Quantcast
Channel: Zielone Serduszko
Viewing all 306 articles
Browse latest View live

W trosce o zdrowe, mocne i piękne paznokcie - aktualny stan paznokci & przemyślenia po trzech miesiącach olejowania

$
0
0
Chociaż nie jestem już tak regularna w olejowaniu paznokci, jak na początku całego przedsięwzięcia (KLIK) to jednak wciąż widzę utrzymujące się tego efekty. Moje paznokcie są długie, mocne i twarde, bez przebarwień i z jasną, białą końcówką. Od trzech miesięcy pokazuję Wam aktualny stan paznokci oraz zmiany jakie zaszły w nich, między innymi, dzięki olejowaniu. Nie inaczej będzie dzisiaj, chociaż dzisiejsze podsumowanie będzie, na razie, kończyło tę serię postów.


Obecnie oleluję paznokcie około 3 razy w tygodniu, a więc bardzo mało. Z drugiej jednak strony mam poczucie, że ilość ta była w zupełności wystarczająca. Aktualnie zauważyłam delikatne "opuszczenie" się skórek, planem na najbliższe dni jest więc zmontowanie kolejnej mieszanki olejków i wzięcie się za sprawę nieco bardziej intensywnie. Moja mieszanka, jak zwykle, składać się będzie z olejku Alterry, oliwki dla dzieci oraz olejku rycynowego (KLIK). Od kilku miesięcy próbuję zakupić stacjonarnie niebieskie kapsułki - rybki (Odżywkę keratynową) marki GAL, jednak bezskutecznie. Dziewczyny z Trójmiasta, wiecie gdzie można je kupić?


Kolejnym krokiem w poprawianiu stanu skórek będzie dokładne odsuwanie ich. Jak wiecie, skórek nie wycinam (chyba, że jakaś mocno odstaje), a jedynie odsuwam drewnianym patyczkiem przy użyciu któregoś z posiadanych przeze mnie preparatów. Aktualnie używam Sally Hansen, Instant Cuticle Remover, najczęściej raz w tygodniu, w pozostałych przypadkach korzystam z Preparatu do usuwania skórek Lovely, który jest delikatniejszy od SH.


Ważnym krokiem w pielęgnacji skórek (i paznokci) jest nawilżanie całych dłoni. Krem do rąk to u mnie jedna z podstaw pielęgnacji, używam go kilkanaście razy dziennie, czasami zamiennie ze zwykłymi balsamami do ciała.


Nie ukrywam, że na stan moich paznokci znacząco wpływa też stosowanie odżywki diamentowej Eveline. Odżywkę stosuję jako bazę pod lakier, przy każdorazowym malowaniu paznokci. Preparat ten świetnie się u mnie sprawdza i na razie nie mam zamiaru z niego rezygnować, planuję też recenzję odżywki w niedługim czasie. W dni, w które mam przerwę od noszenia lakieru do paznokci (jak dzisiaj) używam Serum wzmacniające z wapniem i wit. C, Lovely.


Zdjęcia paznokci robiłam dzisiaj rano, po zmyciu lakieru. Nie są więc na świeżo opiłowane, nie odsunęłam nawet skórek, stąd pewne "niedoskonałości". Jestem zadowolona z moich obecnych paznokci, chociaż wciąż pracuję nad kształtem. Przyznam też, że myślę nad skróceniem ich i powrotem do kwadratowego kształtu :)


To byłoby wszystko, jeśli chodzi o podsumowanie trzymiesięcznego olejowania paznokci. Powtórzę, w ostatnim czasie wmasowywałam mieszankę olejków nieco rzadziej niż na początku, ale poprawa jest znacząca. Jeśli nie śledziłyście od początku mojej przygody z olejowaniem paznokci, zachęcam Was do przeczytania poniższych postów:


Od bardzo długiego czasu planuję napisać posta, w którym wyjaśnię jak pielęgnuję paznokcie oraz jak wykonuję manicure.Jeśli macie jakieś pytania odnośnie szeroko rozumianego manicure (w moim wydaniu oczywiście) -śmiało pytajcie. Postaram się zebrać wszystkie pytania "do kupy" i odpowiedzieć na nie w którymś z postów dotyczących manicure. Pytajcie o wszystko co Was zastanawia, o czym chciałybyście wiedzieć, chętnie odpowiem :)

Bazujemy! Prosto, tanio i skutecznie - e.l.f Eyelid Primer (baza pod cienie)

$
0
0
Baza pod cienie to dla mnie punkt obowiązkowy makijażu, o ile wykorzystuję w nim cienie do powiek, oczywiście. Nie mieści mi się w głowie, że kiedyś mogłam w ogóle bazy nie używać, a cienie jakoś się na powiekach trzymały - tak mi się przynajmniej wydawało. W każdym razie baza pod cienie to dla mnie mus (nawet pierdzielony, buziaki jamapi) lub, jak kto woli, konieczność. Jedną z pierwszych, którą zakupiłam, a którą do dzisiaj używam jest e.l.f Eyelid Primer (baza pod cienie). Jeśli jesteście ciekawe mojej opinii o elfowskiej bazie, zapraszam do lektury :)


Baza pod cienie marki e.l.f występuje, o ile się nie mylę, w trzech wersjach kolorystycznych, ja posiadam odcień Sheer, czyli jasny beż dopasowujący się do koloru skóry. 5 ml bazy kosztuje około 11 złotych, a kupić można ją np. w drogerii internetowej Kosmetykomania, skąd pochodzi mój egzemplarz (KLIK).


Baza zamknięta jest w opakowaniu przywodzącym na myśl błyszczyk do ust, posiada wygodny aplikator. Niestety opakowanie jest nieprzezroczyste, przez co niemożliwe jest obserwowanie ubytku kosmetyku. Opakowanie jest maleńkie, nie zajmuje więc dużo miejsca w kosmetyczce, oraz jest bardzo wygodne w użytkowaniu. Dodatkowo zapakowana jest w kartonik - folię, mamy więc pewność, że nikt naszego egzemplarza nie poznawał.


Baza ma bardzo leciutką konsystencję, dzięki której łatwo rozprowadzić kosmetyk na powiece (najpierw aplikatorem, potem po prostu palcem). Primer ładnie ujednolica koloryt powieki, zakrywając zasinienia i żyłki. W momencie aplikacji baza wydaje się nieco tłusta, ale po kilku sekundach zastyga, dając pole do pracy z cieniami.

SKŁAD: Cyclopentasiloxane, Octyl Palmitate, Disteardimonium Hectorite, Dimethicone, Kaolin, Triacontanyl PVP, Propylene Carbonate, Titanium Dioxide, Barium Sulfate, Iron Oxides (CI 77491, CI 77492, CI 77499), Mica (CI 77019). (źródło)


Baza wyraźnie podbija widoczność i kolor cieni, wzmacniając ich intensywność. Skutecznie przedłuża też trwałość makijażu oka, chociaż nie zawsze pozostaje on nienaruszony aż do demakijażu. Spory wpływ na to ma staranność wykonania makijażu oraz to, jak aktywnie spędzam dany dzień. Najczęściej cienie wyglądają w porządku przez kilka godzin, dopiero wieczorem, zwłaszcza gdy zaliczę drzemkę, zaczynają rolować się w załamaniu. Nie zaobserwowałam podrażnienia oczu, ani wysuszenia skóry wokół nich. 

Zdjęcie po lewej: sama baza
Zdjęcie po prawej: na górze - cień bez bazy, na dole - z bazą
Jestem z bazy bardzo zadowolona i chociaż nie jest idealna, będę ją szczerze polecać. Widocznie podbija kolor cieni, przedłuża ich trwałość, a także niewiele kosztuje. Polecam!

Podzielcie się swoimi wrażeniami odnośnie tej bazy, jeśli jej używałyście. Jaka baza pod cienie jest Waszą ulubioną?

(Najciekawsze) październikowe nowości w kosmetyczce

$
0
0
W październiku rozpędziłam się na tyle, że aby Was nie zanudzić, pokażę tylko te, subiektywnie najciekawsze, nowości, które wylądowały w mojej kosmetyczce. W minionym miesiącu hasło PROMOCJA działało na mnie jak magnes, czego pierwszym efektem są na przykład pędzle Hakuro, zakupione w drogerii internetowej Kosmetykomania (KLIK), przy okazji promocji -10% na pędzle tej marki.

Od góry: H54, H50S i H79
Zdecydowałam się na długo wyczekiwany pędzel do podkładu, czyli H54 i chociaż jeszcze go nie używałam (aktualnie intensywnie testuję Beautyblender), to zachwycił mnie swoim kształtem i miękkością. Mam nadzieję, że będę zadowolona! Kolejny pędzel do podkładu (H50S) to właściwie życzenie mojej siostry, ale już żałuję, że nie zakupiłam go i dla siebie. Chociaż wiedziałam, że to mniejsza wersja pędzla H50, który posiadam, to zaskoczyło mnie to, że jest taki maleńki. Ostatni z zakupionych pędzli, H79, to mały, puchaty pędzelek do rozcierania cieni. Na razie pędzelki leżą i czekają na swoją premierę :) Podzielicie się wrażeniami z użytkowania jeśli posiadacie któryś z tych trzech modeli?


