granatowy; kolor bardzo niejednoznaczny, podobnie jak pozostałe dwa z kolekcji BTB, które posiadam; wykończenie frostowe (?, jak zawsze, wspomagam się spisem wykończeń wg Spooky Nails)


Bojo Mojo - z określeniem tego lakieru mam największy problem, na dzień dzisiejszy widzę tu złoto - oliwkowy perłowy lakier; nie jestem pewna czy go polubię, właśnie ze względu na perłowe wykończenie, ale z doświadczenia wiem, że i perły mnie zachwycały, może być więc różnie!


Nouveau Vintage- jedyny z całej trójki, który gościł już na moich paznokciach; piękna zieleń, z mnóstwem złotych i brązowych (?) drobinek; bardzo przyjemnie wygląda na paznokciach i, póki co, podoba mi się najbardziej z całej trójki


Według mojego internetowego dochodzenia, Back To Boho to kolekcja jesienna z 2011 roku. Nic to, mam wrażenie, że świetnie wpasuje się w sezon jesienno - zimowy i w tym roku (chociaż aktualnie obserwujemy chyba wiosnę?).


Bardzo się cieszę z kolejnego spotkania z marką Color Club, mam nadzieję, że się nie zawiodę! Spodobał Wam się któryś z lakierów? Który miałybyście ochotę zobaczyć na blogu jako pierwszy? Czekam na Wasze sugestie!

Grudniowy projekt denko

$
0
0
Muszę przyznać, że bardzo się zdziwiłam kiedy zajrzałam niedawno do mojej torby, w której gromadzę puste opakowania, na potrzeby projektu denko. Przez cały zeszły miesiąc byłam przekonana, że grudniowe denko będzie niezwykle okazałe, przecież ciągle wrzucałam tam jakieś puste opakowanie, tak mi się przynajmniej wydawało. Tymczasem, okazało się, że grudniowe zużycia prezentują się przeciętnie, co zresztą zaraz będziecie miały okazję zobaczyć. W tym miesiącu projekt denko zamknie się w jednej części - zapraszam do lektury!


Lirene, Tonik nawilżająco - oczyszczający - zacznijmy od kosmetyku, który w ostatnich miesiącach bardzo przyjemnie mnie zaskoczył. Tonik nawilżająco - oczyszczający wyszedł naprzeciw potrzebom mojej skóry i okazał się jednym z lepszych toników, jakich miałam okazję używać. Świetnie oczyszczał i tonizował skórę, a ta, po użyciu toniku, była doskonale przygotowana do przyjęcia kremu nawilżającego. Tonik nie zostawiał na skórze lepkiej warstwy oraz bardzo przyjemnie pachniał. Wszystkie te cechy sprawiły, że bardzo przypadł mi do gustu, polecam zapoznanie się z jego pełną recenzją (KLIK). Następcą jest Tonik do twarzy Myhos BIO.


Decubal, Odżywczy i intensywnie nawilżający krem do twarzy - pozostając w temacie kosmetyków do pielęgnacji twarzy, warto wspomnieć o kremie Decubal, z którym przez ok. 3,5 miesiąca łączyła mnie dziwna relacja. Zacznę od tego, że nie do końca wpisuję się w grupę docelową kremu, ponieważ mam skórę mieszaną, krem natomiast dedykowany jest cerze suchej i wrażliwej. Na początku użytkowania miałam wrażenie, że krem rzeczywiście nie jest dla mnie, niby świetnie się sprawdzał jako krem nawilżający, ale wciąż miałam uczucie, że oblepia moją skórę, co bardzo mi się nie podobało. Z czasem jednak uczucie to ustąpiło (być może się przyzwyczaiłam) i w ogólnym rozrachunku uważam krem za dobry, chociaż rzeczywiście nie dla mnie i więcej po niego nie sięgnę. Następcą jest Fluid nawilżający do twarzy Mythos BIO.


Smile White, Płyn do płukania jamy ustnej - tym z Was, które regularnie zaglądają na łamy tego bloga, z pewnością nie muszę specjalnie przedstawiać płynu Smile White - na pewno wiecie, że jest moim ulubieńcem w swojej kategorii. Wspaniale odświeża i uzupełnia higienę jamy ustnej. Ponadto, jest łatwo dostępny (Biedronka) i niewiele kosztuje, bo ok. 6 zł za 600 ml! Pełną recenzję płynu znajdziecie TUTAJ.


Fa, Natural & Care, Kremowy żel pod prysznic White Grape & Jojoba Milk - kolejna butelka żelu pod prysznic Fa tylko umocniła moje zaskoczenie jakością kosmetyków tej marki. Zielona butelka zawierała 250 ml gęstego, kremowego żelu pod prysznic o przyjemnym, kojącym zapachu. Żel bardzo dobrze się pienił (lubię to) i świetnie oczyszczał skórę. Następcą jest Żel pod prysznic Fiołek i Liczi Avon Naturals.


Avon, On Duty, Pure Blue, Dezodorant antyperspiracyjny w kulce - myślę, że przez moje uwielbienie do "różowej" kulki Garnier Mineral, nie oceniam już zbyt obiektywnie innych dezodorantów ;) Propozycja Avonu i tak miło mnie zaskoczyła, bo nie spodziewałam się po niej zbyt wiele. Tymczasem dezodorant dobrze wywiązał się ze swojej roli, a dodatkowo przyjemnie, chociaż nieco męsko, pachniał. Do mojego ulubieńca, nota bene następcy dezodorantu Avonu, dezodorantu w kulce Garnier, Mineral Deodorant, Invisible 48h Non Stop, niestety mu daleko.


No 36 Intensywnie nawilżający balsam do stóp - wzięłam się za wykańczanie arsenału kremów do stóp (to jedyna kategoria kosmetyków, z którą jeszcze się nie uporałam w kwestii zużywania), dzięki czemu udało mi się pożegnać balsam No 36. I niestety, ale jest to krem dla niezbyt wymagających stóp (czyli nie dla moich), posiadający raczej lekkie właściwości nawilżające. Balsam przyjemnie się rozprowadzał, dosyć szybko wchłaniał i ładnie pachniał, jednak to, że słabo nawilżał powoduje, że nie sięgnę po niego ponownie. Biorę się za następny zaległy krem do stóp!


Sally Hansen, Insta - Dri Anti - Chip Top Coat (30 - sekundowy wysuszacz do lakieru) - ostatnie zużycie grudnia to recenzowany niedawno (KLIK) wysuszacz do lakieru. Wspominałam o tym już kilka razy - Insta - Dri znacznie odmienił moje podejście do manicure. Dzięki temu, że wysusza błyskawicznie każdy lakier, nie muszę się już martwić, że pospieszne malowanie paznokci okaże się katastrofą (z pościelowymi odciskami w dodatku). Hit, hit i jeszcze raz hit! Insta - Dri umieściłam nawet wśród kosmetycznych odkryć 2013 roku (KLIK)! Następcą jest Błyskawicznie schnący top coat Kwik Kote marki Kinetics.

Grudniowy projekt denko, a tym samym projekt denko 2013 roku, uważam za zamknięty. Puste opakowania wędrują do kosza, a kandydaci do pierwszego denka w nowym roku są już wytypowani ;) Dajcie znać jak ma się Wasz projekt denko, o ile taki praktykujecie. Podzielcie się opinią o kosmetykach, które wyżej zaprezentowałam!

