Quantcast
Channel: Zielone Serduszko
Viewing all 306 articles
Browse latest View live

Wakacyjna weekendowa kosmetyczka

$
0
0
Pamiętacie jak w zeszłym roku, tuż przed moim sierpniowym wyjazdem, pokazywałam zawartość mojej kosmetyczki (kosmetyczek)? W tym roku też pokażę Wam moją weekendową kosmetyczkę. Coś je jednak różni – objętość. W zeszłym roku jechałam na dwa tygodnie (ostatecznie stanęło na trzech), w tym roku wyjeżdżam jedynie* na weekend.

*Jedynie, bo planowaliśmy dłuższy wyjazd, ostatecznie z powodów zupełnie niezależnych od nas, musimy zadowolić się weekendem nad polskim morzem. I naprawdę jesteśmy zadowoleni! Bardzo się na ten weekend cieszymy. Jedziemy do Darłówka, dołączymy tam do mojej siostry i szwagra. Zapowiada się wspaniale! Oby pogoda chociaż trochę dopisała :)


Jak rozsądek nakazuje, na weekendowy wyjazd nie ma potrzeby taszczenia ze sobą wielu rzeczy. Dotyczy to również kosmetyków. Najpewniej okaże się, że i tak wzięłam za dużo, ale naprawdę starałam się uruchomić tę część mojej osobowości, która odpowiada za rozsądne myślenie i minimalizm. Czy mi się udało? Co zabieram ze sobą nad morze? Pod numerami kosmetyków podlinkowane są ich recenzje.


DO WŁOSÓW

Skoro jedziemy nad morze, najpewniej będziemy plażować, mycie głowy codziennie będzie więc koniecznością, dlatego zabrałam pełnowymiarowe opakowanie Szamponu do włosów Babydream (1), który dodatkowo służyć mi będzie jako kosmetyk do higieny intymnej (testowane, sprawdza się w tej roli wyśmienicie!). Skoro szampon, to i odżywka, czyli moja ulubiona od niedawna, Odżywka normalizująca do włosów przetłuszczających się z ekstraktem z drożdży piwnych i chmielu Joanny, Z Apteczki Babuni(2), przelaną do opakowania po serum na końcówki z Avonu.


DO TWARZY

Podstawa mojej pielęgnacji czyli Micelarny żel do mycia i demakijażu twarzy BeBeauty(3), Płyn micelarny z Auchan (4) – do ewentualnego demakijażu oraz jako tonik. Poza tym w kosmetyczce znalazł miejsce również Ujędrniający i regenerujący krem pod oczy Decubal (5) oraz Serum redukujące pory Dr Irena Eris (na dzień, 6). Z kremu na noc zrezygnowałam, bo i w domu co jakiś czas zdarza mi się pomijać ten krok w pielęgnacji (bez szkody dla cery), a poza tym nie będę psuć naszego romantycznego (i rocznicowego w końcu!) wyjazdu, aromatem rosołu w łóżku ;)


DO CIAŁA

Miniaturka żelu pod prysznic o energetyzującym zapachu, który bardzo mi się podoba (7), odrobina Piernikowego balsamu do ciała Farmony (8), przelanego do słoiczka po kremie. Poza tym, obowiązkowo, mój ulubiony antyperspirant Garnier Mineral Invisible (9) oraz Nawilżający, zmiękczający i ochronny krem do rąk Decubal (10). Śmierdziuch, ale aktualnie nie mam innego na stanie. Jeśli mowa o kosmetykach do ciała, są też i „akcesoria” do opalania, czyli Balsam do opalania SPF 20 Dax Cosmetics (11) oraz Chłodzący spray po opalaniu z witaminą C i aloesem z Avonu (aloes praktycznie zamyka skład sprayu – robienie klientów w…, 12).

INNE


W kosmetyczce znajdzie się też mój ulubiony ostatnio zapach (13), o których wspominałam w ulubieńcach (KLIK), ulubiona mgiełka z Avonu(14) oraz zapas chusteczek odświeżających (15). W powyższej wyliczance nie wymieniłam takich oczywistości jak pasta do zębów, mydło, grzebień czy krem Nivea, który zawsze mam w torebce, no ale to z oczywistych względów :) Najpewniej zabiorę też lakier do paznokci, do ewentualnych poprawek.

MAKIJAŻ


Pod tym względem naprawdę jestem z siebie dumna! Kosmetyków do makijażu wzięłam tylko trzy, co w zupełności mi wystarczy. Znając siebie wiem, że nie będę paradować na plaży w pełnym makijażu, a na wieczorne piwko odrobina tuszu do rzęs(16), błyszczyka (17) oraz bronzera (18) wystarczy. W ciemności i po piwie i tak nie będzie mi się nikt przyglądał, a ukochany wie jakie ze mnie straszydło, ha ha! ;)

Opis wskazuje na to, że wcale nie zabieram tak mało rzeczy, w rzeczywistości jednak, umiar widać gołym okiem, bo zmieściłam się w jedną, niedużą kosmetyczkę (dla porównania, w zeszłym roku w trzy, z dużym kuferkiem na czele KLIK). Dajcie znać co znalazło się (lub znalazłoby się) w Waszej kosmetyczce na weekendowy wypad nad morze! :)


Zostawiam Was z tym postem na cały weekend! Do Internetu będę mieć dostęp jedynie przez telefon, być może uda mi się odpowiadać na komentarze, ale i tak zapraszam do polubienia profilu bloga na Facebooku (KLIK) oraz do obserwowania mnie na Instagramie (@zieloneserduszko_). Tam będę na pewno aktywna! Udanego weekendu dziewczyny! :*

Piękna malwa od KIKO

$
0
0
Przyznam szczerze, że miniony weekend i pobyt nad morzem, choć krótki, bardzo mnie rozleniwił, bo od powrotu ciężko mi się do czegokolwiek zmobilizować. Za to brak komfortowego dostępu do Internetu mi służył, mogłam skupić się na innych, ważnych sprawach. No dobrze, tydzień nieogarnięcia po powrocie wystarczy – czas na post!

Zdjęcie próbki koloru pochodzi ze strony producenta

Dzisiaj post z serii „mało tekstu, dużo zdjęć”, zaczynamy łagodnie, od pokazania kolejnego lakieru do paznokci, z tych czekających w kolejce do wypróbowania. Bohatera dzisiejszego postu otrzymałam od Hexx już kilka miesięcy temu! I chociaż lakier miał już swoją „premierę” (KLIK) to teraz gości na wszystkich paznokciach i w poście. Mowa o lakierze marki, którą znałam dotychczas tylko z blogów, czyli KIKO, noszący wdzięczną nazwę Beige Mauve 320.