Nie bez echa muszą przejść też moje niedawne zakupy z Biedronki, choć skromne, to moim zdaniem, konkretne. Kupiłam butelkę (z limitowanej edycji) mojego ulubionego płynu micelarnego (400 ml!), którego pełną recenzję możecie znaleźć TUTAJ, oraz odżywkę do włosów, nieznanej mi do tej pory marki DeBa. Więcej o biedronkowych zakupach pisałam w tym poście.


Nie mogłabym też nie wspomnieć o Beautyblenderze, którego od niedawna mam przyjemność testować. Pierwszymi wrażeniami podzieliłam się TUTAJ, te kolejne są tylko lepsze. Przy okazji, właścicielki kotów i beautyblenderów - chowajcie jedno przed drugim (z naciskiem na jajo przed kotem), bo BB to całkiem przyjemna piłeczka, a jak fajnie można w nią wbić pazury! Cóż, kocham mojego kota, ale zabawki za blisko 80 zł mu nie kupię, przynajmniej na razie ;)


Market Auchan skusił mnie promocją weź jedno, a za drugie zapłać 1 gr, co zaowocowało dwoma kremami do rąk Garnier za 9 zł! Nic tylko brać, w okresie jesienno - zimowym bardzo się przydadzą.


Z kolei Rossmann uraczył nas promocją na żele pod prysznic Original Source. Uległam jej ze względu na drugą połówkę, która bardzo chciała przetestować te fajne żele. Cóż, skończyło się to okropnym wysuszeniem skóry (wrażliwiec)... Ja jestem twarda, więc męczę waniliowo - malinową słodkość, a pewnie odziedziczę i ananasa (?), który skrzywdził moją miłość ;) Jak dla mnie, Orginal Source - no more, chyba, że to "budyniowe" (KLIK).


W Rossmannie zaopatrzyłam się też w moje ulubione gumki do włosów. Akurat były w promocji, a poprzedni pakiet prawie w całości zgubiłam. Kupiłam też bibułki matujące Wibo, ale szczerze mówiąc, oczekiwałam czegoś lepszego.


Z polecenia Agu (KLIK) skusiłam się na Regenerujący krem do stóp Lirene (zresztą też był w promocji). Mam nadzieję, że będę tak samo zachwycona jak Agata! A przy okazji spożywczych zakupów w Bomi, do koszyka wpadło i coś dla paznokci: lawendowy zmywacz, który okazał się świetny oraz czarna "różdżka", którą pokazywałam TUTAJ.


Na koniec jedna z najważniejszych dla mnie nowości minionego miesiąca. Od dłuższego czasu rozważałam zakup wody termalnej, ale ostatecznie przekonał mnie do tego jeden z ostatnich filmików nissiax83 (KLIK). Pobiegłam wieczorem do Super-Pharm, po cichu licząc na jakąś promocję i akurat ją zastałam. Także od kilku dni jestem szczęśliwą właścicielką wody termalnej Uriage (32,89 zł/ 300 ml) :) Po pierwszych użyciach jestem zachwycona!!!


Tak prezentuje się moje październikowe, nowościowe grono. Jestem tym bardziej zadowolona, że mam okazję używać kosmetyki/gadżety, na które długo czekałam. Podzielcie się swoimi wrażeniami, jeśli znacie którąś z moich nowości :) Co ciekawego wpadło do Waszych kosmetyczek w październiku?

Pomoc suchym dłoniom - Be Beauty, Regenerujący krem do rąk S.O.S. Dry Skin

$
0
0
To, że wielbię wszelkiej maści mazidła do rąk, nie jest żadną tajemnicą. To, że szczególnie przepadam za kremami do rąk z Biedronki również. Przez minione 1,5 miesiąca miałam w użyciu kolejny krem biedronkowej marki Be Beauty, mianowicie Regenerujący krem do rąk S.O.S. Dry Skin. Krem z końcem października wylądował w denkowej torbie, moment jest więc odpowiedni, aby napisać o nim kilka słów. Zwłaszcza, że jest tego wart! Zapraszam do lektury!


Regenerujący krem do rąk S.O.S. Dry Skin wchodzi w skład linii kosmetyków do pielęgnacji dłoni Hand Expert!v, marki Be Beauty. Kupić można go wyłącznie w Biedronce, w cenie ok. 3-4 złotych za 125 ml (spora pojemność!). Wydaje mi się, że czerwony krem pochodzi z nowej wersji kremów do rąk, chociaż w niektórych Biedronkach można kupić jeszcze poprzednie wersje (KLIK).


Krem zamknięty jest w wysokiej, podłużnej tubce z bardzo miękkiego tworzywa. Tubka zamykana jest wygodną klapką z zatrzaskiem. Opakowanie umożliwia wygodne dozowanie kremu, możliwe jest także łatwe przecięcie tubki kiedy krem dobija dna.

Kosmetyk ma bardzo gęstą, kremową konsystencję, mimo to, nie jest tępy w aplikacji. Na skórze rozprowadza się lekko, ale trzeba poświęcić odrobinę czasu na to, aby krem dokładnie wsmarować w dłonie. Po wsmarowaniu kremu czuć na skórze warstewką ochronną, nie jest ona jednak bardzo tłusta. Krem jest treściwy, nie jest więc kosmetykiem, który można stosować w przelocie, potrzeba ok. 2 minut na aplikację i wchłonięcie się go. Krem bardzo przyjemnie pachnie, kremowo, ale wyczuwam w nim jakąś bliżej nieokreśloną nutę. Po aplikacji zapach długo utrzymuje się na dłoniach.


Regenerujący krem do rąk S.O.S. Dry Skin ma odżywiać, nawilżać i chronić suchą skórę dłoni. Jego zadaniem jest też eliminacja szorstkości oraz poprawienie elastyczności skóry dłoni. Dzięki zawartości alantoiny ma działać ochronnie przed szkodliwymi czynnikami zewnętrznymi, a jego regularne stosowanie ma regenerować i odbudować zniszczoną skórę dłoni. Kosmetyk jest hypoalergiczny i zawiera filtry UV.

SKŁAD: Aqua, Glycerin, Stearic Acid, Paraffinum Liquidum, Cetearyl Alcohol, Caprylic/Capric Triglyveride, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Allantoin, Sodium Citrate, Carbomer, Tetrasodium EDTA, Citric Acid, Sodium Hydroxide, Parfum, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Butylphenyl Methylpropional, Coumarin, Linalool, Alpha-Isomethyl Ionone, Benzyl Salicylate, Citronellol, Hexyl Cinnamal, Methylparaben, Propylparaben, Diazolidnyl Urea, Cl 16255.

Już jednorazowa aplikacja kremu daje dłoniom uczucie nawilżenia i niesamowitej ulgi, zwłaszcza jeśli skóra jest bardzo przesuszona. Dłonie są nawilżone, miękkie i gładkie.Znika też nieprzyjemne uczucie ściągniętej, napiętej skóry. Krem nawilża dłonie na tyle dobrze, że z każdą kolejną aplikacją mają się tylko lepiej. Przy regularnym stosowaniu kremu (prawie 1,5 miesiąca codziennego stosowania) poprawiła się ogólna kondycja moich dłoni, są miękkie, gładkie i doskonale nawilżone. Krem fajnie wpływa też na skórki wokół paznokci, a nałożony grubszą warstwą na noc wspaniale zastępuje/robi maskę do dłoni. Byłby idealny na zimowe miesiące :)

Krem spełnił moje oczekiwania, mimo, że na początku nie byłam do niego przekonana. Z czasem zaczęłam zauważać jego dobroczynny wpływ na dłonie, nie wypadało mi więc go nie docenić i publicznie nie pochwalić. Myślę, że krem na dłużej zagości w mojej kosmetyczce, ze względu na skuteczne działanie, łatwą dostępność i przyjemnie niską cenę. Polecam!

Październikowy projekt denko - część pierwsza

$
0
0
Nadszedł ten czas w miesiącu, kiedy to zagłębiam się w otchłań mojej denkowej torby i podsumowuję zużycia. Październik minął szybko, zdecydowanie za szybko! Nawet nie wiem kiedy, a już mamy piąty dzień listopada. W tym roku zdecydowanie się z tego cieszę, bo z niewyjaśnionych przyczyn, odczuwam ekscytację na myśl o Bożym Narodzeniu i Nowym Roku. Wróćmy jednak do zużyć miesiąca, bo te prezentują się całkiem dobrze. W październiku zużyłam trzynaście kosmetyków oraz kilka saszetek, nieźle, prawda? Wciąż realizuję plan nieotwierania dwóch kosmetyków danego rodzaju jednocześnie, co znacznie ułatwia kontrolę bieżących zużyć oraz zapasów. W pierwszej części październikowego denka rozprawię się z kosmetykami do pielęgnacji ciała, twarzy oraz włosów. Zapraszam!