Grudniowe nowości w kosmetyczce - część pierwsza (pielęgnacja ciała i włosów)

$
0
0
Po wczorajszym rozliczeniu się z projektu denko, czas na prezentację nowości, jakie w grudniu zawitały do mojej kosmetyczki. Okres świąteczny sprzyjał prezentom, nie wszystko więc trafiło do mnie za moją sprawką, co mnie nieco usprawiedliwia ;) Nowości jest dużo, podzieliłam więc post na dwie części, w dzisiejszym pokażę nowości pielęgnacyjne, a w kolejnym kosmetyki do makijażu, lakiery oraz zapachy. Zapraszam do lektury!

KOSMETYKI DO PIELĘGNACJI CIAŁA I TWARZY


Oliwka do ciała to kosmetyk, który zawsze można znaleźć w mojej łazienkowej szafce. Moją ulubioną jest ta marki HIPP, jednak zdarza mi się kupno innej. Delikatną oliwkę pielęgnacyjną Nivea Baby znam i bardzo lubię, zajmuje ona drugie miejsce w moim rankingu ulubionych oliwek :)


Ratując moje punkty na karcie lojalnościowej Super - Pharm przed usunięciem, odebrałam jeden z peelingów myjących Joanny. Uwielbiam te maleństwa, chętnie więc przygarnęłam wersję porzeczkową, która pachnie obłędnie! Recenzowałam kiedyś wersję żurawinową (KLIK) i z całą pewnością mogę powiedzieć, że na żadnym z peelingów myjących Joanny się nie zawiodłam!


Bio - Oil dostałam w prezencie od Mamy i bardzo się z tego cieszę :) Jako, że problem rozstępów niestety nie jest mi obcy, ochoczo zabiorę się za testowanie. Szkoda tylko, że buteleczka jest taka malutka (60 ml), przecież "obszar rozstępowy" mam spory! ;) Macie jakieś doświadczenia z tym kosmetykiem?


Chusteczki do demakijażu (skóra normalna i mieszana) biedronkowej marki Be Beauty to jeden z tych gadżetów, który co jakiś czas, w miarę regularnie zasila moje kosmetyczne szeregi. Lubię je za skuteczność w usuwaniu makijażu, praktyczność, szczególnie na wyjazdach lub basenie (na który aktualnie nie chodzę) oraz za niską cenę, jak na tego typu produkt. Pełną ich recenzję znaleźć możecie TUTAJ, zmieniła się tylko szata graficzna opakowania i nieznacznie skład, co właśnie zauważyłam.


Mydełko Oriflame o nietypowym połączeniu zapachów - figa i lawenda - to dla mnie zupełna nowość, ponieważ nieczęsto mydła w kostce pojawiają się w moim domu. Mimo mojego sceptycznego nastawienia do mydeł tego rodzaju, to całkowicie mnie kupiło, właśnie ze względu na zapach :)

KOSMETYKI DO PIELĘGNACJI DŁONI I STÓP


W Naturze upolowałam upragniony zestaw Cztery Pory Roku, w skład którego wchodzą: Zimowy krem do rąk rozgrzewający(KLIK) oraz Zimowy peeling do rąk rozgrzewający, którego to bardzo byłam ciekawa. Niestety zupełnie umknął mi fakt, że peelingu jest tylko 50 ml! Na szczęście, wydaje się wydajny, poza tym naprawdę skuteczny i przyjemny w użytkowaniu. Mimo wszystko cieszę się z zakupu.


Kolejne kremy do rąk! A to nowość! Jako naczelna maniaczka kremów do rąk, nie mogłam odmówić sobie przyjemności przetestowania nowości Ziai, czyli Kremu do rąk z proteinami jedwabiu i prowitaminą B5 i muszę przyznać, że jestem bardzo zadowolona! W moim odczuciu, krem jest świetny, niedługo napiszę o nim więcej. Aloesowy balsam do rąk i paznokci Isany (KLIK) już znam, nie planowałam kolejnego zakupu, ale korzystna cena (2,49 zł) sprawiła, że zmieniłam zdanie ;)


Poszczęściło mi się i w konkursie u Pati z Pati bloguje wygrałam Foot Peel, Intensywny zabieg złuszczający Cosmabell. Skarpetki mają obecnie swoje 5 minut i, sądząc po recenzjach, całkowicie zasłużenie. Cieszę się z wygranej tym bardziej, bo moje stopy są "trudne". Zastanawiam się tylko czy nie poczekać z zabiegiem do wiosny.

Pielęgnacyjne nowości za nami! Na kolejną część, dla niektórych może ciekawszą, z kosmetykami do makijażu, lakierami i zapachami, zapraszam w kolejnym poście!

Zapraszam też do udziału w URODZINOWYM ROZDANIU! Do wygrania paleta Au Naturel Sleek oraz pędzelek do cieni Hakuro H79! KLIK KLIK KLIK

Grudniowe nowości w kosmetyczce - część druga (manicure, makijaż, włosy i zapachy)

$
0
0
Idąc za ciosem, dzisiaj prezentuję kolejną (i ostatnią!) część grudniowych nowości kosmetycznych. Dzisiejsi bohaterowie to głównie lakiery, kosmetyki do makijażu oraz zapachy. Znajdzie się też jeden bardzo znany i wyczekiwany przeze mnie gadżet! Zaciekawione? No to zapraszam do lektury :)

MANICURE


Lakierów Essie nie muszę chyba nikomu przedstawiać, prawda? Mademoiselle znalazłam wśród świątecznych prezentów i muszę przyznać, że mój Mikołaj świetnie się spisał. Ciekawe skąd wiedział od jakiego lakieru chciałam zacząć swoją przygodę z Essie?! W tym miejscu wypada mi pozdrowić Mikołaja i... jego pomocnicę - elfinkę ;) Muchi muchi sprawiłam sobie już sama, korzystając z niedawnej promocji w Super - Pharm. Takiego odcienia różu brakowało w mojej kolekcji, a korzystna cena (20,49 zł) sprawiła, że z zakupu cieszę się podwójnie!



Poza Mademoiselle i Muchi muchi, do mojej lakierowej szuflady trafiły też trzy lakiery Color Club, z jesiennej kolekcji 2011 - Back To Boho. Przedstawiam całą trójkę od lewej: VooDoo You Do, Boho Mojo oraz Nouveau Vintage. Lakiery pokazałam bliżej w poście sprzed kilku dni - KLIK.


Skoro mowa o manicure, nie może zabraknąć tu mojego ulubieńca wśród zmywaczy do paznokci - zielonego zmywacza Isany, o zapachu migdałów. Promocja przy kasie sprawiła, że nie mogłam sobie odmówić butelki "na zapas".

MAKIJAŻ


Nude make up kit, czyli paleta cieni nude marki Lovely, szturmem podbija blogosferę i chyba nie tylko, wnioskując po trudnościach jakie miałam z jej zakupem. Paleta dwunastu neutralnych cieni podbiła nie tylko blogosferę, ale i moje serce (czy nie wychodzi to przypadkiem na jedno?) - "moje" kolory, niezła jakość (jak na razie) i niska cena - czego chcieć więcej?