Beige Mauve to lakier na pierwszy rzut oka szary, może odrobinę brązowy, ale kiedy mu się przyjrzeć, można popaść w oczopląs i konsternację, bo nagle okazuje się, że to fiolet! Przyznam, że mam ogromny kłopot z jednoznacznym nazwaniem tego koloru. Przy brązowych odcieniach, przybiera całkowicie brązowy kolor, przy niebieskościach też. Fioletowe oblicze pokazuje przy kolorach jasnych i… na moich paznokciach. Nie wiem, naprawdę nie wiem jaki to kolor, w każdym razie jest tomieszanka brązu, szarości, fioletu i różu, na co wskazywałaby jego nazwa. Kolor może niezbyt odpowiedni na lato, zwykle sięgam po żywsze odcienie, tym razem jednak MUSIAŁAM go wypróbować. Piękny!


WŁAŚCIWOŚCI

Lakier jest dosyć gęsty i nieco „glutowaty”, co odrobinę utrudniało mi malowanie. Nie pamiętam czy za pierwszym malowaniem również był taki, w każdym razie nie jest to moja ulubiona konsystencja. Pędzelek całkiem standardowy, malowałoby się nim idealnie, gdyby lakier był nieco rzadszy. Nałożyłam dwie cienkie warstwy lakieru, ale musiałam dołożyć trzecią, myślę, że dwie grubsze wystarczyłyby w zupełności. Coś, co jeszcze mnie zaskoczyło to, to, że lakier bardzo smuży! Na szczęście top coat ładnie połączył wszystko w całość i smug nie widać. Nie oceniam czasu schnięcia, bo zastosowałam top coat Sally Hansen, który wysycha jak rakieta, nie wiem więc jak zachowałby się lakier solo.

Pragnę jeszcze wspomnieć, że bardzo, ale to bardzo podoba mi się buteleczka lakieru. Prosta, elegancka, kwadratowa - jej design w całości chwycił mnie za serce :)


Na paznokciach lakier okazuje się nieco ciemniejszy niż w buteleczce, ale i tak bardzo mi się podoba, bo nie jest oczywisty. Powyżej zobaczyć możecie jak Beige Mauve prezentuje się na paznokciach, w różnym oświetleniu.

I jak? Podoba Wam się beżowa malwa? :)

PS. Pamiętacie moje pytanie odnośnie postów, porównujących dublujące się odcienie lakierów? Pierwszy z nich jest już praktycznie gotowy, ale nie ma tytułu. Macie jakiś pomysł na nazwanie tej serii postów? Nie chciałabym "kraść" nazwy od innych blogerek, a chwilowo nie mogę wpaść na żaden sensowny pomysł. Liczę na Was! :)

(Mega) Instagram mix #7

$
0
0
Przez ostatnie wyjazdowe zawirowania, było mnie w blogosferze mało, co by nie powiedzieć wcale. Jednak na razie nie zanosi się już na większe wyjazdy, skupiam się więc na blogu i nadrabianiu zaległości, jako czytelnik. Dzisiaj zapraszam Was na dużą porcję, bo z ponad trzech tygodni, instagramowych zdjęć.


1/ Chyba jedyny oprócz mnie spacerowicz, w tak paskudną pogodę, jaką mieliśmy któregoś razu (nie wiem co tu robi, przecież ja nie lubię ślimaków)
2/ 6 lat razem minęło jak jeden dzień, musieliśmy to jakoś uczcić...
3/ ...rocznicowego świętowania ciąg dalszy i mój ukochany kwiat 
4/ Zachód słońca w drodze do Darłowa


Weekendowo - nadmorski mix :)

1/ Zachód słońca na plaży w Darłówku
2/ Widok z portu w Darłówku
3/ Latarnia morska w Ustce - odświeżyliśmy z ukochanym wspomnienia, bo to w Ustce byliśmy na pierwszych wakacjach kilka lat temu
4/ Na moście w Darłówku


1/ Neonowa bransoletka od razu mnie urzekła - na lato jak znalazł!
2/ Na początku pisałam, że to polsko - duńska maskara...
3/...ostatecznie jednak wygraliśmy, co niebywale podniosło na duchu :)
4/ Obowiązkowo, kolejny bilet z meczu reprezentacji, na pamiątkę


I ostatni weekend w skrócie, spędzony w Bydgoszczy :)

1/ Miejskie zraszacze - ulga w taki upał! Szkoda tylko, że w Gdańsku nikt na to nie wpadł...
2/ Z moją piękną siostrą 
3/ I z powrotem...
4/ A w przerwie w trasie, moje ulubione ostatnio lody - pycha!

Jak minęły Wam ostatnie dni i tygodnie? Piszcie co u Was! :)

A już jutro zapraszam Was na pierwszy post z serii Lakierowe D(o)uble! Nazwę serii zawdzięczam pomysłowej Hexx - prawda, że świetna? :)

Lakierowe D(o)uble – Miss Sporty, Clubbing Colours, 326 & Avon, Nailwear Pro, Coral Reef

$
0
0
Zgodnie z zapowiedzią, zapraszam Was na pierwszy post z serii Lakierowe D(o)uble, która swoją nazwę zawdzięcza pomysłowej Hexx. Asiu, dziękuję! Mnie nazwa bardzo się podoba, mam nadzieję, że Wam również :)


W pierwszych Lakierowych D(o)ublachzobaczycie starcie lakierów koralowych, mianowicie Miss Sporty, Clubbing Colours, 326 (KLIK) oraz Avon, Nailwear Pro, Coral Reef (KLIK). Oba lakiery wcześniej recenzowałam, krótko więc przypomnę o ich właściwościach, skupiając się bardziej na porównaniu kolorystycznym.

Avon, Nailwear Pro, Coral Reef (A)

Kremowy, lekko rozbielony koral. Lakier kryje po dwóch warstwach. Niestety zaczął smużyć, za co winię jego „wiek”, bo przy pierwszej, świeżej recenzji, problemu nie zauważyłam.

Miss Sporty, Clubbing Colours, 326 (MS)

Lakier o kremowym wykończeniu, w intensywnym, wręcz neonowym (w buteleczce) koralowym odcieniu. Na upartego kryje po dwóch warstwach, ale jest dość gęsty. Nieestetycznie smuży.