KOSMETYKI DO PIELĘGNACJI CIAŁA


Wellness & Beauty, Kremowy peeling Wanilia i Makadamia - ni to peeling, ni żel pod prysznic. Kosmetyk ten zupełnie mnie nie zachwycił, a wręcz rozczarował. Jego właściwości peelingujące były znikome, do mycia ciała też nie zupełnie się nadawał, a do tego specyficznie pachniał. Nie będę go polecać, a i sama będę omijać go na półkach Rossmanna. Jego pełną recenzję znajdziecie TUTAJ. Następcą jest Joanna, Body Naturia, Peeling myjący z gruszką wygładzający - pachnie wspaniale! ;)


Decubal, Olejek pod prysznic i do kąpieli- mój prysznicowy ulubieniec ostatnich tygodni, a nawet miesięcy. Doskonale oczyszczał skórę, nie wysuszając jej. Właściwie, po jego użyciu nie odczuwałam potrzeby dodatkowego nawilżania skóry balsamem. Nieco słabo się pienił, ale jego działanie oraz przyjemny zapach (po dodaniu saszetki zapachowej), wynagradzało brak piany. Polecam olejek, zwłaszcza jeśli przepadacie za taką formułą. Pełną jego recenzję znajdziecie TUTAJ. Następcą jest żel pod prysznic Original Source, Raspberry & Vanilla Milk.


Fa, Sensual & Oil, Monoi Blossom, Balsam do ciała - kolejny z lubianych przeze mnie ostatnio kosmetyków. Silnie nawilżał skórę, sprawiając, że była miękka, gładka i przyjemnie napięta. Również jego zapach sprawiał, że miło mi się korzystało z balsamu. Bardzo podobało mi się też opakowanie kosmetyku. Ogólnie Fa bardzo przyjemnie mnie zaskoczyło, nie spodziewałam się tak fajnego kosmetyku w ich ofercie, polecam! Pełną recenzję balsamu znajdziecie TUTAJ. Następcą jest Mythos, Krem do ciała wanilia - kokos.

KOSMETYKI DO PIELĘGNACJI TWARZY


Decubal, Nawilżająca pianka do mycia twarzy- dotychczas moje doświadczenia z piankami do mycia twarzy były raczej ubogie. Pianka Decubala pozwoliła mi stwierdzić, że lubię taką formę oczyszczania twarzy, z którym zresztą radziła sobie całkiem nieźle. Pianka nie wysuszała mojej skóry, ani nie podrażniała jej. I choć ja do pianki najprawdopodobniej nie wrócę, będę ją polecać, szczególnie tym osobom, którym zależy na łagodnym preparacie do mycia twarzy. Pełną recenzję pianki znajdziecie TUTAJ. Następcą jest Mythos BIO, Żel myjący do twarzy.


Ziaja, Maska oczyszczająca z glinką szarą - moja ulubiona, w formie saszetki, maseczka do twarzy. Wspomaga oczyszczanie twarzy, zmniejsza widoczność porów oraz reguluje wydzielanie sebum. Po użyciu maski, a uprzednio peelingu, skóra jest miękka, gładka i promienna. Bardzo żałuję, że nie ma tej maski w wersji pełnowymiarowej. Bardzo lubię też maseczkę błotną z Avonu (KLIK), ale kiedy jej nie posiadam, z przyjemnością używam tej Ziai. Następcą jest ta sama saszetka :)

KOSMETYKI DO PIELĘGNACJI WŁOSÓW


Barwa, Szampon pokrzywowy do włosów przetłuszczających się- był to mój szampon do silniejszego i rzadszego oczyszczania włosów. Sprawdzał się w tej roli świetnie! Przy częstszym myciu włosów tym szamponem, zauważyłam, że nieco je przesusza, jednak stosowany co trzecie mycie absolutnie tego nie robił. Obecnie nieco zmodyfikowałam pielęgnację moich włosów, więc w najbliższym czasie do szamponu Barwy nie wrócę. Następcą jest Szampon wzmacniający Garnier Fructis, Goodbye Damage.


Joanna, Z Apteczki Babuni, Odżywka normalizująca do włosów przetłuszczających się z ekstraktem z drożdży piwnych i chmielu- swego czasu byłam na tyle zachwycona działaniem odżywki, że używałam jej na co dzień przez kilka miesięcy. Bardzo dobrze wpływała na moje włosy, ułatwiała ich rozczesywanie i nie obciążała ich. Włosy po użyciu odżywki były miękkie i sypkie. Co ważne, odżywka nie zawiera protein, które w zbyt dużej ilości nie służą moim włosom. Odżywka odrobinę mi się znudziła, potrzebowałam odmiany, dlatego na razie nie planuję ponownego jej zakupu. Pełną recenzję odżywki znajdziecie TUTAJNastępcą jest De Ba, Biovital, Balsam regenerujący.

Pierwsza część październikowego denka - zamknięta. Dajcie znać jak sprawdziły się u Was powyższe kosmetyki, jeśli je stosowałyście oraz co znalazło się w Waszych denkowych torbach czy koszykach :)

Październikowy projekt denko - część druga

$
0
0
Zapraszam na drugą część październikowego projektu denko, która obejmuje produkty do makijażu (tak, udało mi się coś zużyć) oraz różności, które z racji pojedynczych sztuk ciężko zaliczyć do jakiejś większej grupy.

PRODUKTY DO MAKIJAŻU


e.l.f., Mineral Booster (Mineralny puder sypki)- puder miałam okazję poznać dzięki uprzejmości Hexxany i bardzo się z tego cieszę, bo na przestrzeni ostatnich miesięcy był moim ulubionym kosmetykiem wykańczającym makijaż! Doskonale wykańczał makijaż twarzy oraz utrwalał go. Nie miał szczególnych właściwości matujących, ale nie miałam mu tego za złe. Nie szkodził mojej cerze, za co bardzo jestem mu wdzięczna (moja cera ostatnio szaleje). Przyjemnie się aplikował przy pomocy pędzla do pudru Eco Tools (KLIK), a jego maleńkie opakowanie oceniam jako bardzo funkcjonalne. Z przyjemnością sama go sobie sprawię w przyszłości :)


My Secret, Loose Powder Transparent (Puder sypki)- towarzyszył mi przez ponad rok, ale ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu, dobił dna. Świetnie wykańczał makijaż oraz matowił cerę na zadowalający mnie czas. Przez jakiś czas podejrzewałam, że powoduje on u mnie wysyp nieprzyjemności na policzkach (pisałam o tym w recenzji), ale po głębszej analizie wykluczyłam, że to sprawka pudru. Pełną recenzję pudru znajdziecie TUTAJ. Na pewno kupię go ponownie, chciałam to nawet zrobić wczoraj przy okazji wizyty w Naturze, ale ostatecznie się nie zdecydowałam - chcę przetestować skrobię ziemniaczaną w roli pudru.

RÓŻNOŚCI


Be Beauty, Zmywacz do paznokci z olejem kokosowym i gliceryną - tak jak bardzo lubię kosmetyki biedronkowej marki Be Beauty, tak ten zmywacz, moim zdaniem, to ogromna pomyłka. Słabo radził sobie ze zmywaniem lakieru, przez co okazał się bardzo niewydajny (pojemność butelki to 150 ml). Poza tym, wysuszał skórki, a na paznokciach zostawiał biały osad, który ciężko było zmyć nawet mydłem. Plusem byłoby fajnie opakowanie i pompka, ale niestety trafiłam na felerny egzemplarz i pompka była zepsuta. Nie zdecyduję się więcej na jego zakup, chociaż przyznam, że z racji dostępności i bliskości Biedronki, nie raz mnie kusiło. Następcą jest Bezacetonowy zmywacz do paznokci Top Choice.


Be Beauty, Regenerujący krem do rąk S.O.S. Dry Skin - niedawno recenzowany (KLIK) świetny krem do rąk. Doskonale nawilżał skórę dłoni i przynosił im ulgę, zwłaszcza kiedy były silnie przesuszone. Przyjemna konsystencja oraz zapach to kolejne atuty kremu! Poza tym, kosmetyk jest tani (ok. 3 zł) i łatwo dostępny (Biedronka). Na pewno kupię go ponownie! Następcami są Garnier, Opatrunek w kremie przeciwko przesuszeniu SOS do rąk oraz Barwa, Krem pielęgnacyjny do rąk oliwkowy z ekstraktem z shiitake.