Puder Rimmel Stay Matte również znalazłam pod choinką. Doszły mnie słuchy, że ten Mikołaj zaopatrywał się w niektóre prezenty w trakcie promocji w Rossmannie - 40% na kolorówkę. Kilkunastodniowe testy nie pozwalają mi na żadną konkretną opinię, ale na razie jest w porządku, więcej dam znać za jakiś czas :)


Kolejny wyraźny wpływ blogosfery ujawnił się w trakcie zakupu korektora Catrice Camouflage cream - na pewno wiecie o czym mowa. Niestety, w domu okazało się, że odcień 020 Light Beige jest dla mnie zbyt ciemny, nie będę miała więc z niego pożytku, chyba, że jakimś cudem nauczę się go obsługiwać. Kryje rzeczywiście przyzwoicie, szkoda, że nie dopasowałam koloru.

ZAPACHY


Po moich pozytywnych doświadczeniach z wodą toaletową Adidas Fizzy Energy, bardzo ucieszyłam się z kolejnej wersji, tym razem padło na Floral Dream. I tym razem się nie zawiodłam, zapach bardzo mi pasuje, chociaż jest nieco inny, mniej świeży niż poprzedni. Na co dzień jak znalazł!


Paradise, zapach pochodzący z Oriflame, całkowicie kupił mnie zarówno opisem w internecie jak i opakowaniem. Odrobinę rozczarował za to tym, jak rozwija się na mojej skórze. Niestety, pieprzowa nuta jest zbyt intensywna, jak na mój nos i na ten moment Paradise nie pretenduje do moich ulubionych zapachów. Szkoda!

GADŻETY


Szczotka Tangle Teezer to gadżet, o którym słyszę niemal odkąd zaczęłam swoją przygodę z blogowaniem - w samych superlatywach oczywiście. Czy rzeczywiście jest tak dobra, mam okazję przekonać się dzięki, a jakże, Mikołajowi, który sprezentował mi ją w Wigilię. Mikołaj zdecydował się na wersję kompaktową szczotki Compact Styler, w żółtym kolorze. Nie chcę na razie zbyt dużo mówić o samej szczotce, bo dopiero niedawno zaczęłam jej używać. Wspomnę tylko, że w rozczesywaniu mokrych włosów nie ma sobie równych!

Tak prezentują się już wszystkie nowości grudnia, widzicie wśród nich coś znajomego? Styczniowe nowości już zaczynają być widoczne, a to dopiero siódmy dzień miesiąca! Czy ja się kiedyś opamiętam? Cóż, właściwie na to nie liczę... ;)

Marti szaleje! Wygraj paletę Urban Decay Naked 3!

$
0
0
Spieszę Wam donieść, że Marti z bloga BEAUTYNESS umożliwia nam zdobycie, kultowej już, palety cieni Urban Decay Naked 3! Donoszę Wam o tym, poniekąd z życzliwości, ale i dla własnych korzyści, ponieważ post ten zwiększa moje szanse na wygraną ;)


Kto zainteresowany (a na pewno jest Was wiele) śmiało klika w powyższy obrazek, a dalej to już Marti instruuje co i jak :) 

I... no, nie będę taka, powodzenia!!! :)

Lekki krem nawilżający do rąk - Ziaja, Krem do rąk z proteinami jedwabiu i prowitaminą B5

$
0
0
Kilka dni temu, w poście z pielęgnacyjnymi nowościami grudnia (KLIK), wspominałam, że niedługo napiszę więcej o kremie do rąk Ziai. Krem do rąk z proteinami jedwabiu i prowitaminą B5 jest to podobno nowość marki, chętnie więc podzielę się z Wami wrażeniami z jego użytkowania, zwłaszcza, że krem mam właściwie na wykończeniu. Zapraszam do lektury!


Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy oraz przekonało do zakupu kremu, to jego urocze opakowanie. Ciekawa jestem czy podzielacie moje zdanie! Biała, zakręcana tubka z miękkiego tworzywa, z ciekawym, chociaż niekoniecznie kosmetycznym motywem (folk w kremie - tego jeszcze nie grali, prawda?) miło zerkała na mnie z półki, zachęcając do zakupu. Poza tym, krem kupowałam w śmiesznie niskiej cenie - ok. 2,50 zł - nie jestem pewna czy jest to cena regularna kremu, najprawdopodobniej skorzystałam z jakiejś promocji.


Dzięki swojej lekkiej i jedwabistej konsystencji, krem bardzo łatwo rozprowadza się na dłoniach oraz stosunkowo szybko wchłania. Mam wrażenie, że krem chłodzi skórę, co bardzo mi odpowiada. Swoim przyjemnym, delikatnym i kremowym zapachem dodatkowo umila proces aplikacji. Już niewielka ilość kremu wystarcza, aby przynieść ulgę przesuszonym dłoniom.


Krem opisują trzy hasła: wygładza - nawilża - łagodzi, za którymi kryje się obietnica odczuwalnego nawilżania dłoni, zmiękczania i wygładzania naskórka, łagodzenia podrażnień dłoni szczególnie po pracach domowych oraz pielęgnacji i wzmocnienia paznokci. Ponadto krem reklamowany jest jako idealny do używania w każdym momencie dnia.


Skład: Aqua (Water), Glycerin, Paraffinum Liquidum (Mineral Oil), Cetearyl Alcohol, Dimethicone, Glyceryl Stereate, PEG-100 Stereate, Hydrogenated Coco - Glycerides, Cera Microcristallina (Microcrystalline Wax), Paraffin, Panthenol, Hydrolyzed Silk, Stearic Acid, Sodium Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Isohexadecane, Polysorbate 80, Sodium Polyacrylate, Xanthan Gum, Phenoxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben, Propylene Glycol, Parfum (Fragrance), Alpha-Isomethyl Ionone, Hexyl Cinnamal, Butylphenyl Methylpropional, Citronellol, Benzyl Salicylate, Coumarin, Amyl Cinnamal, Limonene, Cinnamal Alcohol.


Krem określiłabym jako lekki, delikatnie nawilżający krem dla niezbyt wymagających dłoni, jakie mam szczęście posiadać. Krem rzeczywiście wygładza i zmiękcza dłonie, powlekając je delikatną otoczką (nie tłustą warstwą ochronną!). Czy rzeczywiście łagodzi podrażnienia dłoni? Moim zdaniem robi to większość kremów do rąk, czy nawet balsamów do ciała, przecież to sam proces smarowania dłoni przynosi im ulgę i łagodzi podrażnioną skórę. Pod tym względem, krem Ziai nie odstaje od innych nawilżaczy. Nie zauważyłam, aby krem miał znaczący wpływ na paznokcie, ale wcale tego nie oczekiwałam. Krem faktycznie świetnie się sprawdza w ciągu dnia, właśnie ze względu na sprawną aplikację oraz szybkie wchłanianie się.