Jak widzicie, na paznokciach nie ma między nimi żadnej różnicy. Obserwowałam lakiery w różnym świetle, w każdym wyglądają tak samo, a różnica jest tak subtelna, że nie jestem pewna czy po prostu jej sobie nie wmawiam.

Widzicie różnicę?

Podsumowanie czteromiesięcznej walki z przebarwieniami potrądzikowymi - Biochemia Urody, Krem rozjaśniający AZELO/BHA

$
0
0
Ponad dwa tygodnie temu, w tym poście, przypominałam historię mojej przygody z Biochemią Urody oraz recenzowałam Hydrolat z czarnej porzeczki. Zapowiedziałam wtedy, że w najbliższym czasie opublikuję recenzję kolejnego kosmetyku z Biochemii Urody, na którego zakup zdecydowałam się kilka miesięcy temu (KLIK), mianowicie recenzję Kremu rozjaśniającego AZELO/BHA.

Postaram się podejść do tematu jak najrzetelniej oraz opublikować zdjęcia, odzwierciedlające efekty, jakie mogę zaobserwować po ponad czteromiesięcznej kuracji kremem.


KREM ROZJAŚNIAJĄCY AZELO/BHA

Na początek warto wspomnieć, że Kremu rozjaśniającego… nie otrzymujemy w formie gotowego produktu, ale musimy go sobie sami „ukręcić”. Nie lada gratka dla osób mających zapędy chemiczne! :) Wszystkie składniki, potrzebne do wykonania kremu, znajdziemy w zakupionym zestawie, w skład którego wchodzą:
  • półprodukty (olej tamanu, olej arganowy, azeloglicyna, kwas salicylowy, niacynamid, zagęstnik)
  • plastikowy kubeczek z miarką (20 ml)
  • plastikowa bagietka
  • plastikowa pipetka
  • plastikowy słoiczek na krem
  • etykieta na krem
Ponadto, do wykonania kremu potrzeba jeszcze dowolnego hydrolatu (ja wybrałam porzeczkowy) oraz konserwant, aby nasz krem dłużej zachował świeżość. Dokładną instrukcję wykonania kremu znaleźć można na stronie Biochemii Urody (KLIK).


Jakie właściwości ma Krem rozjaśniający AZELO/BHA?
  • Działa antybakteryjnie, przeciwgrzybiczo, przyspiesza gojenie wyprysków i stanów zapalnych skóry.
  • Sprzyja oczyszczeniu porów skóry i redukcji zaskórników. Reguluje przetłuszczanie się skóry.
  • Łagodzi, zmniejsza zaczerwienienie i podrażnienie skóry.
  • Wygładza i poprawia koloryt skóry. 
  • Wspomaga redukcję świeżych i starszych przebarwień oraz blizn potrądzikowych i pozapalnych.
  • Nawilża, odżywia i regeneruje skórę podrażnioną i przesuszoną po kuracjach przeciwtrądzikowych.

Co ważne, krem można używać bez obaw również w okresie letnim. (źródło)

Nie chciałabym Was tutaj zasypywać górą informacji na temat tego, jak działają poszczególne składniki kremu. Po pierwsze dlatego, że nie jestem specem od składów kosmetyków, nie będę się więc wymądrzać. Po drugie, wszystkie cenne informacje producent zamieścił na stronie (KLIK). Kto jest zainteresowany, na pewno trafi :) Powyżej zaznaczyłam na jakie efekty używania kremu najbardziej liczyłam.


DZIAŁANIE

Przez pierwsze tygodnie stosowania kremu zapisywałam wszystkie odczucia względem niego, później niestety to zaniedbałam. W każdym razie, nie od początku byłam z kremu zadowolona. Po pierwszych użyciach chciałam nawet zrezygnować z kuracji, bo wyraźnie widziałam, że moja skóra nie najlepiej krem znosiła. Po aplikacji silnie piekła, była podrażniona i czerwona, do rana (krem stosowałam na noc) uspokajała się. Poza tym pojawił się wysyp wyprysków, bardzo nasilony. Po konsultacji z Bogusią, postanowiłam przetrwać ten gorący okres i nie poddawać się tak szybko. Okazało się to dobrą decyzją, bo z czasem było tylko lepiej.

Już około 1,5 tygodnia po rozpoczęciu kuracji zauważyłam, że moja skóra się uspokaja, tzn. nie pojawiają się nowe wypryski, te istniejące zaczęły się ładnie goić, a skóra stała się wyraźnie gładsza (szczególnie w okolicach nosa, gdzie miałam podskórne grudki). Z czasem zauważyłam, że moje przebarwienia w okolicach brody pojaśniały, a wypryski pojawiają się sporadycznie. Zauważyłam też znaczne zmniejszenie widoczności porów oraz fakt, że moja skóra przestała się tak bardzo przetłuszczać. Krem nie wysuszał mojej skóry (mam cerę mieszaną) oraz nie podrażniał jej, nie licząc pierwszych aplikacji.

Po ponad czterech miesiącach kuracji nareszcie mam skórę gładką, bez wyprysków (nie licząc sporadycznych, normalnych niespodzianek), bez silnych zaczerwienień oraz bez przebarwień. Na dzień dzisiejszy wydaje mi się, że przebarwienia nie są widoczne, widać jedynie moje piegi, a to już inna sprawa :) Wcześniej, nawet podkład nie był w stanie przykryć moich przebarwień, teraz bez wstydu mogę chodzić nawet bez makijażu. Niesamowita ulga!

Na poniższych zdjęciach, po lewej stronie, zobaczyć możecie stan mojej cery z początku 2013 (niestety nie posiadam zdjęć z okresu bezpośrednio przed kuracją), a po prawej, stan obecny mojej skóry, zdjęcia wykonałam dzisiaj.