Fusswohl, Dezodorant do stóp - mój ulubieniec w kategorii sprayów do stóp. Jest skuteczny, tani (ok. 5 zł) i łatwo dostępny. Kupuję go od dawna i myślę, że nic się w tej kwestii nie zmieni. Pełną recenzję dezodorantu znajdziecie TUTAJ.


Lady Speed Stick, Aloe Protect, Antyperspirant- nie przepadam za antyperspirantami w formie sprayu, zdecydowanie bardziej wolę kulkę (o tym niżej). Spraye Lady Speed Stick są mi znane i mimo niechęci do samej formuły, uważam, że są niezłe. Ten konkretny właściwie wywiązywał się ze swojej funkcji, łatwo się aplikował oraz przyjemnie pachniał. Ze względu na preferencje, sama nie kupię kolejnego opakowania, chociaż mam jeszcze kilka dezodorantów w sprayu w zapasach.


Garnier Mineral Invisible, Antyperspirant - mój ulubiony antyperspirant! Lubię w nim wszystko, od formuły (kulka), poprzez skuteczne działanie, aż po zapach oraz fakt, że nie zostawia białych śladów na ubraniach. Na razie nie zanosi się na to, abym miała go zmienić na inny. Mam kilka opakowań w zapasie :) Następcą jest Dezodorant antyperspiracyjny w kulce Avon, On Duty, Pure Blue.


W październiku zużyłam też kilka próbek. Wśród nich Krem do rąk i paznokci Mythos, który niespecjalnie przypadł mi do gustu oraz Masło do ciała Poeticamarki Scottish Fine Soaps, którym również nie byłam zachwycona, nie lubię perfumowanych balsamów do ciała.

Denko października uważam za zamknięte :) Czas opróżnić torbę i wrzucić tam pierwsze zużycia listopada :)

"Złe miłego początki, a koniec... radosny" - Eveline Cosmetics, Fresh & Soft, Oczyszczający płyn micelarny

$
0
0
Jeszcze do niedawna, płyny micelarne w ogóle nie miały swojego udziału w mojej pielęgnacji. Potem, po jednorazowym, z założenia, zakupie, bardzo polubiłam płyn micelarny Be Beauty (KLIK), który zaczęłam kupować regularnie. W przerwie między jedną flaszką biedronkowego płynu, a drugą, używałam Oczyszczającego płynu micelarnego marki Eveline Cosmetics, Fresh & Soft. I muszę przyznać, że mimo początkowej niechęci, jestem bardzo zadowolona z tej miesięcznej współpracy. Jesteście ciekawe mojej opinii o płynie? Zapraszam do lektury!


Płyn zamknięty jest w wysokiej, smukłej butelce z przezroczystego plastiku. Butelka zamykana jest klapką, która na początku sprawiała wrażenie delikatnej i skorej do złamania się. Finalnie opakowanie okazało się trwałe i funkcjonalne. Dozownik jest optymalnej wielkości, łatwo kontrolować więc ilość używanego płynu. Szata graficzna opakowania jest prosta i schludna, przyznam, że przyciągnęła moją uwagę w drogerii. Na butelce znaleźć można szereg informacji odnośnie płynu (również w języku angielskim!), jego przeznaczenia oraz składu*.

Kosmetyk szczególnie polecany jest dla skóry tłustej i mieszanej, ponieważ ma regulować pracę gruczołów łojowych oraz zapobiegać powstawaniu zaskórników. Płyn zapewniać ma potrójny efekt (3 w 1), tj. ma oczyszczać cerę z makijażu i zanieczyszczeń, tonizować oraz nawilżać.


*Składniki (INCI): Aqua/Water, Hyaluronic Acid, Polysorbate 20, Glycerin, Betaine, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Panthenol, Zinc PCA, Allantoin, PEG-20 Glyceryl Laurate, Tocopherol, Linoleic Acid, Retinyl Palmitate, Methylchloroisothiasolinone, Methylisothiasolinone, Disodium EDTA, Cl 77289.

Kosmetyk ma postać płynu o lekko zielonkawym zabarwieniu. Płyn pachnie przyjemnie, wyczuwam w nim delikatną miętową (?) nutę, która na początku mi przeszkadzała, z czasem jednak całkiem przypadła do gustu. Kosmetyk nie zostawia tłustego filmu na skórze, zgodnie z zapewnieniem producenta, od siebie dodać mogę również, że płyn nie pieni się na skórze, co mają w zwyczaju inne płyny tego typu (chociażby mój biedronkowy ulubieniec).


Jeśli chodzi o działanie płynu to na początku nie byłam przekonana, a wręcz zawiedziona! Traf chciał, że nie najlepiej poradził sobie z pierwszym demakijażem, jaki mu zaserwowałam (niedokładnie zmył eyeliner z oczu), co bardzo mnie zniechęciło. Z czasem było jednak tylko lepiej!

Płyn bardzo dobrze radził sobie z usuwaniem makijażu oka, ale raczej tego delikatnego, z eyelinerem sobie nie radził, o czym zresztą wyżej wspomniałam. Zdarzało mu się nie domyć tuszu do rzęs, ale było to raczej wynikiem mojej niedokładności niż samego płynu. Poza tym, doskonale zmywał z twarzy podkład i puder, tak, że mycie twarzy żelem było po prostu kolejnym krokiem w pielęgnacji, a nie poprawianiem demakijażu.


Kosmetyk świetnie radził sobie jako tonik, co zresztą było jednym z jego trzech głównych zadań. Był wręcz idealny do porannego odświeżania twarzy, mogłam używać go zamiennie z tonikiem. Właściwości stricte nawilżających oczywiście nie zauważyłam, ale muszę przyznać, że skóra po użyciu płynu była miękka, gładka i gotowa do następnych zabiegów pielęgnacyjnych. Nie zauważyłam, aby płyn miał jakikolwiek negatywny wpływ na moją cerę, nie wysuszał jej, nie podrażniał (nie szczypał też w oczy!), mam raczej wrażenie, że bardzo jej służył.

Płyn służył mi dokładnie miesiąc, codziennie stosowany! Jego wydajność oceniam więc jako dobrą, chociaż żałuję, że już się skończył. Butelka mieści w sobie 200 ml płynu i kosztuje około 10 złotych. Kosmetyk nabyć można, między innymi, w Rossmannie.


Płyn spełnił moje oczekiwania w stu procentach, szczerze więc go polecam. Zwłaszcza tym z Was, które mają skórę tłustą lub mieszaną i potrzebują czegoś, co poradzi sobie z usunięciem delikatnego, dziennego makijażu. Przeczytałam wiele niezbyt pochlebnych opinii na jego temat, co ,przyznam szczerze, trochę mnie dziwi, ponieważ ja, mimo niezbyt obiecującego początku, kosmetyk bardzo polubiłam i z przyjemnością kupię go ponownie, kiedy tylko wykończę ogromną butlę płynu Be Beauty ;) Parafrazując przysłowie, na koniec napiszę, złe miłego początki, a koniec radosny ;)

Miałyście okazję używać płynu micelarnego Eveline, w tej właśnie wersji? Podzielcie się wrażeniami!

Raw Beauty

$
0
0
Raw Beauty - blogosferę opanowały, przynajmniej w jakiejś części, zdjęcia przepięknych kobiet bez makijażu, zaraz po przebudzeniu. Sprawczynią całego zamieszania jest Agata, co ma nosa, która kilka tygodni temu, zainspirowana zdjęciami modelek w wersji raw, opublikowała swoje zdjęcia, zaraz po przebudzeniu. Bez makijażu, bez obróbki komputerowej, tylko (aż!) z uśmiechem :)

Zaraz za nią, odwagą wykazały się Bogusia, Paulina, Magda, Olga i kilkanaście innych dziewczyn, których piękne twarze możecie zobaczyć w podsumowaniu u Agaty (KLIK). Patrzyłam, podziwiałam, zazdrościłam (?) i zastanawiałam się a może i ja pokazałam bym się w ten sposób?

Nie mam kłopotu ze sobą w wersji bez makijażu, nawet to lubię. Jednak co innego żyć ze sobą bez makijażu, co innego pokazać się szerokiemu gronu na blogu. W końcu się zdecydowałam, bo przecież to właśnie jestem ja :) Oto moja wersja raw beauty - niedzielny poranek, wstałam z łóżka tylko po aparat i... pstryk* ;)





Pamiętajcie, zawsze jesteście piękne! Bez makijażu czy bez - piękno jest głębiej! Pokażecie siebie bez makijażu czy na razie nie jesteście na to gotowe? A może już pokazałyście swoje raw beauty? Koniecznie podeślijcie linki :)

*Zdjęcia nie najlepszej jakości, ale oświetlenie nie było najlepsze, poza tym jeszcze nie rozgryzłam wszystkich ustawień aparatu.

