Dawno nie było posta z recenzją kosmetyków kolorowych, prawda? Powtarzam się, ale mam świadomość, że zdecydowanie za mało piszę o kolorówce, nie wiem dlaczego tak jest. W każdym razie postanowiłam więcej uwagi poświęcić kosmetykom, z których korzystam przecież prawie codziennie :)) Dzisiaj chciałabym przedstawić Wam swoje wrażenia odnośnie ostatnio ciągle przeze mnie używanej maskary. Zapraszam! :))
Ale jeśli miałabym odwołać się do zapewnień producenta to... gdzie to siedmiokrotne wydłużenie?! Pomijając już fakt, że gdyby tak zwielokrotnić długość moich rzęs to Snooki by się zawstydziła ;))) Owszem, tusz wydłuża rzęsy, ale bez przesady... 100 % black? Właściwie tak, tusz jest bardzo czarny i takie też są rzęsy po malowaniu. Nie mogę się przyczepić do koloru :)
Jeśli chodzi o szczoteczkę to, cóż, nie należy ona do moich ulubionych. Jest po prostu zbyt duża i bardzo ciężko jest mi nią dokładnie pomalować rzęsy, bez odbijania sobie tuszu na powiekach. Można się jednak przyzwyczaić, a wielbicielki pokaźnych szczoteczek będą zadowolone :)) Szczoteczka klasyczna, z włosia. Przyznam szczerze, że dla mnie bardziej niż rodzaj (włosie/silikon) szczoteczki ważniejszy jest jej rozmiar. W każdym razie szczoteczka nabiera odpowiednią ilość tuszu, nie przegniemy więc z ilością :)
Tusz wytrzymywał na rzęsach cały dzień, chociaż zdarzało się, że spływał w kącikach oczu, gdy te mocno mi łzawiły (np. przy silnym wietrze). Raczej się nie osypywał, ale to zależało głównie od tego, co robiłam w ciągu dnia. Zmywał się łatwo i szybko.
Krótko po otwarciu tusz był bardzo "mokry" i niespecjalnie lubiłam go używać, odłożyłam więc na bok. Wtedy zaczęłam doceniać próbkę tuszu Clinique (dopiero go wykańczam, a tusz nadal "działa"!), ale kiedy w końcu chwyciłam za żółtą maskarę Maybelline konsystencja była już w porządku. I tak jest do tej pory (jakieś 3-4 miesiące od otwarcia), jednak ostatnio tusz zaczyna robić na rzęsach grudki, co moim zdaniem jest już znakiem, że się ze mną żegna.
Pokażę Wam oczywiście efekt po pomalowaniu rzęs tuszem Colossal Volum` Express i chociaż zdjęcia nie są najlepsze (fotografowanie oczu nie jest moją najlepszą stroną), myślę, że widać co tusz potrafi (albo czego nie potrafi).
Podsumowując, jestem z tuszu zadowolona, chociaż chciałabym więcej :)) Do tej pory moją ulubioną maskarą Maybelline była ta niebieska (nie wiem czy nic się w tej kwestii nie zmieniło) i... chyba tak zostanie. Colossal Volum` Express nie zachwyciła mnie na tyle, żebym czuła, że muszę już biec po następne opakowanie :)
Jakiego tuszu używacie obecnie? Macie swojego ulubieńca wśród tuszy do rzęs?
Maybelline, Colossal Volum` Express 100% Black, ok. 25 zł/ 10,7 ml
Kolagen i ekstremalnie gruba szczoteczka- to połączenie ma zapewnić rzęsom aż siedmiokrotne powiększenie. Teraz nowa odsłona tuszu: wersja 100% Black dla maksymalnie czarnego koloru rzęs. (źródło)
Od tuszu do rzęs nie oczekuję wbrew pozorom aż tak dużo, bo wydłużenia (ale nie jakiegoś spektakularnego), zagęszczenia i przyciemnienia rzęs. I właściwie to wszystko tusz ten mi daje, aczkolwiek nie zawsze jestem zadowolona z efektu, jaki zostawia na rzęsach. Zdarzają się dni kiedy wygląda po prostu marnie (ale to kwestia moich rzęs, bo np. rzęsy mojej siostry, po użyciu tego tuszu, czarują, są długie, czarne i b. gęste). Takich dni jednak było mało, bo zwykle moje rzęsy z pomocą maskary Maybelline wyglądały zadowalająco - odpowiednio wydłużone, zagęszczona i bardzo czarne :))Ale jeśli miałabym odwołać się do zapewnień producenta to... gdzie to siedmiokrotne wydłużenie?! Pomijając już fakt, że gdyby tak zwielokrotnić długość moich rzęs to Snooki by się zawstydziła ;))) Owszem, tusz wydłuża rzęsy, ale bez przesady... 100 % black? Właściwie tak, tusz jest bardzo czarny i takie też są rzęsy po malowaniu. Nie mogę się przyczepić do koloru :)
Jeśli chodzi o szczoteczkę to, cóż, nie należy ona do moich ulubionych. Jest po prostu zbyt duża i bardzo ciężko jest mi nią dokładnie pomalować rzęsy, bez odbijania sobie tuszu na powiekach. Można się jednak przyzwyczaić, a wielbicielki pokaźnych szczoteczek będą zadowolone :)) Szczoteczka klasyczna, z włosia. Przyznam szczerze, że dla mnie bardziej niż rodzaj (włosie/silikon) szczoteczki ważniejszy jest jej rozmiar. W każdym razie szczoteczka nabiera odpowiednią ilość tuszu, nie przegniemy więc z ilością :)
Tusz wytrzymywał na rzęsach cały dzień, chociaż zdarzało się, że spływał w kącikach oczu, gdy te mocno mi łzawiły (np. przy silnym wietrze). Raczej się nie osypywał, ale to zależało głównie od tego, co robiłam w ciągu dnia. Zmywał się łatwo i szybko.
Krótko po otwarciu tusz był bardzo "mokry" i niespecjalnie lubiłam go używać, odłożyłam więc na bok. Wtedy zaczęłam doceniać próbkę tuszu Clinique (dopiero go wykańczam, a tusz nadal "działa"!), ale kiedy w końcu chwyciłam za żółtą maskarę Maybelline konsystencja była już w porządku. I tak jest do tej pory (jakieś 3-4 miesiące od otwarcia), jednak ostatnio tusz zaczyna robić na rzęsach grudki, co moim zdaniem jest już znakiem, że się ze mną żegna.
Pokażę Wam oczywiście efekt po pomalowaniu rzęs tuszem Colossal Volum` Express i chociaż zdjęcia nie są najlepsze (fotografowanie oczu nie jest moją najlepszą stroną), myślę, że widać co tusz potrafi (albo czego nie potrafi).
Podsumowując, jestem z tuszu zadowolona, chociaż chciałabym więcej :)) Do tej pory moją ulubioną maskarą Maybelline była ta niebieska (nie wiem czy nic się w tej kwestii nie zmieniło) i... chyba tak zostanie. Colossal Volum` Express nie zachwyciła mnie na tyle, żebym czuła, że muszę już biec po następne opakowanie :)
Jakiego tuszu używacie obecnie? Macie swojego ulubieńca wśród tuszy do rzęs?
Udanej, słonecznej niedzieli! :))
Aga