SKŁAD KREMU (źródło)

Wybrany hydrolat; Organic Argania Spinosa (Argan) Nut Oil, Organic Calophyllum Inophyllum (Tamanu) Oil, Potassium Azeloyl Diglycinate (10%),Niacinamide (4.5%), Zagęstnik/emulgator (Sodium acrylate / acryloyldimethyl taurate copolymer / isohexadecane/ polysorbate 80), Salicylic Acid (1.2%), Mixed Tocopherols (wit. E), Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Extract + konserwant: Leuconostoc/Radish Root Ferment Filtrate (2%)

KONSYSTENCJA, ZAPACH & APLIKACJA

Krem rozjaśniający… ma postać gęstej, nieco żelowatej mazi (kto liczy na kremową konsystencję, może się rozczarować). Krem jest intensywnie żółty, ale nie barwi skóry, odzieży czy pościeli. Pachnie niezbyt przyjemnie, wg producenta „ziołowo”, jak dla mnie po prostu jedzie rosołem, czego znieść nie mogłam. Do końca używania kremu nie mogłam przyzwyczaić się do zapachu (olej tamanu to sprawca tego smrodku). Krem rozprowadza się łatwo i lekko, a na jednorazową aplikację potrzeba było troszkę więcej niż tyle, ile mieści opuszek palca wskazującego. Po każdej aplikacji kremu czułam delikatne mrowienie, które ulatniało się po 2-3 minutach – można się do tego przyzwyczaić. Krem zostawiał na skórze lepką i dość tłustą warstwę (moim zdaniem nie nadaje się na dzień).


OPAKOWANIE

Własnoręcznie wykonaną mieszankę możemy umieścić w plastikowym słoiczku, który dołączony jest do zestawu. Słoiczek wykonany jest z grubego, mocnego i nieprzezroczystego plastiku w białym kolorze. Pojemność słoiczka to najprawdopodobniej 50 ml, bo tyle wychodzi (przynajmniej powinno wyjść) gotowego Kremu rozjaśniającego…. Słoiczek jest zakręcany, a całość wygląda schludnie, chociaż nieco aptecznie i szpitalnie. Na etykiecie (również dołączonej do zestawu) znajdziemy informacje takie jak: nazwa kosmetyku, strona internetowa producenta, wskazówki odnośnie przechowywania kremu oraz data ważności, którą możemy sami dopisać (ważność kremu to ok. 6 miesięcy, po użyciu konserwantu). Coś, co mnie osobiście denerwowało, to to, że zakrętka nieestetycznie brudziła słoiczek, albo to słoiczek brudził zakrętkę. W każdym razie, brzegi opakowania zawsze były brudne od kremu.

WYDAJNOŚĆ & CENA

Krem rozjaśniający AZELO/BHA wystarczył mi na około cztery miesiące kuracji, przy prawie codziennym stosowaniu (na początku stosowałam krem codziennie, z czasem co drugi dzień, a pod koniec kuracji 2-3 razy w tygodniu). Uważam, że jest to niezły wynik, zważywszy na to, że konsystencja kremu była taka, a nie inna.

Cena zestawu to 29,50 zł, doliczyć do tego trzeba również 7,90 zł za konserwant(mnie użyczyła go Bogusia) oraz cenę dowolnego hydrolatu, w moim przypadku było to 17,90 zł/200 ml. Finalnie więc, cena kremu to nieco ponad 55 zł. Wydaje się sporo, ale należy pamiętać, że za tę cenę mamy krem na około cztery miesiące używania oraz hydrolat (u mnie jako tonik) również na podobny czas. Jest więc wydajnie i korzystnie!

Krem rozjaśniający AZELO/BHA możecie nabyć za pośrednictwem strony Biochemia Urody. Polecam zakupy grupowe, aby zminimalizować koszty przesyłki!

Podsumowując,Krem rozjaśniający… spełnił moje wszystkie oczekiwania. Po trudnych początkach, pokazał co potrafi, a ja mogę się cieszyć względnie ładną cerą, bez przebarwień. Poza rozjaśnieniem przebarwień, zaobserwowałam również inne pozytywne zmiany takie jak wygładzenie skóry, wyrównanie jej kolorytu, zminimalizowanie porów i regulację przetłuszczania się cery. Przy tych wszystkich zaletach, nawet nieprzyjemny zapach kremu schodzi na dalszy plan. Jestem z kremu ogromnie zadowolona, polecam go jeśli macie podobny problem. Przypuszczam, że za jakiś czas powtórzę kurację, mam nadzieję, że tylko zapobiegawczo! :)

Używałyście Kremu rozjaśniającego AZELO/BHA? Jak radzicie sobie z przebarwieniami potrądzikowymi? Macie w ogóle taki problem?

Miód, imbir, pierniki i... nawilżanie ciała - Farmona, Sweet Secret, Piernikowy balsam do ciała

$
0
0
Po wczorajszej recenzji kremu do twarzy, pozostańmy jeszcze przez moment w tematyce typowo pielęgnacyjnej. Chciałabym zapoznać Was dzisiaj z ostatnim kosmetykiem Farmony, jaki miałam okazję testować dzięki uprzejmości tej marki, czyli z Piernikowym balsamem do ciała, z serii Sweet Secret.


FARMONA, SWEET SECRET, PIERNIKOWY BALSAM DO CIAŁA


„Wyjątkowy kosmetyk do pielęgnacji ciała o aksamitnej konsystencji i zmysłowym, korzennym zapachu został stworzony z myślą o tym, by rozpieszczać zmysły i ciało.

Powstał na bazie ekstraktu z miodu i imbiru, dzięki czemu skutecznie pielęgnuje skórę, a do tego obłędnie pachnie, pozostawiając długotrwały, kusząco słodki zapach.

Regularne stosowanie Piernikowego balsamu do ciała daje uczucie wypielęgnowanej, jedwabiście gładkiej i pachnącej skóry. Bogata receptura intensywnie nawilża i głęboko odżywia skórę, poprawiając jej jędrność i gładkość, a wyjątkowo aromatyczny, bajecznie słodki zapach uwalnia od stresu, relaksuje i odpręża, wyraźnie  poprawiając nastrój.” (źródło: informacje z opakowania balsamu)


OPAKOWANIE

Balsam zamknięty jest w butelce z twardego plastiku, o pojemności 225 ml. Butelka jest nieprzezroczysta, przez co jej zawartość widać dopiero pod światło. Design opakowania jest bardzo wesoły, przyciągający wzrok oraz charakterystyczny dla marki. Poza tym, spójrzcie tylko na te pierniki – mniam! Butelka zamknięta jest na wygodny, płaski zatrzask, dzięki czemu można odwrócić ją do góry dnem, w celu wygodniejszego wydobycia balsamu. Niestety, plastik jest na tyle twardy, że będzie ciężko przy rozcinaniu opakowania. Nic to, pomęczę się, bo zawsze w ten sposób robię, lubię zużyć kosmetyk naprawdę do końca. Jedno małe „ale”, butelka nie wytrzymała kolejnego otwarcia i przed chwileczką wyłamał się „cypelek” od zamknięcia, przez co całkowite zamknięcie butelki stało się niemożliwe. Całe szczęście, że prawie balsam wykończyłam i nie ma co z butelki wylecieć. Poza tym balsam lubił kumulować się przy otworze opakowania, zatykając sam otwór oraz brudząc zakrętkę. Być może to dlatego, że mój egzemplarz był uszkodzony, ale doprowadzało mnie do to szewskiej pasji.