Znów krótko! Znów czerwono! Golden Rose, Ceramic 134

$
0
0
Bardzo, bardzo dziękuję Wam za wszystkie komplementy i ciepłe słowa, jakie otrzymałam od Was pod wczorajszym postem. Nie było łatwo się odważyć, ale jak widać nikogo nie wystraszyłam, a przynajmniej nikt nie zdecydował się o tym wspomnieć ;) Ciekawe jest to, że dzięki Wam mogłam na siebie spojrzeć nieco innym okiem i dostrzec (chociaż troszeczkę) to, czego na co dzień nie widzę. Dziękuję!

***

Wróćmy jednak do głównego tematu dzisiejszego posta, mianowicie lakieru do paznokci. Zanim zacznę, kilka słów wstępu o samych paznokciach. Miałyście okazję zobaczyć, chociażby w ostatnim paznokciowym podsumowaniu (KLIK), że bardzo długo nosiłam paznokcie długie. Nie powiem, odrobinę mi się to znudziło, a i paznokcie zaczynały mi nieco wadzić. Zdecydowałam się więc na ich skrócenie oraz powrót do kwadratowego kształtu. Odmiana udana!


Wraz z "nowym" kształtem paznokci, wygrzebałam z szuflady lakier, którego bardzo dawno już nie używałam, a którym długo miałam ochotę pomalować paznokcie. Jak wiecie, nie przepadam za czerwienią na paznokciach, ale zdaje się, że zaczyna mi się to zmieniać, bo lakier, o którym tak intensywnie ostatnio myślałam, to krwista czerwień marki Golden Rose, seria Ceramic, która nie jest już dostępna w sprzedaży. Po co więc kolor ten pokazuję? Po części z tego powodu, że jest po prostu piękny, a poza tym, Golden Rose ma w obrębie swojej marki odpowiedniki w różnych seriach :)


Emalia opatrzona numerem 134 to, jak już wyżej wspomniałam, krwista czerwień, czasami mam wrażenie, że lakier jest wręcz bordowy. Niewątpliwie jest to kolor głęboki, elegancki i seksowny (?). Lakier nakładało się dosyć ciężko, bo z racji swojego wieku zaczyna się trochę ciągnąć. Do pełnego krycia potrzeba dwóch warstw lakieru.Czasu schnięcia nie oceniam, bo jak zwykle wspomagałam się Insta - Dri Sally Hansen. Szybko zauważyłam starte końcówki, myślę, że jest to pewnego rodzaju norma w przypadku takich lakierów, lakier noszę na paznokciach trzeci dzień i najprawdopodobniej więcej już nie wytrzymam, tęskno mi do zmiany! ;)


Wiem, że wśród jest mnóstwo wielbicielek czerwieni na paznokciach - trafia do Was taki odcień tego koloru? Może macie w swoich zbiorach podobny odcień, ale innej marki? Liczę na Wasze podpowiedzi!

Słonecznego i obfitego w odpoczynek dnia!

Moja aktualna pielęgnacja twarzy (cera mieszana)

$
0
0
Zanim zacznę przedstawiać poszczególne etapy pielęgnacji mojej twarzy, krótko opiszę jaką właściwie mam cerę. Otóż moja cera należy do cer mieszanych, ze skłonnością do trądziku. Rozszerzone pory, zaskórniki i przebarwienia nie są mi obce, a przetłuszczająca się strefa Tjest moją zmorą od lat.

Mimo wyżej wspomnianych "niedogodności", obecnie moja skóra prezentuje się zadowalająco, a i ja czuję się z nią po prostu dobrze, o czym zresztą świadczy chociażby post sprzed kilku dni (KLIK). Zauważyłam, że powinnam powtórzyć kurację przeciw przebarwieniom (KLIK), ale poczekam z tym jeszcze do końca roku.

Wypracowałam sobie jako taki schemat pielęgnacji, którego staram się trzymać oraz przykładać się do każdego z kroków, bo widzę, że daje to ogromne efekty. Poza tym schematem, systematyczność to pewnego rodzaju klucz do sukcesu, jak w każdej dziedzinie życia zresztą. Kolejno opiszę kroki w pielęgnacji porannej, wieczornej oraz te, które wykonuję rzadziej (2-3 razy w tygodniu), okraszając post zdjęciami poszczególnych kosmetyków, żeby było przyjemniej :)

Be Beauty, Micelarny płyn do demakijażu i tonizacji twarzy i oczu (KLIK)
Mythos BIO, Żel myjący do twarzy
PIELĘGNACJA PORANNA

Lirene Dermoprogram, Tonik nawilżająco - oczyszczający
Rano oczyszczam twarz na dwa sposoby, to którym, zależy od aktualnych potrzeb. Przemywam twarz płynem micelarnym, albo myję twarz żelem. Po umyciu twarzy żelem, przecieram twarz tonikiem, następnie nakładam krem pod oczy oraz krem do twarzy.

Decubal, Ujędrniający i regenerujący krem pod oczy
Decubal, Odżywczy i intensywnie nawilżający krem do twarzy
PIELĘGNACJA WIECZORNA

Decubal, Balsam do ust i miejscowo zmienionej, popękanej i suchej skóry
W dni, w które mam na sobie makijaż, zmywam go za pomocą płynu micelarnego (kiedy makijażu nie mam, również wstępnie oczyszczam skórę płynem). Następnie podwójnie myję twarz żelem, osuszam papierowym ręcznikiem i spryskuję twarz wodą termalną. Po wyschnięciu wody nakładam krem pod oczy oraz krem do twarzy, aktualnie ten sam, którego używam na dzień. Smaruję też usta - grubą warstwą balsamu.

Soraya, Peeling morelowy z kompleksem antybakteryjnym (skóra tłusta i trądzikowa) (KLIK - recenzja starszej wersji)
2-3 RAZY W TYGODNIU

Uriage, Woda termalna
2-3 razy w tygodniu wykonuję peeling twarzy, albo przy pomocy gąbeczki peelingującej, albo (częściej) używając gotowego peelingu do twarzy. Po peelingu nakładam na twarz maseczkę, w zależności jaką akurat posiadam, ale zwykle jest to Maseczka błotna do twarzy z minerałami z Morza Martwego Avon lub Maska oczyszczająca z glinką szarą Ziai. Kilka dni temu kupiłam też Maskę błotną do twarzy z kolagenem Bingospa, którą mam zamiar włączyć do pielęgnacji, o ile oczywiście się sprawdzi. Po zmyciu maseczki spryskuję twarz wodą termalną i wykonuję dokładnie te same kroki, co przy zwykłej wieczornej pielęgnacji - nakładam krem pod oczy, krem do twarzy oraz balsam do ust.

Jak widzicie moja pielęgnacja nie jest specjalnie wyszukana, można by rzec, że wręcz uboga, jednak na ten moment całkowicie mi ona odpowiada, a to przecież najważniejsze. Napiszcie jak wygląda Wasza pielęgnacja twarzy, jakie są jej szczególne etapy, jestem bardzo ciekawa Waszych rytuałów! :)

Jedynie wersji pełnowymiarowej brak! Ziaja, Maska oczyszczająca z glinką szarą

$
0
0
Wracam do blogowej rzeczywistości po przymusowej przerwie. Nałożyło się na siebie kilka spraw, przez które nie udało mi się spędzić z blogiem tyle czasu, ile bym sobie życzyła. Czasem po prostu tak bywa, że choćby się chciało – nie da się. Na szczęście zebrałam się do powrotu, czas wprowadzić trochę życia w to miejsce :)

***

W ostatnich postach kilkakrotnie przewijał się temat maseczek do twarzy. Wspominałam, że jedną z moich ulubionych jest Maska oczyszczająca z glinką szarą marki Ziaja. Jest to kosmetyk na pewno dobrze Wam znany, jeśli nie z doświadczenia, to przynajmniej z widzenia, chciałabym jednak podzielić się z Wami moimi wrażeniami, odnośnie długiego przecież, czasu użytkowania tej maseczki. Zapraszam do lektury!


Maska zamknięta jest, tradycyjnie dla maseczek Ziai, w saszetce, w której mieści się 7 ml kosmetyku. Zawsze przelewam całą zawartość saszetki do małego, zakręcanego pojemniczka i zużywam porcję na dwa razy. Zasady higieny są zachowane, ponieważ zużywam taką maseczkę w przeciągu trzech dni, poza tym nie nakładam jej na twarz bezpośrednio ze słoiczka.


Maska jest szarą, średnio gęstą mazią, w której zatopione są bliżej nieokreślone drobinki. Bardzo ładnie pachnie, nieco męsko, ale zapach ten bardzo przypadł mi do gustu. Maseczka przyjemnie się aplikuje (używam do tego celu pędzla do podkładu EcoTools (KLIK), nie zasycha na twarzy do postaci skorupy oraz względnie łatwo się zmywa.