Zmierzając do końca mojej recenzji, w kategorii lekkich nawilżających kremów do rąk, krem Ziai śmiało konkurować może nawet z droższymi, drogeryjnymi propozycjami. Będę go polecać! Natomiast jeśli problem z przesuszonymi dłońmi nie jest Wam obcy, niestety na tym konkretnym kremie Ziai możecie się zawieść. Potrzeby są różne, na szczęście wybór kremów do rąk jest przeogromny, każdy może więc znaleźć coś dla siebie :)

Znacie tę nowość Ziai? Jak się sprawdziła w przypadku Waszych dłoni? A może zimą preferujecie bardziej treściwe kremy? Piszcie, z przyjemnością poznam Wasze zdanie :)

Lovely, Nude make up kit - swatche & pierwsze wrażenia

$
0
0
Kilka dni temu, w poście z grudniowymi nowościami kosmetycznymi (KLIK), wspominałam o paletce cieni Lovely - Nude make up kit. Dzisiaj chciałabym pokazać paletkę z bliska, w nadziei, że pomoże to którejś z Was w zakupie lub od niego odwiedzie (przecież i tak może być). Zapraszam do lektury i obejrzenia zdjęć! :)



Nude make up kit określana jest przez producenta jako Paleta cieni w naturalnych odcieniach do wykonania najmodniejszego makijażu nude. W paletce znajduje się dwanaście cieni (zarówno matowych, jak i "satynowych"), a gramowa zawartość cieni to 15,6 g.


Nude make up kit kupić można w Rossmannie, w cenie ok. 12 złotych. Niestety, z tego co sama zauważyłam, niełatwo paletkę kupić, udało mi się to dopiero za którymś razem. Zdeterminowanym polecam uzbroić się w cierpliwość! ;)


Kolory cieni idealnie trafiają w moje upodobania i potrzeby. Są wystarczające do wykonania szybkiego, dziennego makijażu, jak i czegoś bardziej wymyślnego. Wśród cieni znajdują się cztery cienie matowe, w tym jeden z drobinkami brokatu (1, 3, 5 i 12), reszta natomiast jest satynowo - metaliczna.



Nie zauważyłam, aby cienie nadmiernie się osypywały, robią to w normie i dotyczy to tylko dwóch czy trzech odcieni (tych miękkich, sprawiających wrażenie mokrych). Cienie łatwo nakładają się na powiekę i świetnie ze sobą łączą. Na bazie (najczęściej używam bazy e.l.f.) cienie wytrzymują kilka godzin w stanie niemalże nienaruszonym, zdarzały się nawet dni, kiedy makijaż oka, aż do demakijażu wyglądał niezmiennie.


Swatche to na pewno to, co Was interesuje. Cóż, nie są one najlepsze, delikatnie mówiąc, ale i tak je pokażę - dla dobra publicznego ;) Zdjęcia wykonałam w sztucznym świetle, z wykorzystaniem lampy błyskowej. Numery na zdjęciu odpowiadają kolejności cieni w paletce.


Paletkę intensywnie testuję od kilku tygodni i muszę przyznać, że jestem mile zaskoczona. Kolorystyka cieni idealnie wpasowuje się w moje upodobania, a i jakość ich samych jest zaskakująco dobra, zważywszy na koszt samej paletki. Jak to zwykle w przypadku paletek bywa, upatrzyłam sobie kilka ulubionych cieni i to z nich najintensywniej korzystam. Mam na myśli pierwsze maty (1, 3 i 5) oraz 2, 7, 10 i 11. Jedyne co w paletce mi się nie podoba to liche opakowanie, ale skoro zawartość jest tak przyjemna, kto by się tym przejmował... ;)


Co Wy na to? Interesuje Was w ogóle propozycja Lovely? A może Nude make up kit wcale nie wydaje się Wam warty uwagi? Czekam też na opinie szczęśliwych (?) posiadaczek paletki :)

Wszystko co doBBre, szyBBko się kończy | Maybelline, Dream Fresh BB Cream

$
0
0
Mimo, że moja wiedza na temat kremów BB jest marna, nawet bardzo, wiem, że te prawdziwe znacznie różnią się od kremów tonujących, zwanych szumnie kremami BB. Prawdziwego kremu BB jeszcze nie miałam, za to z kremami tonującymi historię mam sporą. Jako nastolatka często po nie sięgałam (tu przodował Avon), a w ciągu ostatnich kilku miesięcy, dzięki uprzejmości Hexxany, miałam okazję testować Dream Fresh BB Cream marki Maybelline. Krem dobija dna (niestety!), najwyższy więc czas, aby podzielić się swoją opinią na jego temat. Zapraszam do lektury!


Krem zamknięty jest w praktycznej, zakręcanej tubce. Tubka wykonana jest z miękkiego tworzywa, co umożliwia zużycie kremu niemalże do końca. Szata graficzna opakowania bardzo, ale to bardzo do mnie przemawia - prosta, niby nieszczególna, a jednak zwraca uwagę.


Jedyne co w opakowaniu mi się nie podoba, to fakt, że nakrętka i "wylot" tubki bardzo brudzą się od kremu, konieczne byłoby dokładne wycieranie tubki po użyciu. Pojemność tubki wynosi 30 ml, a jej cena, wg portalu Wizaż.pl, to ok. 40 zł, ale moim zdaniem kosztuje nieco mniej. Może któraś z Was pomoże doprecyzować ten fragment recenzji?edit: Tak jak przypuszczałam, krem kosztuje dużo mniej, bo ok. 25 zł.


Krem ma bardzo lekką konsystencję, dzięki której łatwo rozprowadza się na twarzy, zarówno pędzlem czy Beautyblenderem, jak i palcami. Zapach kremu nie bardzo mi się podoba, jest chemiczny, ale na szczęście wyczuwalny tylko w trakcie aplikacji. Posiadam najjaśniejszy odcień kremu - Light, który okazał się pasujący do mojego koloru skóry, szczególnie latem (wtedy też najintensywniej krem użytkowałam), obecnie jest dla mnie odrobinę zbyt ciemny.


Dream Fresh BB Cream reklamują hasła Natychmiastowy efekt świeżości i rozświetlenia oraz 8 w 1 dla natychmiastowego efektu "wow". Czym mają być te tajemniczne 8 w 1? Już spieszę z wyjaśnieniami:

1. Efekt naturalnego rozświetlenia - po nałożeniu kremu skóra rzeczywiście nabierała zdrowego blasku - nie mylić z błyszczeniem się wynikającym z przetłuszczenia!,
2. Wyrównanie kolorytu- zauważalne, skóra rzeczywiście zyskiwała jednolity kolor, który jednocześnie wyglądał bardzo świeżo i naturalnie,
3. SPF 30 - ufam, że krem rzeczywiście zawierał obiecane filtry przeciwsłoneczne; jako dowód ich obecności przedstawiam sobie fakt, że nawet w czasie ogromnych upałów nie poparzyłam sobie skóry, a nawet średnio się na twarzy opalałam (oczywiście w dni, w które na twarzy miałam Dream Fresh),
4. Nawilżenie przez cały dzień - ciężko to zaobserwować, nie zauważyłam jednak, aby krem przesuszał moją cerę, nie pojawiały się też tzw. suche skórki,
5. Koryguje niedoskonałości - owszem, ale tylko te drobne, na większe "niedoskonałości" konieczne byłoby użycie korektora; mnie jednak krycie zadowalało, zwłaszcza w porze letniej, kiedy moja skóra wyglądała nieźle,
6. Nietłusta formuła - zgadza się, krem jest bardzo lekki, na pewno nietłusty; nie daje uczucia oblepienia skóry - to znacznie ułatwia sprawę, zwłaszcza przy mojej mieszanej cerze;
7. Widoczne wygładzenie - delikatne, ale widoczne,
8. Uczucie świeżości - zgadza się! Nie wiem na czym to polega, ale podczas aplikacji krem jakby chłodzi skórę, dając uczucie świeżości; przez chwilę po aplikacji skóra wydaje się być mokra.