KONSYSTENCJA & ZAPACH

Konsystencja balsamu jest typowo balsamowa i dość lekka, chociaż czuć, że kosmetyk jest treściwy. Łatwo rozprowadza się na skórze, chociaż potrzeba dość sporej ilości, aby posmarować całe ciało. Balsam szybko się wchłania, nie pozostawiając tłustej warstwy na skórze. Mazidło wyglądem przypomina podkład lub krem tonujący, przez co w trakcie smarowania ciała miałam zabawne wrażenie, że ujednolica on koloryt skóry. Niewątpliwym atutem balsamu jest jego zapach– prawdziwie piernikowy, korzenny i… świąteczny! Producent powinien pomyśleć o wypuszczeniu tego zapachu w specjalnej, świątecznej edycji – miałby branie jak mało co! Zapach mimo tego, że jest intensywny, nie jest duszący i chemiczny, czego się obawiałam. Długo utrzymuje się na skórze, a także na piżamie oraz pościeli (balsamu używam na noc).

DZIAŁANIE

Na początku wspomnę, że nie stosowałam balsamu codziennie, przynajmniej nie cały czas. Przez ostatnie upały zrezygnowałam z balsamowania się w ogóle, natomiast w ciągu ostatnich dwóch tygodni, balsamu używałam prawie codziennie. Muszę przyznać, że balsam, mimo swojej dość lekkiej konsystencji wspaniale nawilża skórę! Przy dłuższym, a przynajmniej regularniejszym stosowaniu Piernikowego balsamu…skóra stawała się miękka, gładka i delikatna. Poza tym wyraźnie czuję, że jest doskonale nawilżona. Nawet te zwykle problematyczne miejsca, takie jak kolana i łokcie, po użyciu balsamu nabierają miękkości. Balsam nie „okleja”, ani nie „zalepia” skóry, natomiast pozostawia na niej jedwabistą otoczkę (nie tłustą warstwę!). Nie zauważyłam, żeby brudził ubrania czy pościel, o czym czytałam w kilku recenzjach.

SKŁAD


WYDAJNOŚĆ & CENA

Ciężko jednoznacznie stwierdzić mi jak wydajny jest balsam, gdyż używałam go na zmianę z innymi mazidłami, poza tym, przez upały miałam przerwę w jego użytkowaniu. Jednak przez ostatnie 1,5-2 tygodnie, zużyłam prawie całość, która została w opakowaniu, czyli około 1/3 całej zawartości (225 ml). Cena balsamu to ok. 13 zł.

Podsumowując, balsam miło mnie zaskoczył, nie spodziewałam się po nim aż tak fajnych właściwości oraz przyzwoitego działania. Przyjemna konsystencja, zapach oraz konkretne nawilżenie, sprawiło, że będę balsam miło wspominać. Nie planuję obecnie ponownego zakupu, ale niewykluczone, że balsam znów zawita w mojej łazience, na przykład w okresie około świątecznym. Przy okazji, zarówno ten balsam, jak i inne kosmetyki z serii Sweet Secret, są świetnym pomysłem na prezent, dla bliskich nam osób, które lubują się w słodkich i nietypowych zapachach kosmetyków. Piernikowy balsam do ciała gorąco polecam, nie tylko na święta! :)


Jaki kosmetyk Farmony, z serii Sweet Secret, jest Waszym ulubionym? Lubicie w ogóle takie słodkie zapachy?

Polecam wcześniejsze recenzje kosmetyków Farmony:

Na koniec lata, sobotni relaks w rytmie disco

$
0
0
No dobrze, z tym końcem lata przesadziłam, przecież mamy jeszcze lato prawie w pełni, przynajmniej pragnę w to wierzyć. Za to z sobotnim relaksem, w rytmie disco w dodatku, trafiłam akurat. Wszystko za sprawa pierwszego lakieru holograficznego w mojej* kolekcji – Q by Colour Alike, o zabawnej nazwie Diskorelaks 118.


*Właściwie to lakier jest mojej siostry, obie się na niego rzuciłyśmy w drogerii w Darłowie, ale dobrodusznie pozwoliłam jej go zakupić, licząc na to, ze będę mogła go używać, za free, 8,90 zł w kieszeni, to się nazywa biznes! ;)


Diskorelaks to lakier o wykończeniu holograficznym, czyli zawierający w sobie masę drobinek, odbijających światło – dopiero w słońcu/świetle sztucznym okazuje swoje piękne, tęczowe oblicze. W cieniu efekt holograficzny w ogóle nie jest widoczny. Diskorelaks to kolor trudny do zdefiniowania (ostatnio trafiam tylko na takie), bo mamy tu szarość lub brąz, opalizujący na fioletowo. Kolor zmienia się z każdym ruchem ręki, dlatego tak mnie zauroczył, podobnie  jak i rodzaj wykończenia.


Podoba mi się również buteleczka lakieru, smukła, okrągła, z interesującym desginem. Pędzelek jest bardzo wąski, czego nie lubię, chociaż tym razem malowało mi się bardzo wygodnie. Lakier jest bardzo rzadki, może rozlewać się po skórkach, wskazane jest wiec przyłożenie się do malowania. Dwie warstwy lakieru kryją przyzwoicie, ja dla pewności nałożyłam trzecią (na warstwę odżywki diamentowej Eveline). Całość przykryłam topem Sally Hansen, przyspieszającym wysychanie, nie mogę wiec ocenić czasu schnięcia samego lakieru. Podobnie jest z trwałością, nie wiem na ile jest to „zasługa” top coatu, a na ile samego lakieru, ale już drugiego dnia po pomalowaniu widoczne były starte końcówki, natomiast dzisiaj (dzień trzeci) pojawił się spory odprysk na kciuku, lakier wiec do zmycia (zmywa się dobrze, jak większość lakierów).


Co Wy na taki sobotni Diskorelaks? :) Lubicie lakiery holograficzne?