Maseczka przeznaczona jest dla cery mieszanej, tłustej i trądzikowej. Dzięki zawartości glinki szarej, maseczka ma za zadanie zmniejszać widoczność rozszerzonych porów, natomiast za normalizację pracy gruczołów łojowych odpowiada kompleks proteinowo - cynkowy. Dzięki zawartości prowitaminy B5 oraz alantoiny, maseczka ma skutecznie łagodzić podrażnienia skóry. Kosmetyk opisany jest hasłem matuje - normalizuje - oczyszcza - coś idealnego dla mnie :)


SKŁAD: Aqua (Water), Canola Oil, Cetearyl Ethylhexanoate, Kaolin, Octyldodecanol, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, Cetyl Alcohol, Glycerin, Hydrogenated Coco-Glycerides, Polyacrylamide, C13-14 Isoparaffin, Laureth-7, Dimethicone, Titanium Dioxide, Saccharomyces/Zinc Ferment, Allantoin, Panthenol, Xanthan Gum, Propylene Glycol, Diazolidinyl Urea, Methylparaben, Propylparaben, Parfum (Fragrance), Alpha - Isomethyl Ionone, Sodium Hydroxide.

Zgodnie z zaleceniem producenta maseczkę nakładam grubszą warstwą, na około 15 minut. Nie zawsze 2-3 razy w tygodniu wykorzystuję akurat tę maskę, byłoby to po prostu niezbyt ekonomiczne. Warto zaznaczyć, że 7 ml saszetka maseczki kosztuje około 1,60 zł, najczęściej kupuję ją w Rossmannie.


Po zmyciu maseczki skóra jest wyraźnie oczyszczona, miękka i gładka. Kosmetyk nie podrażnia mojej skóry, a zaczerwienienia po aplikacji są sporadyczne. Maseczka świetnie łagodzi wszelkie zmiany na skórze, szczególnie mam tu na myśli, wypryski, które łagodnie się ściągają po nałożeniu maseczki oraz, mam wrażenie, szybciej goją. Maseczka znacząco wpływa też na proces wydzielania sebum, ponieważ przy względnie regularnym jej stosowaniu, wydzielanie sebum zaczyna się regulować, a skóra mniej przetłuszczać.

Jedyne zastrzeżenie, jakie mam do tej maseczki, zresztą w ogóle do maseczek Ziai, jest fakt, iż nie występują one w pełnowymiarowych opakowaniach. Gdyby takowe istniały, byłaby to moja ulubiona maska do twarzy. Całkowicie polecam wypróbowanie którejś wersji, jestem pewna, że znajdziecie coś odpowiedniego dla siebie! :)

Nowości kosmetyczne - Rossmann (-40% na kolorówkę) & Golden Rose

$
0
0
Chociaż początkowo zakładałam, że nie skorzystam z obecnej promocji w Rossmannie (-40% na kosmetyki kolorowe), to rzeczywistość po raz kolejny pokazała mi, że nie powinnam stwarzać sobie takich założeń. Tak, ja też byłam w Rossmannie! Wiem, że blogosfera ma ostatnio Rossmanna prawie, że po kokardę, a wpisów o promocyjnych zdobyczach jest, delikatnie mówiąc, sporo, mimo to, pokażę swoje drobne zakupy, bo być może wpis ten pomoże komuś w wyborze lub odwiedzie go od zakupu, bo przecież bywa i tak. Jesteście ciekawe czym skusiła mnie promocja? Zapraszam do lektury i oglądania, bo będzie też sporo zdjęć! :)


Z drogerii wyszłam z trzema kosmetykami (właściwie z czterema, ale jeden jest częścią mojego gwiazdkowego prezentu, więc na razie go pomijam), co wydaje się być rozsądne. Tak się złożyło, że cała trójka pochodzi z szafy naszej rodzimej marki Wibo :)


Wśród moich zakupów nie mogło zabraknąć produktów do paznokci, to rzecz oczywista. Planowałam zakupić słynny już piasek Wibo, nie zastałam jednak koloru, na którym najbardziej mi zależało (numer 3), swoją uwagę przekserowałam więc na coś innego. Poza piaskiem, na mojej liście był też matowy top coatWibo, z serii WOW Effect Glitter, Nr 2(4,19 zł). Top coat wygląda jak drobinki śniegu czy lodu, co bardzo mi się spodobało. Już planuję z jakimi lakierami go łączyć :)


W ramach eksperymentu włożyłam do koszyka Pyłek brokatowyrównież z Wibo, WOW Effect Glitter (numer 1)(4,79 zł). Pyłek to, moim zdaniem, niezbyt trafne określenie tego cuda, ponieważ są to po prostu błyszczące brokatowe kółeczka czy też piegi, inaczej mówiąc. Koniecznie zerknijcie na bloga Panny Joanny, bo pokazywała ona ostatnio ten brokat w akcji, czym, szczerze mówiąc, bardzo mnie zachęciła. Podobnie jak w przypadku matowego topu, już robię plany na mani, z użyciem tych uroczych, „mroźnych” piegów :)


Ostatnim kosmetykiem, jaki kupiłam w Rossmannie jest Brązowy żel stylizujący do brwi Wibo (5,69 zł). Nie miałam wcześniej do czynienia z kosmetykami tego typu, podchodzę więc do niego z ogromną ciekawością. Podoba mi się prostota użycia oraz wyrazistość, jaką żel nadaje brwiom.

Dokładnie naprzeciwko najbliższego mi Rossmanna, mam wysepkę marki Golden Rose, co często owocuje niespodziewanymi (?) zakupami. Po ostatnich porządkach w szufladzie z lakierami doszłam do wniosku, że brakuje mi jesienno – zimowych kolorów, poza tym intensywnie poszukiwałam idealnego granatu, a wszystko to znalazłam grzebiąc ochoczo w koszyczkach z lakierami tej marki ;)


Kupiłam trzy lakiery z serii Classics, za każdy zapłaciłam 3,20 zł. Bardzo lubię te maluszki, kolorów do wyboru jest ogrom, poza tym maleńkie opakowania (5 ml) umożliwiają, przynajmniej w jakiejś części, szybsze zużycie lakieru.


Lakier, opatrzony numerem 171, to jasnofioletowa baza, opalizująca na niebiesko (przez co lakiery wydaje się być odrobinę perłowy), z masą złotego i kolorowego brokatu. W buteleczce prezentuje się nadzwyczaj efektownie, mam nadzieję, że na paznokciach nie straci uroku!


Kolejnym maluszkiem Classics jest lakier, o numerze 199– kremowa baza, w kolorze beżu i brązu (taki trochę „błotny” kolor), który opalizuje na różowo, dzięki zawartości maleńkich brokatowych drobinek. Na zakup tego lakieru już dawno miałam ochotę, zwracał moją uwagę przy każdej wizycie w Golden Rose, w końcu zdecydowałam się na zakup.


Idealny odcień granatu, który okazał się być nieco grafitowy, znalazłam pod numerem 209. Jestem absolutnie oczarowana tym kolorem! Ciemny, kremowy granat, przełamany grafitem to coś, czego długo poszukiwałam i co, mam nadzieję, przyjemnie będzie mi nosić w zimowe miesiące :)


To właściwie wszystko, co "upolowałam" w Rossmannie i na stoisku Golden Rose. Promocja -40% na kolorówkę obowiązuje do jutra (28.11.13). Ja nie planuję pojawiać się już w drogerii, chociaż kto wie, może zajdę jeszcze po TEN piasek :)

A Wy, skorzystałyście już z promocji? Co wpadło do Waszych koszyków? Dajcie znać, może dzięki Wam wpadnę na jeszcze jakiś "zakupowy" pomysł ;)

Rozdanie "Na Gwiazdkę!" na 1001 pasji!

$
0
0
W tym roku wyjątkowo nie mogę doczekać się Bożego Narodzenia :) Nie wiem czym jest to spowodowane, ale czekam z utęsknieniem na świąteczny czas, kolorowe ozdoby, światełka, (prawdziwy) śnieg, prezenty...

Hexxana postanowiła, w pewien sposób, umilić mi oczekiwanie na święta, organizując na swoim blogu konkurs Na Gwiazdkę!, w którym z przyjemnością biorę udział :)


Szczegóły znajdziecie na blogu 1001 pasji, na który przeniesiecie się, klikając w powyższy baner! :)

Listopadowe nowości w kosmetyczce - część pierwsza (pielęgnacja)

$
0
0
Listopad upłynął pod znakiem wszechobecnych promocji i różnorakich okazji do tańszych zakupów. Ciężko było się oprzeć, zresztą nie zawsze trzeba, czasami wręcz należy realizować drobne zachcianki! Nadszedł grudzień (nawiasem mówiąc, jest to jeden z moich ulubionych miesięcy w roku), moment jest więc odpowiedni, aby rozpocząć kosmetyczne podsumowanie miesiąca. Dzisiaj zapraszam na listopadowe nowości w kosmetyczce!