Ponadto, krem nieźle współpracował z pudrem utrwalającym, dzięki czemu makijaż wytrzymywał w niezłym stanie cały dzień, nawet przy zeszłorocznych upałach. Nie zauważyłam, aby krem negatywnie wpływał na moją kapryśną cerę. W makijażu opartym na Dream Fresh BB Cream czułam się po prostu dobrze, a to przecież najważniejsze :)

Skład: Aqua/Water, Ethylhexyl, Palmitate, Glycerin, Octyldodecanol, Slica, Pentylene Glycol, Octyldodecyl Xyloside, Phenoxyethanol, Sodium Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Hydrogenated Lecithin, Isohexadecane, Hydroxyethyl, Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate, Copolymer, PEG-30 Dipolhydroxystearate, Sodium Dehydroacetate, Pentaerythrityl Tetra-Di-T-Butyl Hydroxyhydrocinnamate, Caprylyl Glycol, Disodium Edta, Citric Acid, Polysorbate, Potassium Sorbate, Propylene Glycol, Methylisothazolinone, Chamomilla Recutita Extract, Matricaria Flower Extract, Aloe.


Bardzo się cieszę, że miałam okazję poznać tę propozycję marki, zwłaszcza, że sama najprawdopodobniej bym jej nie kupiła. Jednocześnie żałuję, że krem już się kończy (zapewne wyląduje w styczniowym denku), ale planuję, samodzielny już, zakup na lato :)

Jakie macie doświadczenia z kremami BB? Używacie tych "oryginalnych" czy korzystacie też z drogeryjnych kremów tonujących, zwanych kremami BB?

Przypominajka u ROZDANIU URODZINOWYM!!!

$
0
0
ROZDANIE URODZINOWE pomału dobiega końca, kto ma chęć na paletę Au Naturel Sleeka i pędzelek Hakuro H79, a jeszcze nie wziął udziału w rozdaniu? Czas macie do środy (15.01.2014) do północy! Zasady uczestnictwa są bardzo proste - kliknijcie w obrazek, a przeniesiecie się do posta, w którym należy się zgłaszać :)


Zapraszam i... POWODZENIA!!! :)

I co ja mam o tym myśleć? | Garnier Fructis, Goodbye Damage, Szampon wzmacniający

$
0
0
Nieczęsto zdarza mi się recenzować kosmetyki do włosów. Najprawdopodobniej dlatego, że włosomaniaczka ze mnie żadna, mimo najszczerszych chęci ;) Chcąc jednak nieco odkurzyć tę zaniedbaną część bloga, pragnę przedstawić Wam swoją opinię na temat Szamponu wzmacniającego Garnier Fructis, z serii Goodbye Damage. Jeśli jesteście jej ciekawe, zapraszam do lektury!


Szampon oceniam z perspektywy posiadaczki włosów falowanych, a nawet lekko kręconych oraz niefarbowanych. Moje włosy sięgają mniej więcej za łopatki, mają też skłonność do szybkiego przetłuszczania się. Borykam się również z problemem przesuszonym końców i, chociaż obecnie mniej, rozdwojonych końcówek. Tak w telegraficznym skrócie prezentuje się natura moich włosów :)


Seria Goodbye Damage dedykowana jest przede wszystkim włosom bardzo zniszczonym, z rozdwojonymi końcówkami. W skład serii wchodzą: Szampon wzmacniający, Odżywka wzmacniająca, Ekspresowa kuracja, Maska głęboko odbudowująca oraz Opatrunek na rozdwojone końcówki. Cena szamponu to ok. 10 zł (za 300 ml).

Szampon zamknięty jest w typowej dla serii Fructis butelce, ze średnio miękkiego tworzywa, w bardzo energetycznym kolorze. Pomarańcz opakowania sprawia, że z łatwością mogłam je dostrzec na półce zastawionej mnóstwem kosmetyków, ponadto już sam ten kolor poprawiał mi humor :) Zamknięcie butelki jest solidne, a przy tym łatwo je otworzyć, co znacznie ułatwia sprawę podczas prysznica. Można by się tutaj przyczepić, że postawienie opakowanie „na głowie” jest niemożliwe, ale przecież i na to są sposoby. Do opakowania żadnych zastrzeżeń nie mam!


Do zapachu również! Szampon pachnie słodko, owocowo, ale przy tym bardzo świeżo. Zapach ten z czymś mi się kojarzy, niestety nie potrafię podać szczegółów skojarzenia, w każdym razie wyzwala miłe uczucia. Szampon jest gęsty i sprawia wrażenie treściwego, mimo to łatwo rozprowadza się na włosach, świetnie pieni i bezproblemowo spłukuje.


Jak już wcześniej wspomniałam, szampon przeznaczony jest przede wszystkim dla włosów bardzo zniszczonych, z rozdwojonymi końcówkami. Formuła szamponu, wzbogacona o Keraphyll* i olejek z owoców amli ma naprawiać zniszczone włosy od wewnątrz i, uwaga, wypełnić ich ubytki.

*Wg serwisu Wizaż.pl, Keraphyll to pochodna białek roślinnych zawierająca małe molekuły, które wnikają w głąb włókna włosowego i wzmacniają je od środka, oraz większemolekuły, które otulają i wygładzają jego powierzchnię. Kompleks Keraphyll działa na sam rdzeń włókna włosowego, a także pokrywa powierzchnię włosa ochronną warstwą, by naprawić ubytki i inne uszkodzenia. (źródło)


Skład:Water, Sodium Laureth Sulphate, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Lauryl Sulphate, Glycol Distearate, Sodium Chloride, Amodimethicone, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Niancinamide, Sugarcane Extract, Sodium Benzoate, Hydrolyzed Vegetable Protein PG-Propyl Silanetriol, Sodium Hydroxide, PPG-5-Ceteth-20, Trideceth-6, Salicylic Acid, Limonene, Camellia Sinensis Leaf Extract, Linalool, Benzyl Salicylate, Benzyl Alcohol, Apple Fruit Extract, Carbomer, Pyridoxine HCI, Citric Acid, Cetrimonium Chloride, Butylphenyl Methylpropional, Lemon Peel Extract, Hexyl Cinnamal, Phyllanthus Emblica Fruit Extract, Fragrance.


Idąc dalej, wciąż za punkt odniesienia mając informacje z opakowania szamponu, dowiadujemy się, że sekretem serii jest podwójne działanie dla naprawy włosów, mianowicie:

- od wewnątrz– aktywny koncentrat z owoców wnika w głąb zniszczonych włosów, by wypełnić ich ubytki; włosy są wzmocnione od środka,
- od zewnątrz– formuła uszczelnia włosy, która stają się lśniące i gładkie na całej długości.

Obietnic było zatem sporo, ponadto producent reklamuje serię hasłem Ponad rok uszkodzeń włosów naprawiony w tydzień*. Na pewno nie zdziwi Was fakt, że podeszłam do testów szamponu z pewnym dystansem, niemniej jednak spodziewałam się sporo. Co z tego wyszło?