Subaru

$
0
0
Tytuł dzisiejszego posta zawdzięczamy mojemu ukochanemu, któremu mój manicure skojarzył się jasno i prosto, jak na fana motoryzacji przystało. I faktycznie, lakier, który chciałabym Wam dzisiaj pokazać, kolorystycznie bardzo przypomina to sportowe auto (dla niezorientowanych: KLIK) :)


Moja buteleczka nie jest w żaden sposób oznaczona, ciężko mi więc powiedzieć jaki nosi numer. Według mojego internetowego śledztwa, może to być numer 64, ale pewności nie mam... W każdym razie, jest to piękny, intensywny niebieski, z mnóstwem maleńkich srebrnych drobinek, które dają mu nieco frostowe wykończenie. Kolor sam w sobie jest ładny i bardzo mi się podoba, ale jak wiecie, nie przepadam za niebieskościami w manicure. Postanowiłam jednak się przemóc, tym bardziej, że lakier czeka na swój debiut ponad rok! Co z tego wyszło?


Tragedii nie było, ale nie czuję się w tym kolorze najlepiej. I może to kwestia wykończenia, ale lakier prezentuje się, według moich odczuć, nieco tandetnie. Najprawdopodobniej, więcej go nie użyję, ale przynajmniej mam czyste sumienie, nie skreśliłam go bez wypróbowania.


Lakier ma fajną konsystencję, łatwo się aplikuje, nie rozlewa po skórkach. Pędzelek jest wąski, ale ułatwia precyzyjne nałożenie lakieru, co przy takich kolorach jest niezwykle ważne. Czasu schnięcia nie oceniam, gdyż jak zwykle od jakiegoś czasu, potraktowałam go topem Insta - Dri Sally Hansen. Trwałość średnia, bo już drugiego dnia po pomalowaniu, miałam starte końcówki. Nie przepadam za lakierami Safari, jakoś tak, bez konkretnego powodu.




Zdaję sobie sprawę, że takie kolory są trudne, albo się je lubi, albo nie. Jakie jest Wasze zdanie? Ładne to "Subaru", czy jednak wersja samochodowa jest lepsza? Ja wolę to drugie :)

Lakierowe D(o)uble #2 - Pierre Rene, Top Flex Longlastins, 220 Pink Flirt & Wibo, Gel Like, 5 Mary Rose

$
0
0
Kolejną parą, jaką znalazłam wśród swoich Lakierowych D(o)ubli to para lakierów różowych, opalizujących na fioletowo. Pozornie nie ma między nimi żadnej różnicy, przynajmniej nie widać jej w buteleczkach, natomiast na paznokciach... A zresztą, zaraz same zobaczycie :)


Lakiery, które będę dzisiaj porównywać to Pierre Rene, Top Flex Longlasting, 220 Pink Flirt (KLIK) oraz Wibo, Gel Like, 5 Mary Rose (KLIK). Dla przypomnienia, Mary Rose, zaprojektowana przez jamapi, wchodzi w skład kolekcji blogerskiej :) Podobnie jak przy pierwszym poście z tej serii (KLIK), oba lakiery już wcześniej na blogu recenzowałam, nie będę więc skupiać się na właściwościach, a jedynie na podobieństwie (lub różnicach) kolorystycznym.

Pierre Rene, Top Flex Longlasting, 220 Pink Flirt (PF)

Intensywnie różowy, malinowy lakier, opalizujący na fioletowo, o wykończeniu żelowym. Dwie warstwy kryją na tyle, że końcówki paznokcia widać dopiero w dużym zbliżeniu. Ma przyjemną konsystencję, ale nie lubię jego pędzelka, jest zbyt długi i nieporęczny.

Wibo, Gel Like, 5 Mary Rose (MR)

Na pierwszy rzut oka, to również jest róż, jednak przy dokładniejszym przyjrzeniu się, okazuję się, że jest to czerwień, która dzięki opalizującym na niebiesko drobinkom, wydaje się być różowa. Lakier również posiada żelowe wykończenie, chociaż jest ono wyraźniejsze niż przy PF. Dwie warstwy kryją przyzwoicie, ale jak to w przypadku lakierów o takim wykończeniu bywa, białe końcówki paznokcia mogą być widoczne.




Jak widzicie, na paznokciach różnica między lakierami jest już o wiele bardziej widoczna. Mary Rose silniej opalizuje na fioletowo, natomiast Pink Flirt jest o wiele bardziej malinowy, a przy tym wydaje się być mniej żelowy niż MR. Przyznam, że choć oba lakiery są kolorystycznie udane, to bardziej podoba mi się Mary Rose, głównie przez jej wykończenie.

A Wam, który bardziej się podoba?

W trosce o zdrowe i mocne paznokcie – podsumowanie miesiąca olejowania & dalszy plan działania

$
0
0
Równo miesiąc temu opublikowałam post, w którym zebrałam do kupy wszystkie moje działania, mające na  celu poprawę kondycji moich paznokci (KLIK). We wspomnianym poście, do którego gorąco odsyłam, pokazałam również stan moich paznokci na tamten dzień, czyli 29 lipca 2013. Dzisiaj chciałabym podsumować miesiąc intensywnego dbania o paznokcie, oczywiście pokazać obecny ich stan oraz przedstawić plan na kolejny miesiąc.


Jeśli chodzi o samo olejowanie paznokci to muszę przyznać, że nie do końca wyszło tak jak planowałam. Na początku owszem, byłam bardzo skrupulatna jeśli chodzi o codzienne dawkowanie olejku paznokciom, często robiłam to kilka razy na dzień (i oczywiście na noc). W drugiej połowie miesiąca olejowałam paznokcie znacznie rzadziej, co niestety od razu widać było po ich stanie. Przez sierpień zużyłam niemal całą mieszankę, którą sobie przygotowałam. Jakie efekty zaobserwowałam?
  • paznokcie znacznie szybciej rosły
  • znacznie mniej się rozdwajają
  • stały się twarde, mocne, a ich powierzchnia wygładziła się
  • końcówki stały się znacznie bielsze
  • skórki wokół paznokcia bardzo zmiękły i wyglądają estetycznie
W najbliższym miesiącu mam zamiar kontynuować kurację olejkami, starając się jednak jeszcze mocniej, aby robić to regularnie, bo tylko wtedy będę mogła zaobserwować 100 % efektów. Oprócz własnoręcznie robionej mieszanki postanowiłam włączyć do olejowania oliwkę, którą dzisiaj otrzymałam od Aalimki.