Promocyjny szał zaczęła Biedronka, która na początku miesiąca, zaproponowała ofertę -30% na kosmetyki kąpielowe (żele pod prysznic, sole/płyny do kąpieli i mydła). Koło takiej okazji nie można było przejść obojętnie i tym oto sposobem, mamy zapewniony zapas żeli pod prysznic chyba na pół roku!


Wśród trzynastu (!) zakupionych butelek, znalazły się, między innymi, bardzo lubiane przeze mnie żele Be Beauty, z serii SPA. Szereg kolorowych żeli (w parach!) tworzą: Brazylia (ekstrakt z guarany), Bali (ekstrakt z owoców egzotycznych) oraz Japonia (ekstrakt z alg). Recenzję ostatniej wersji, chociaż przed zmianami szaty graficznej opakowania, możecie znaleźć TUTAJ.


Łazienkową szafkę kolejno zapychają kremowe żele pod prysznic, również marki Be Beauty, ale z serii Creme. Mamy tu: Soft Touch (zawiera olej ze słodkich migdałów), Happy Moments (ekstrakt z bambusa i proteiny mleka) oraz Vitamin Touch (witaminy E i B3 oraz proteiny mleczne). Buteleczki prezentują się niezwykle zachęcająco! Jestem ciekawa zawartości, bo chociaż wiem, że używałam kiedyś żeli tej serii, to niestety pamięć szwankuje.


Szereg zamykają żele Palmolive, z serii Aroma Therapy (Sensual i Warm Vanilla) oraz Thermal SPA (Aqua Calm i Turkish Bath). Brzmi bardzo obiecująco, prawda?


Kontynuując wątek pielęgnacyjny nie sposób pominąć szampon Syoss, szumnie nazwany Deep Repair Hair Bath, czy też, jak kto woli, Kąpielą do włosów Deep Repair. Włosów mocno zniszczonych nie mam, ale i tak pokładam nadzieje w nowym szamponie! Podoba mi się opakowanie, forma tuby jest niezwykle funkcjonalna. Będzie z tego miłość?


Maska błotna do twarzy z kolagenem to pierwsza z maseczekBingospa(12,04 zł), którą mam okazję testować. Szukałam dobrej maski w pełnowymiarowym opakowaniu (o moich żalach odnośnie saszetkowych maseczek pisałam TUTAJ), po sprawdzeniu kilku opinii, zdecydowałam się na zakup tej. Jeśli jesteście zainteresowane zakupem takiej maski, a nie macie pojęcia, gdzie jej szukać, spróbujcie w Auchan, ja właśnie w tym markecie „zaopatruję” się w kosmetyki Bingospa.


Ostatnim kosmetykiem z kategorii PIELĘGNACJA, jaki zakupiłam w listopadzie, jest Krem do depilacji twarzy „Idealna gładkość” Avon Skin So Soft (12,99 zł). Krem kupiłam z nadzieją znalezienia łatwiejszej (i mniej bolesnej) alternatywy dla plastrów do depilacji twarzy, których zwykłam używać (KLIK). Pierwsze użycie absolutnie mnie zachwyciło i mam szczerą nadzieję, że dalej będzie równie dobrze!


W trakcie pisania tego posta, zauważyłam, że zapowiada się bardzo rozlegle. Nie chcąc zanudzić Was, moich Czytelników, na pielęgnacji kończę więc dzisiejszą część nowości, aby w kolejnym poście rozprawić się z kosmetykami kolorowymi oraz lakierami. Cierpliwości!

Dajcie znać co nowego pojawiło się w Waszych kosmetyczkach!

Listopadowe nowości kosmetyczne – część druga (kolorówka & lakiery do paznokci)

$
0
0
Idąc za ciosem, prezentuję dzisiaj drugą część listopadowych nowości, która obejmuje kosmetyki kolorowe oraz lakiery do paznokci. Część moich kolorowych nabytków pokazywałam w jednym z ostatnich postów, nie chcąc się więc powtarzać, podsumuję całość pobieżnie. Zapraszam do lektury, a raczej do obejrzenia zdjęć! :)


Drugą częścią mojego zamówienia z Avonu, była nowość tej marki, mianowicie Zestaw do stylizacji brwiw kolorze Soft Brown (19,99 zł). Cień oraz wosk zamknięte w zgrabnej, czarnej paletce, która całkowicie mnie do siebie przekonuje swoją estetyką. Zestaw na razie czeka na swoją premierę, najpierw planuje doprowadzenie swoich brwi do porządku (Bogusiu, pozdrawiam!) i wtedy zacząć intensywne testowanie cienia i wosku.


W trakcie niedzielnego "spaceru" do nowo otwartego trójmiejskiego centrum handlowego Riviera, po raz pierwszy byłam też w drogerii Hebe. Zdecydowałam się na zakup kredki do ust Essence w odcieniu 10 Femme Fatale(4,99 zł). Od długiego czasu próbuję dopasować konturówkę do mojej czerwonej szminki Avon i póki co bezskutecznie. Femme Fatale jest niestety zbyt różowa. Będę musiała wybrać się razem z pomadką na stoisko Golden Rose, ponieważ wybór jest tam przeogromny i coś, mam nadzieję, dopasować.


Skoro mowa o Golden Rose, na stoisku tej marki kupiłam trzy urocze jesienno - zimowe maluszki Classics (3,20 zł każdy). Granatowy 209, beżowo - brązowy 199 i prześliczny fiolet 171, którym dzisiaj pomalowałam paznokcie - cudo! Lakiery bliżej pokazywałam TUTAJ.


Listopad był również czasem głośnej promocji w Rossmannie, czyli ofertą -40% na kosmetyki kolorowe. Większość moich zakupów prezentowałam w tym poście, pod koniec dokupiłam jeszcze piaskowy lakier Wibo, z serii WOW Glamour Sand, o numerze 2. Piaskiem zachwyciłam się u cammie z No to pięknie!, planuję dokupić jeszcze numer 4. Wcześniejsze zakupy to Brązowy żel stylizujący do brwi Wibo, matowy top coat z płatkami brokatu Wibo, WOW Matte Glitters, opatrzony numerem 2 oraz brokat Wibo, WOW Glitter Manicure - numer 1.

Z jakiego listopadowego zakupu jesteście najbardziej zadowolone? Pochwalcie się zakupami! :)

Manicure piękny w swej prostocie! Classics 171

$
0
0
Kiedy zobaczyłam ten lakier po raz pierwszy, pomyślałam, że dawno nie widziałam tak ładnego. Mieniący się na wiele kolorów, nie dający tak łatwo się określić... Wiedziałam, że muszę go mieć. Wydatek właściwie żaden, bo nieco ponad trzy złotówki, ale moja radość była przeogromna. Po pierwszym swatchu nieco się rozczarowałam, ale to dlatego, że spodziewałam się innego wykończenia. Nic to, po pomalowaniu wszystkich paznokci jestem zachwycona, mam nadzieję, że podzielicie mój entuzjazm :)


Uroczy maluszek, bohater dzisiejszego posta, wchodzi w skład linii Classics, która jest jedną z pochodnych marki Golden Rose. Bardzo lubię tę serię, szczególnie za małą pojemność lakieru, którą łatwiej zużyć (5 ml), niską cenę (na "moim" stosiku GR 3,20 zł) oraz za ogromny wybór kolorów (o ostatniej trójce, którą kupiłam, przeczytacie TUTAJ).



Lakier opatrzony numerem 171 to liliowy fiolet, opalizujący na niebiesko. Ma wykończenie delikatnie perłowe, ale mnóstwo złotych i kolorowych drobinek brokatu mocno perłowość tę maskują. Wiem, że perłowe wykończenie nie należy do najbardziej lubianych, tutaj jednak jest ono obecne w granicach zdrowego rozsądku.


Moim zdaniem na paznokciach wygląda pięknie - elegancko, ale jest widoczny. Otacza paznokcie delikatnym kolorem, który zmienia się z każdym ruchem dłoni, a do tego te drobinki, które pięknie migoczą, zwłaszcza w świetle sztucznym. Lakier ten jest odrobinkę bajkowy, prawda? :)


Proces aplikacji lakieru przebiegał sprawnie, dzięki wygodnemu pędzelkowi i odpowiedniej konsystencji emalii. Lakier należy do grupy tych półkryjących, uważam więc, że jest odpowiedniejszy dla paznokci krótkich. Na zdjęciach możecie zobaczyć dwie warstwy lakieru na paznokciach. Czasu schnięcia nie oceniam, ponieważ jak zwykle wspomogłam się wysuszaczem Insta - Dri Sally Hansen (niedługo recenzja!).


Jestem maksymalnie oczarowana tym lakierem! Nie wiedzieć dlaczego bardzo kojarzy mi się z zimą, śniegiem i mrozem... Trafne skojarzenie? Jak Wam się podoba maluszek Classics?