*Testy instrumentalne po zastosowaniu szamponu, odżywki i serum – 3x na tydzień – przypominam jednak, że stosowałam jedynie szampon, pozostała część serii na razie jest mi nieznana


Zacznę od tego, że szampon bardzo dobrze oczyszcza włosy, czasami miałam wrażenie, że oczyszczał je aż za bardzo, jednak wiązało się to najprawdopodobniej z użyciem zbyt dużej ilości kosmetyku. Nieźle się pienił, a puszysta piana i przyjemny zapach pozwalało na chwilę odprężenia ;) Po użyciu szamponu włosy były gładkie (czuć to było już podczas spłukiwania) i miękkie. Nie zauważyłam, aby szampon nadmiernie plątał włosy, ani wzmagał kłopot z ich rozczesywaniem, zresztą i tak zwykle używam odżywki po myciu włosów. Szampon niespecjalnie przedłużał świeżość włosów, miałam wręcz wrażenie, że przyspieszał przetłuszczanie – sądzę jednak, że powodowała to gęsta i bogata konsystencja kosmetyku, przez co zdarzało mi się przesadzić z jego ilością.

Szampon łatwo spłukiwał się z włosów, a jego zapach bardzo długo utrzymywał się na włosach, bo zwykle aż do kolejnego mycia, przebijał nawet spod zapachu odżywki. Na początku stosowania szamponu, używałam go do każdego mycia włosów. Z czasem jednak, kiedy zauważyłam początki łupieżu (i po skojarzeniu kilku faktów, m.in. opinii zaufanych blogerek), postanowiłam szamponu używać rzadziej. Czas pokazał, że była to dobra decyzja, łupież się nie rozszalał :)


Na koniec chciałabym odnieść się do zapewnień producenta. Jak pewnie się domyślacie, kondycja moich włosów nie uległa znacznej poprawie, a rozdwojone końcówki magicznie się nie skleiły. Muszę jednak przyznać, że w czasie używania szamponu włosy wydawały się być gładsze, bardziej miękkie i bardziej zdyscyplinowane. Przypuszczam jednak, że to w dużej mierze zasługa „wygładzających” składników. Nie wydaje mi się, aby sam szampon mógł zaprowadzić aż taką rewolucję we włosach, jaką zapowiadano. Po raz kolejny podkreślę jednak, że nie używałam całej serii Goodbye Damage, nie wiem więc co zdziałałby szampon w towarzystwie reszty znajomych z serii.

W każdym razie Szampon wzmacniający uważam za poprawny, a nawet całkiem niezły (plusuje zapach!). Nie oczekiwałam poprawy stanu włosów, nie jestem więc rozczarowana, że go nie doświadczyłam. Nauczyłam się już, aby na takie rozbudowane, świetnie brzmiące obietnice patrzeć sceptycznie i z pewną dozą ironii. Bajkopisarstwo wśród producentów kosmetycznych szerzy się chyba co raz bardziej, ale to już zupełnie inna sprawa…

Jakie są Wasze doświadczenia z serią Goodbye Damage? Piszcie, z ciekawością poznam Wasze opinie! :)

Rozdanie urodzinowe - WYNIKI!!!

$
0
0
Świętowanie drugich urodzin bloga dobiega końca. Wczoraj zakończyło się też urodzinowe rozdanie. Dziękuję Wam wszystkim za udział, nowych obserwatorów witam, mam nadzieję, że nie uciekniecie, a tych "starych" pozdrawiam!


Otrzymałam ponad 100 zgłoszeń, cieszę się, że nagroda się Wam spodobała. Oczywiście trafiło się też kilkanaście "dziwnych" zgłoszeń, wierzę jednak, że wynikały one z przeoczenia, a nie z nieuczciwości. W każdym razie, zwyciężczynią urodzinowego rozdania zostaje...

...Aleksandra Wróbel!

Aleksandro, serdecznie Ci gratuluję oraz proszę o kontakt mailowy, w celu umówienia się na wysyłkę Twoich nagród. Pozostałym raz jeszcze dziękuję za udział, cieszę się, że jesteście! :)

Słońce, plaża i Morze... Bałtyckie! | Lovely, Baltic Sand 3

$
0
0
Pamiętacie jeden z pierwszych postów w tym roku? Mam na myśli ten, w którym dzieliłam się z Wami kosmetycznymi odkryciami 2013 roku (KLIK). Jednym z takich odkryć są dla mnie lakiery piaskowe, które absolutnie pokochałam!


Moją przygodę zaczęłam od zakupu lakieru piaskowego Lovely, z serii Baltic Sand, którego do tej pory nie pokazałam na blogu (a mam go od lipca!). Zważywszy na okoliczności, uważam ten fakt za ogromne niedopatrzenie, które dzisiaj nadrabiam. Przedstawiam Wam Lovely, Baltic Sand - numer 3 :)


W skład kolekcji Baltic Sand wchodzą cztery lakiery o piaskowym wykończeniu - brązowy (?), żółty, czerwony i turkusowy. Z całej czwórki najbardziej spodobał mi się ostatni, opatrzony numerem 3, czyli piękny turkus z mnóstwem srebrzystych drobinek. Chciałabym wspomnieć, że nazwa serii Baltic Sand bardzo mi się podoba, jako gdańszczanka bardzo doceniam nawiązanie do "naszego" morza :)


W walcowatej, schludnie prezentującej się buteleczce, zamknięte jest 8 ml piaskowego lakieru. Lakier wyposażony jest w dość wygodny pędzelek, aczkolwiek nabierający zbyt dużo emalii, przez co aplikacja momentami bywa kłopotliwa. Dwie warstwy wystarczają, aby dokładnie pokryć płytkę paznokcia. Lakier schnie bardzo szybko, ale czas schnięcia wyraźnie uzależniony jest od grubości warstw.


Turkusowa propozycja Baltic Sand wytrzymuje na moich paznokciach około 3 dni bez większego uszczerbku (jedynie delikatnie ścierają się końcówki). Niby nie jest to imponujący czas, ale z drugiej strony, piaskowy manicure łatwo odświeżyć dokładając kolejną warstwę emalii.


Na paznokcie nałożyłam warstwę Żelowej odżywki wzmacniająco - utwardzającej marki Avon, a następnie dwie cienkie (niespecjalnie się starałam) warstwy piaskowego turkusu Lovely. Zrezygnowałam z utrwalenia wszystkiego top coatem, ponieważ zmienia on całkowicie piaskowe wykończenie, a nie na tym mi zależało.


Serię Baltic Sand wciąż można zakupić w Rossmannie, chociaż nie zawsze widuję pełną gamę. Cena lakieru to 8,59 zł (dokładnie w takiej kupowałam lakier w lipcu).

Jestem ogromnie ciekawa Waszej opinii! I na temat całej serii Baltic Sand, i turkusowej trójki :) Chętnie dowiem się czy macie w swojej lakierowej kolekcji któryś z bałtyckich piasków!

Styczniowy projekt denko

$
0
0
Idzie luty, obuj buty... Nie w butach, a w ciepłych kapciach, podeszłam do szafy, celem wyjęcia mojej torby ze zużyciami. Widok w niej okazał się żałosny i zastanawiam się, po co przygotowałam sobie aż tak dużą torbę, skoro czasy gigantycznych denek najwyraźniej minęły. Sześć zużytych kosmetyków to mało, zwłaszcza, że zakupów było więcej (o tym w następnym poście). Jednak nie ma co płakać, denko jakie jest każdy... zobaczy - zapraszam! :)


Avon Naturals, Żel pod prysznic Fiołek i Liczi - styczniowe denko otwiera jedyny produkt pod prysznic, jaki zużyłam w styczniu. Żel, o obiecującym zapachu fiołka i liczi, długo zalegał w mojej szafce z zapasami. Ostatecznie, ten niezbyt przemyślany zakup okazał się całkiem przyzwoitym żelem pod prysznic. Kosmetyk dobrze oczyszczał skórę, nie wysuszając jej, jedynie jego zapach nie do końca przypadł mi do gustu. Na razie mam dosyć kosmetyków prysznicowych tej marki, zwłaszcza, że czekają na mnie jeszcze biedronkowe zapasy (KLIK). Następcążelu jest Żel pod prysznic z połyskującymi drobinami dla kobiet (!) Playboy Play it sexy (również wyciągnięty z otchłani "zapasowej" szafki).