Jeśli chodzi o stosowanie odżywki diamentowej Eveline to stosuję ją tak, jak planowałam, czyli jako bazę pod lakier. Na recenzję odżywki jeszcze za wcześnie, chociaż niewątpliwie zauważyłam, że również ma swój udział w powyższych efektach. Poza nawilżeniem skórek, oczywiście, bo te masakruje.

A co z pozostałymi planami, jakie pod koniec lipca rozpisałam? Przywołam je raz jeszcze i skomentuję, szczerze, bez kręcenia, co udało mi się wypracować, a czego nie.
  • będę używać zmywacza jak najrzadziejwzględnie się udało, bo używałam zmywacza tylko wtedy, kiedy mój manicure wymagał odnowienia (poza małymi wyjątkami). Aktualnie mam w użyciu nienajlepszy, moim zdaniem, zmywacz z Biedronki, który niezbyt korzystnie robi moim paznokciom, z przyjemnością wrócę więc do ulubionego zmywacza z Isany.
  • co najmniej raz w tygodniu będę moczyć paznokcie w ciepłej oliwie z oliwekprzyznaję się bez bicia, że nie zrobiłam tego ani razu! Wstyd!
  • do większych prac domowych będę używać rękawiczektu niestety podobnie, jak w przypadku moczenia dłoni w oliwie. Próbowałam pracować w rękawiczkach, ale z czasem przyzwyczajenie i tak zwyciężało i zmywałam/sprzątałam gołymi dłońmi. Wciąż będę próbować :)
  • wypracuję sobie systematyczność w odsuwaniu skórek ­– ten punkt mogę śmiało odhaczyć, skórki odsuwam przy każdym przemalowywaniu paznokci, a czasami również w międzyczasie, szczególnie po kąpieli, kiedy skórki są tak mięciutkie, że do odsunięcia wystarczy brzeg ręcznika.
  • …nawilżanie, nawilżanie i jeszcze raz nawilżanieto akurat nie było zbyt trudne, bo mam manię kremowania rąk. Nie inaczej było teraz, dłonie kremowałam często i intensywnie, starając się nie dopuszczać do przesuszenia skóry.

Rzecz pewnie najciekawsza, mianowicie efekty wizualne. Przyznam, że w ciągu tego miesiąca kilkakrotnie musiałam paznokcie skracać, bo tu się coś złamało, tu zahaczyło, nie mogę więc pokazać całościowego przyrostu, ale uwierzcie, że paznokcie rosną jak szalone. Tuż przed zrobieniem zdjęć znowu musiałam pazurki nieco spiłować, więc być może efekty nie będą widoczne na zdjęciach wcale. Musicie mi jednak uwierzyć (właściwie nie musicie, ale gorąco zachęcam), że na żywo zmiana jest bardzo widoczna.

Co zaplanowałam na wrzesień w kwestii dbania o paznokcie?
  • olejowanie moją mieszanką (olejek Alterra, olejek rycynowy, oliwka dla dzieci) oraz Oliwką regenerującą z witaminą E Palomy
  • nakładanie odżywki Eveline jako bazę pod lakier
  • znowu będę starać się używać zmywacza jak najrzadziej
  • moczenie dłoni i paznokci w podgrzanej oliwie z oliwek
  • postaram się nakładać gumowe rękawiczki do większych prac domowych
  • maksymalne nawilżanie dłoni, jak zwykle :)

Tak wygląda mój plan walki o zdrowe, mocne i piękne paznokcie, chociaż to ostatnie to akurat miły efekt uboczny. Napiszcie jak Wy dbacie o swoje paznokcie, no i podzielcie się swoimi efektami olejowania, bo wiem, że wiele z Was się za to zabrało. Linki mile widziane! :)

Sierpniowe nowości w kosmetyczce

$
0
0
Sierpień okazał się bardzo ubogi w zakupy, co wbrew pozorom bardzo mnie cieszy. Mimo marnych zakupów, do mojej kosmetyczki trafiło sporo nowych kosmetyków, za sprawą wygranych w dwóch konkursach :) Kupiłam też jeden gadżet kosmetyczny, który bez wątpienia zasługuje na uwagę, ale o tym za moment. Co fajnego przyniósł sierpień?



Zaczynam od moich wygranych, które odebrałam wczoraj (obie!). Na początek, nowości od Aalimki, czyli lakiery (Kinetics, Top of the Wave, Vipera Polka 40 oraz 63), Błyskawicznie schnący top coat Kinetics oraz Oliwkaregenerująca z witaminą E Palomy, o której już wczoraj wspominałam.


Kolejne nowości to kosmetyki marki Mythos, które udało mi się wygrać w konkursie u Idalii. Będę miała co testować przez najbliższe miesiące! :)

Mythos Krem do ciała wanilia - kokos
Mythos BIO Fluid nawilżający do twarzy skóra mieszana i tłusta
Mythos Migdałowa kostka do twarzy
Mythos BIO Tonik do twarzy
Mythos BIO Żel myjący do twarzy
LifoPlus pad - peeling do twarzy
Trafił mi się też uroczy dodatek w postaci próbek kremu do rąk, balsamu do ciała, szamponu i maski do włosów, a także pomadki ochronnej, o truskawkowym smaku :)


Od siostry dostałam zestaw Maybelline New York, w skład którego wchodzą maskara Volum Express oraz kredka Expression Kajal, która jest raczej miłym gratisem do tuszu. Tusze Maybelline z reguły lubię, a czarna kredka to podstawa mojego makijażu oka, zestaw więc bardzo przypadł mi do gustu.


Dzięki siostrze, w moje ręce wpadł również jedwab do włosów firmy Biosilk. Swego czasu widziałam je w Biedronce (jeszcze przed obecną gazetką urodową), później, kiedy chciałam poczynić zakupy, po jedwabiu nie zostało już śladu. Siostra znalazła jedwab w darłowskim Jaśminie, a więc mam, za co końcówki moich włosów są niesamowicie wdzięczne (jednak silikony to nie samo zło).


Z zakupów bardziej podstawowych - zmywacz. Nie wiem co mnie podkusiło, ale zamiast sprawdzonego ulubieńca z Rossmanna, kupiłam zmywacz BeBeauty. Wiedziałam, że nie za bardzo się sprawdza, że go nie lubię, ale i tak kupiłam, miałam nadzieję, że tym razem będzie inaczej. Nie było. Jakby mało było wrażeń, trafiłam na felerne opakowanie. Z podkulonym ogonem wrócę do zmywacza Isany, już niedługo, bo zmywacz z Biedronki bardzo, ale to bardzo szybko się kończy. Uwielbiam BeBeauty, ale temu zmywaczowi mówię "nie".