Kosmetyczne odkrycie listopada | Woda termalna, Uriage

$
0
0
Jako, że wszyscy listopadowi ulubieńcy zostali niejako zdetronizowani przez kosmetyczne odkrycie tego miesiąca, postanowiłam delikatnie zmodyfikować dotychczasową formę ulubieńców. Bez obaw, raczej nie na stałe, na razie tylko na dzisiaj!


O zakupie wody termalnej Uriage wspominałam już na początku listopada, w poście z nowościami (KLIK). Od tamtego czasu wody używam namiętnie i z całą pewnością uważam ją za kosmetyczne odkrycie listopada, a nawet roku, co zdradzę Wam już "przedpremierowo".


Dzisiejszy post w żadnym wypadku nie jest recenzją wody termalnej, gdyż na nią potrzebuję jeszcze trochę czasu. Chcę podzielić się z Wami moim odkryciem (chociaż jestem pewna, że wiele z Was ma to odkrycie już dawno za sobą) oraz pierwszymi wrażeniami, spostrzeżeniami odnośnie użytkowania tego kosmetyku.


O wodzie termalnej, niekoniecznie marki Uriage, wiem już od dawna. Dzięki "byciu" w środowisku "urodowym" zapoznałam się z wieloma pozytywnymi opiniami na temat wód termalnych, poznałam też ich, prawie że, magiczne właściwości. Ostatecznie do zakupu przekonał mnie jednak filmik Agnieszki (KLIK), z którego o działaniu wód termalnych dowiedziałam się jeszcze więcej. Wodę kupiłam tuż po obejrzeniu filmiku ;) Miałam szczęście, ponieważ akurat trafiłam na promocję w Super - Pharm, dzięki której 300 ml wody kupiłam za niecałe 33 złote.


Wody termalnej używam zwykle wieczorem, po umyciu twarzy, spryskuję ją wodą (zamiast toniku) i czekam aż wyschnie. Co ważne, woda termalna Uriage nie wymaga osuszania! W dni, w które wykonuję peeling twarzy i nakładam maseczkę, również mam wodę termalną w użyciu - spryskuję nią twarz po wszystkich zabiegach.


Woda termalna świetnie dogaduje się z moją skórą! Świetnie łagodzi wszelkie podrażnienia, nie tylko po wyżej wspomnianych zabiegach (peeling, maseczka), ale również po wypryskach i innych zmianach trądzikowych. Ponadto, doskonale łagodzi uczucie ściągnięcia skóry po myciu twarzy. Spryskiwanie twarzy wodą termalną wspomaga proces nawilżania skóry, która lepiej chłonie nawilżające właściwości z kremów. Jestem zachwycona działaniem wody termalnej Uriage!


Na tym skończę, nie chcąc za dużo napisać przed właściwą recenzją wody. Dla przypomnienia, dzisiejszy post to jedynie zaprezentowanie odkrycia ostatniego miesiąca, ale w żadnym razie nie jest to recenzja! Dajcie znać, jakie kosmetyczne cudo odkryłyście w ostatnich miesiącach! Chętnie poczytam!

Listopadowy (mini) projekt denko

$
0
0
Tytuł to żadna pomyłka, niestety. W poprzednich miesiącach dzieliłam posty ze zużyciami na dwie części, tyle tego było. Natomiast listopadowy projekt denko jest marny, bardzo marny. Zużyłam tylko trzy kosmetyki! Mogło być lepiej, ale z drugiej strony poprzednie miesiące były obfite w zużycia, a równowaga musi być ;)


Loveliness, Żel do higieny intymnej z ekstraktem z kory dębu - kosmetyk, który dzielnie służył mnie i siostrze przez ponad cztery miesiące (!). Zachwycił nas nie tylko doskonałą wydajnością, ale również przyzwoitym działaniem. Robił wszystko to, co żel do higieny intymnej robić powinien, nie wyrządzając dodatkowych "szkód". 500 ml żelu, zamkniętego w poręcznej butelce z pompką, można kupić w Netto, w bardzo niskiej cenie - ok. 5 zł. Myślę, że żel Loveliness to poważna konkurencja dla naszego ulubionego żelu z Biedronki. Następcążelu jest Łagodzący żel do higieny intymnej biedronkowej marki Intimea.


Eveline, Fresh & Soft, Oczyszczający płyn micelarny - w ostatnim czasie mój demakijaż opiera się głównie na płynach micelarnych, z przyjemnością przetestowałam więc, nieznany mi wcześniej, płyn marki Eveline. Bardzo dobrze radził sobie z usuwaniem mojego delikatnego, codziennego makijażu, świetnie sprawdzał się też jako tonik. I chociaż nie był to płyn micelarny idealny (czy taki w ogóle istnieje?) to miło będę go wspominać, a w przyszłości może zakupię go ponownie. 200 ml płynu kosztowało ok. 10 zł, a pełną recenzję kosmetyku znaleźć możecie TUTAJ. Następcą jest mój dotychczasowy ulubieniec, czyli Płyn micelarny do demakijażu i tonizacji twarzy i oczu marki Be Beauty (KLIK).


Original Source, Żel pod prysznic Raspberry & Vanilla Milk (Malina & Mleczko waniliowe) - skuszona promocją, kupiłam kolejny żel OS (wersję mięta & czekolada wspominam dobrze KLIK). I właściwie nie mam mu nic do zarzucenia (w przeciwieństwie do ukochanego, który wysechł prawie, że na wiór), ale więcej nie planuję zakupu tych żeli. Zapach może i ładny, chociaż nieco mdły, a właściwości takie same, jeśli nie gorsze, niż tańszych i bardziej lubianych przeze mnie żeli. Poza tym, opakowanie żelu zmieniło się, niestety na gorsze. Kiedyś otwór "zasysał" się, dzięki czemu żel nie wylewał się z opakowania, teraz to istna masakra... Następcą jest żel Fa, Natural & Care, White Grape & Jojoba Milk.

Denko listopada uważam za zamknięte, puste opakowania wędrują do kosza, a ja od nowa zapełniam odpowiednią torbę. Co pojawiło się w Waszych zużyciach?

Wow! Lubię piaski coraz bardziej | Wibo, WOW Glamour Sand, Nr 2

$
0
0
Tak jest! Lubię lakiery piaskowe coraz bardziej! O ile kilka miesięcy temu trend ten nie zupełnie do mnie przemawiał, o tyle teraz już bardzo. Zwłaszcza, że dostęp do takich lakierów mam o wiele lepszy niż wtedy, dzięki chociażby naszej rodzimej marce Wibo, która zaproponowała ostatnio serię piaskowych lakierów WOW Glamour Sand.


Bohater dzisiejszego posta, wchodzący w skład wyżej wspomnianej serii, opatrzony jest numerem 2. Dwójka to przepiękna fuksja, z masą niebieskich i różowych drobinek, dająca efekt brokatowego piasku, o czym informuje producent. W dziennym świetle lakier prezentuje się pięknie, jednak dopiero w sztucznym pokazuje cały swój urok - niesamowicie się mieni!


Lakier przyjemnie się aplikuje, dwie warstwy dokładnie kryją płytkę paznokciaszybko wysycha, a jego trwałość wręcz mnie zaskoczyła. Spodziewałam się, że szybko zniknie z paznokcia, tymczasem nosiłam go na paznokciach pięć dni, z tym, że czwartego pojawił się niewielki odprysk, który łatwo zatuszowałam. Oczywiście starte końcówki pojawiły się wcześniej (trzeciego dnia), ale wciąż wyglądało to schludnie. Piaskowa faktura nieco się "poleruje" w czasie noszenia, ale to chyba typowe dla tej formuły lakierów, przynajmniej tak podpowiada mi doświadczenie. Kolejnym zaskoczeniem był proces zmywania lakieru. Przygotowana byłam na najgorsze oraz długą walkę z wacikami i zmywaczem, tymczasem lakier zszedł z paznokci łatwo! Nie musiałam trzeć wacikiem płytki, wystarczyło nieco dłużej przytrzymać nasączony zmywaczem wacik na paznokciu. Szok!


Jestem zachwycona tym lakierem! Nie tylko formułą, ale także trwałością oraz łatwym zmywaniem. Z przyjemnością uśmiechnę się do reszty kolekcji, zwłaszcza, że marzy mi się jeszcze numer 4, którego jak na złość w moim Rossmannie nie ma. Jak jest z Wami? Lubicie lakiery piaskowe? Co sądzicie o kolekcji WOW Glamour Sand?

Na świąteczny czas...

$
0
0
Kochani, niech nadchodzące Święta Bożego Narodzenia przyniosą Wam mnóstwo radości, spokoju i rodzinnego ciepła. Trzymajcie się zdrowo i odpoczywajcie, cieszcie się świąteczną atmosferą, a Wasze marzenia niech zaczynają się spełniać. Wesołych Świąt!

Instagram/@serduszkoblog
Trzymajcie się cieplutko!
Agnieszka
Viewing all 306 articles
Browse latest View live