Garnier Fructis, Goodbye Damage, Szampon wzmacniający - mimo oczywistego braku poprawy kondycji moich włosów, fructisowa propozycja bardzo przypadła mi do gustu. Gęsta konsystencja, duża piana i bardzo przyjemny zapach przekładały się na niezwykły komfort użytkowania szamponu. Gdyby dodatkowo nie powodował zaczątków łupieżu, na pewno sięgałabym po niego chętniej i częściej. Fakt ten nie zniechęcił mnie do całej serii Goodbye Damage, mam chęć przetestować jeszcze Ekspresową kurację. Pełną recenzję szamponu znajdziecie TUTAJ. Następcą (jako szampon silniej oczyszczający, do rzadszego stosowania) jest Kąpiel (szampon) do włosów Deep Repair Syoss.


Ziaja, Krem z proteinami jedwabiu i prowitaminą B5 - w styczniu zużyłam aż trzy kremy do rąk! Przypuszczam, że jest to efekt silnych mrozów i ogólnych warunków, jakie zaserwowała nam nasza wspaniała, polska zima. Krem Ziai to jeden z tych lżejszych produktów, który dawał natychmiastową (ale jednocześnie niedługotrwałą) ulgę moim dłoniom. Przyjemna konsystencja i zapach (!) sprawiły, że krem bardzo przypadł mi do gustu i ze względu na to oraz niską cenę (ok. 3 zł) nie raz jeszcze u mnie zagości. Jeśli krem Was zainteresował, zapraszam do lektury pełnej jego recenzji, którą znajdziecie TUTAJ. Następcą tego kremu (jak i kolejnych dwóch zużytych) jest Krem pielęgnacyjny do rąk oliwkowy z ekstraktem z shiitake Miss (Barwa).


Cztery Pory Roku, Zimowy krem do rąk rozgrzewający - krem kupiłam w zestawie z peelingiem do dłoni, na którym to bardziej mi zależało. Krem rozgrzewający znam i tak jak poprzednim razem, nie zrobił na mnie szczególnego wrażenia. Przyzwoicie nawilżał dłonie i chronił je, rozgrzewająco pachniał (imbir), ale na tym proces rozgrzewania kończył się... Na miłe słowo zasługuje jeszcze urocze opakowanie kremu oraz fakt, iż jest maleńki :) Pełną recenzję kremu (chociaż dawną) znajdziecie TUTAJ.


Garnier, SOS Opatrunek w kremie przeciw przesuszeniu - kremowe zużycia zamyka krem, który istotnie jest dobrym kosmetykiem, ale opatrunkiem przeciw przesuszeniom na pewno bym go nie nazwała. Krem, czy też opatrunek, rzeczywiście przynosił ulgę suchym dłoniom, ale było to uczucie krótkotrwałe i dosyć złudne, bo krem po prostu oblepiał dłonie "ochronną" warstwą, wcale, a przynajmniej niezbyt odczuwalnie, je nawilżając. Mam w użyciu jeszcze jedną tubkę, którą męczę i zmęczyć nie mogę.


Top Choice, Bezacetonowy zmywacz do paznokci Bomba witaminowa - styczniowe zużycia kończy zmywacz, który znalazł się w koszyku spontanicznie, a który okazał się tak samo dobrym zmywaczem jak mój ulubiony z Isany. Dobrze usuwał lakier z paznokci, nie wysuszał ich, a dodatkowo przyjemnie pachniał lawendą. Okazał się też bardzo wydajny, używałam go około trzy miesiące. Chętnie kupię go ponownie, ale na razie jego następcą jest zielony zmywacz do paznokci Isany.

Pierwsze denko nowego roku uważam za zamknięte. Puste opakowania wędrują do śmieci, a ja zaczynam kompletować denko lutego. Dajcie znać o Waszych opiniach na temat moich "śmieci", jeśli miałyście okazję ich używać. Chętnie też zerknę do Waszych postów ze zużyciami, o ile się w to bawicie :)

Styczniowe nowości kosmetyczne (pielęgnacja twarzy i ciała)

$
0
0
Nie wiem czy wiecie, ale właśnie rozpoczęłyście lekturę czterechsetnego posta na blogu! Nie do wiary, że tyle postów wyszło już z mojego klikania w klawiaturę. Oczywiście nie byłoby tu nawet połowy tej liczby, gdyby nie fakt, że chętnie (mam nadzieję) mnie czytacie, za co zresztą ogromnie Wam dziękuję :) Z okazji małego sukcesu, dzisiaj temat łatwy, lekki i przyjemny, a mianowicie styczniowe nowości kosmetyczne. Zapraszam do lektury!

KOSMETYKI DO PIELĘGNACJI CIAŁA


Dove, Odżywczy balsam do ciała do suchej skóry dostałam od swojej "teściowej", której kompletnie nie odpowiadał zapach kosmetyku (balsam pachnie charakterystycznie, ale przypuszczam, że to zasługa masła shea). Na szczęście ja do zapachu balsamu nie mam żadnych zastrzeżeń, a samo jego działanie na tyle mnie zachwyciło, że z przyjemnością używam go od przeszło miesiąca. Za jakiś czas na pewno pokuszę się o napisanie jego recenzji, bo zdecydowanie jest tego wart!



Promocja w Super - Pharm zachęciła mnie do zakupu Mleczka do ciała masło kakaowe Ziai. Przyznam, że najbardziej skusiła mnie jego korzystna cena (7,99 zł/400 ml). Ponadto lubię kosmetyki wyposażone w pompkę, a samego mleczka jestem bardzo ciekawa, bo o ile serię Masło kakaowe znam od dawna, to mleczka nigdy nie miałam. Lubicie tę serię Ziai?


Wiecie jak lubię kremy do rąk, prawda? :) Postanowiłam kupić sobie miniaturki, celem noszenia ich w torebce i kieszeni kurtki. Szybka decyzja i tak oto w torebce noszę Kokosowy krem do rąk i paznokciFarmony(3,27 zł/30 ml), a w kurtce Krem do rąk i paznokci Classic marki Kamill(2,37 zł/30 ml). Kosowa propozycja Farmony (z dodatkiem bananowego aromatu!) bardzo przypadła mi do gustu, właśnie ze względu na zapach. Z kolei z rumiankowego kremu jeszcze nie korzystałam, co tylko ukazuje moją słabość - tych ładnie pachnących kremów używam chętniej.


KOSMETYKI DO PIELĘGNACJI TWARZY


Woda termalna Uriage (150 ml) to łup z tej samej wyprawy do drogerii SP, z której przytargałam mleczko Ziai. Znowu zadziałała magia promocji i za korzystną cenę (13,99 zł/150 ml) zaopatrzyłam się w mniejszą wersję mojego kosmetycznego odkrycia minionego roku (KLIK).


Z początkiem roku poczyniłam też drobne zakupy w Biochemii Urody - postanowiłam ponowić kurację Kremem rozjaśniającym AZELO/BHA (obszerną recenzję wraz z prezentacją efektów kuracji znajdziecie TUTAJ). Kupiłam więc zestaw do wykonania kremu(29,50 zł/50 ml kremu) oraz ponownie zdecydowałam się na zakup Hydrolatu z czarnej porzeczki, za który zapłaciłam 17,90 zł/200 ml (recenzję hydrolatu znajdziecie TUTAJ).


Przez nasilające się w styczniu wysypy pryszczy w okolicach brody, zmuszona byłam tymczasowo zrezygnować z mojego ulubionego peelingu mechanicznego (KLIK), na rzecz Peelingu enzymatycznegoZiai. Peeling mechaniczny sprawiał, że wysyp się nasilał, a skóra była bardzo podrażniona, natomiast peeling enzymatyczny daje mi silne złuszczenie naskórka, bez wspomnianych skutków ubocznych. Peeling stosowałam już wcześniej, wiedziałam więc, że warto go kupić (8,99 zł/60 ml).


Nagły koniec mojego ulubionego płynu do płukania jamy ustnej z Biedronki (KLIK) sprawił, że zmuszona zostałam do szybkiego, zastępczego zakupu. Padło na płyn do płukania jamy ustnej z Auchan(4,69 zł/500 ml), który jest w porządku, ale do biedronkowego Smile White wiele mu brakuje. Na szczęście, niedawno w Biedronce była promocja na produkty do pielęgnacji jamy ustnej, mam więc swoje dwa Smile White na zapas (w końcu nie zaskoczy mnie brak ulubionego płynu!).


Ostatnim zakupem stycznia, który właściwie czekał na mnie dobre kilka tygodniu na przechowaniu u Bogusi, jest Ziołowy żel do mycia twarzy marki Fitomed. Zdecydowałam się na jego zakup, dzięki bardzo pozytywnej recenzji Bogusi (KLIK) i właśnie ta recenzja sprawia, że nie mogę doczekać się rozpoczęcia testowania żelu. Za żel zapłaciłam około 10 zł/200 ml, cena jest więc niewiele wyższa niż mojego ulubieńca z Biedronki (KLIK), a podobno jest bardzo wydajny.

Nowości kosmetyczne zamykają podsumowanie minionego miesiąca, a ja z niepokojem zerkam na spis nowości lutego, które już zaczynają się pojawiać. Wzorem Bogusi (KLIK), postanowiłam zapisywać sobie każdy kosmetyczny wydatek, aby sumy te móc swobodnie kontrolować...I tak, w styczniu, całkiem swobodnie, na zakupy kosmetyczne spożytkowałam 98,70 zł - o zgrozo! Zakupy niby niewielkie, ale widzę, że ładnie rok zaczynam ;)

Jestem ciekawa jakie zakupy kosmetyczne poczyniłyście w styczniu oraz czy znacie któryś z kosmetyków nowych u mnie. Trzymajcie się cieplutko!

Sympatia nie tylko w Walentynki! Decubal, Ujędrniający i regenerujący krem pod oczy

$
0
0
Pielęgnacja okolic oczu jest dla mnie ważna, mimo stosunkowo młodego wieku. Nie wiem czy będzie to miało pozytywny skutek w przyszłości, ale po prostu lubię ten dodatkowy etap pielęgnacji i z zapałem wklepuję pod oczy krem. W ostatnich miesiącach towarzyszył mi Ujędrniający i regenerujący krem pod oczy Decubal, który niestety dobija dna - zapraszam więc na jego recenzję :)


Krem zamknięty jest w malutkiej buteleczce typu airless. Pompka działa bez zarzutu, skutecznie odmierzając porcję kremu (wg mnie nieco zbyt dużą na jedno użycie). Buteleczka dodatkowo zapakowana jest w kartonik. Szata graficzna opakowania mimo swojej prostoty i skromności, przypadła mi do gustu. Na opakowaniu widnieją informacje dotyczące, między innymi, przeznaczenia kremu, daty przydatności (12 miesięcy od otwarcia) oraz jego składu. Ponadto, grafika oka dodatkowo upewnia z jakiego rodzaju kremem mamy do czynienia ;) 15 ml kremu kosztuje około 30 zł (wg portalu Wizaż.pl).


Dzięki swojej lekkiej konsystencji, krem łatwo się rozprowadza, a także stosunkowo szybko wchłania. Co ważne, nie zostawia lepkiej i tłustej warstwy na skórze! Kosmetyk nie zawiera substancji perfumujących, nie pachnie więc w żaden szczególny sposób (zaryzykowałabym nawet stwierdzeniem, że nie pachnie w ogóle).


Krem dedykowany jest głównie suchej i wrażliwej, a jego głównym zadaniem jest napinanie i regenerowanie skóry. Pracować na to mają ceramidy, kwas hialuronowy oraz kolagen obecne w składzie kremu. Kosmetyk jest bezzapachowy oraz nie zawiera konserwantów (przynajmniej taka informacja widnieje na opakowaniu). Skład kremu zobaczyć możecie poniżej, przy okazji odsyłam też do posta Angel, w którym rozłożyła skład kremu na czynniki pierwsze (KLIK).


Składniki (INCI): Aqua, Pentylene Glycol, Glycerin, Dicaprylyl Carbonate, Cetyl Alcohol, Cyclopentasiloxane, Octyldodecanol, Sodium PCA, Distarch Phosphate, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, PEG-40 Stearate, Butyrospermum Parkii Butter, Creatine, Sodium Hyaluronate, Hydrolyzed Collagen, Tocopheryl Acetate, Isocetyl Alcohol, Ceramide 3, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Tocopherol, Sorbitan Tristearate, Carbomer, Sodium Gluconate, Sodium Hydroxide, Ethylhexylglycerin.

Nie mam suchej skóry, wokół oczu również, ale odkąd stosuję krem obserwuję silne nawilżenie tych okolic. Skóra jest miękka, gładka i sprężysta (czyżby to było obiecanym napinaniem?). Krem niweluje oznaki zmęczenia i wszelkie opuchlizny. Chociaż problematycznej skóry pod oczami nie mam (jeszcze?) to poprawa jej kondycji jest wyraźnie zauważalna. Krem nie podrażnił mojej skóry ani oczu. Krem używałam zarówno na noc, jak i na dzień, nawet pod makijaż - sprawdzał się dobrze jako "baza" pod podkład i inne kosmetyki kolorowe.


OGROMNYM zaskoczeniem jest dla mnie wydajność kremu. Używam go od ponad siedmiu (!) miesięcy, zwykle dwa razy dziennie i myślę, że z końcem lutego się z nim pożegnam. Co ciekawe, spotkałam się z takimi opiniami na blogach, że krem jest średnio wydajny.

Ujędrniający i regenerujący krem pod oczy bardzo przypadł mi do gustu. Świetne działanie, poręczne opakowanie, a także wyjątkowa wydajność sprawiają, że nie mogło stać się inaczej :)

Jakiego kosmetyku pod oczy używacie obecnie? Podzielcie się swoimi ulubieńcami!

Etykiety na babeczki dzięki Pauli z bloga one little smile
Viewing all 306 articles
Browse latest View live