I na koniec kilka słów o wspomnianym wcześniej gadżecie kosmetycznym. W czasie mojego weekendu nad morzem, w jednym z namiotowych marketów typu "chińczyk", kupiłam zalotkę do rzęs firmy Romei, za całą złotówkę! Zalotka okazała się o wiele lepsza, niż dotychczas przeze mnie używana. Jest mniejsza, łatwiej więc dotrzeć do wszystkich rzęs, nawet tych króciutkich. Poza tym zalotka ta o wiele bardziej podkręca rzęsy, już za pierwszym "uściskiem". Jesteście zainteresowane postem porównującym obie zalotki, które mam?

Co ciekawego trafiło w sierpniu do Waszych kosmetyczek?

Filmowe (i serialowe) podsumowanie miesiąca

$
0
0
Tego jeszcze na blogu nie było! Przyznam, że posty o tematyce filmowej są na moim blogu rzadkością. Wiem, że hasłem przewodnim bloga jest "beauty", ale wszak filmy również wzbogacają naszą urodę, wewnętrzną co prawda, ale chyba najważniejszą :) W każdym razie postanowiłam spróbować... Nie wiem czy posty takie będą pojawiały się co miesiąc, czy rzadziej, gdyż oglądanie filmów/seriali przychodzi u mnie falami. Zobaczymy, dajcie znać czy takie posty w ogóle Was interesują czy raczej nie :)

Nie obejrzałam w sierpniu zbyt wiele filmów/seriali, wręcz mało, bardzo mało. Są to jednak na tyle interesujące, moim zdaniem, pozycje, że podzielę się z Wami moją nieprofesjonalną opinią.

źródło
Służące (The Help)

Akcja filmu toczy się w stanie Mississippi w latach 60. W roli głównej występuje Emma Stone (gwiazda hitu kinowego "Zombieland") grająca Skeeter, dziewczynę z dobrego domu z południa, która po studiach marzy o karierze pisarki. Niespodziewanie wywraca do góry nogami życie swoich przyjaciół i mieszkańców rodzinnego miasteczka, gdy postanawia przeprowadzić wywiad z czarnoskórą służącą najzamożniejszych rodzin w okolicy. 

Nominowana do Oscara Viola Davis w roli Albeen decyduje się ujawnić ciemne sekrety życia czarnoskórej mniejszości. Ze zwierzeń rodzi się przyjaźń. Okazuje się, że przyjaciółki mają sobie dużo do opowiedzenia. Zarówno one, jak i inni mieszkańcy miasteczka są świadkami zmieniających się czasów i obyczajów. (źródło)

Świetny, pouczający, czasami zabawny, momentami wzruszający film. Już dawno chciałam go obejrzeć, a kiedy w końcu to zrobiłam, ani trochę się nie rozczarowałam. Pomijając ważny wątek "historyczny", film to wspaniałe przypomnienie o tym, że przyjaźń nie zna kolorów skóry, różnych wyznań i poglądów, a odwagą wiele można zdziałać. Główne role kobiece świetne, ale najbardziej zapadła mi w pamięć urocza, słodka i zagubiona Celia Foote :)

źródło
Gorący towar (The Heat)

Komedia akcji z udziałem nagrodzonej Oscarem Sandry Bullock i nominowanej do Oscara za ”Druhny” Melissy McCarthy w rolach nieustraszonych strażniczek prawa, które wypowiadają wojnę mafii. (źródło)

Spotkanie z "gorącymi towarami" zaliczyłam co prawda w lipcu, nic nie stoi jednak na przeszkodzie, żebym wtrąciła teraz swoje trzy grosze na temat tego filmu. Powiem Wam, że wiedziałam, że będzie to fajny film, ale nie wiedziałam, że aż tak! Dawno nie uśmiałam się w kinie tak bardzo! Świetne dialogi co rusz sprawiały, że widzowie ryczeli ze śmiechu. Poza tym duet Bullock & McCarthy - idealnie pasowały do swoich ról i do siebie. Gorący towar idealny na poprawę humoru!

Poza powyższymi filmami (chyba o żadnym nie zapomniałam) w sierpniu zachwyciły mnie jeszcze dwa seriale. Te z Was, które śledzą mnie również na Facebooku (KLIK) na pewno wiedzą o jakich serialach mowa. Oba zaczęłam oglądać niejako z Waszego polecenia i wiecie co? Wkręciłam się na maksa! :)
źródło

W garniturach (Suits)

Dzięki swojej fotograficznej pamięci i ponadprzeciętnej inteligencji Mike Ross zdobywa pracę u Harveya Spectera. Jednak firma, w której pracuje, zatrudnia jedynie prawników z Uniwersytetu Harvarda. (źródło)

Już widzę te uśmiechnięte twarze wielbicielek pana Spectera :) Ale od początku... Najpierw muszę wspomnieć, że wolę oryginalną nazwę serialu, polska chociaż podobna, moim zdaniem zmienia sens, ale co tam.

Do obejrzenia Garniturów przymierzałam się już od dawna, bałam się jednak, że się nie wciągnę. Nic bardziej mylnego! Wszystkie dostępne odcinki pochłonęłam w kilkanaście dni! Oglądałam odcinek za odcinkiem, aż ze smutkiem zorientowałam się, że jestem na bieżąco. Serialowy świat, chociaż nieco nieprawdopodobny i zbyt idealny, bardzo mnie wciągnął. Poza tym świetne postacie, polubiłam właściwie każdego bohatera, cwaniak Mike, dziwak Louis, kwintesencja kobiety sukcesu, czyli Jessica, nieco zagubiona Rachel, prawdziwa torpeda, czyli Donna i najważniejszy, Harvey Specter... Cóż więcej mogę napisać ;)


źródło

Białe kołnierzyki (White Collar)

W tym inteligentnym i ekscytującym nowym serialu telewizyjnym, pełen nieodpartego uroku oszust Neal Caffrey (Matthew Bomer) ucieka z wiezienia o zaostrzonym rygorze… i trafia prosto w ręce swojego największego wroga – agenta FBI Petera Burke’a (Tim Dekay). Nie mając innego wyjścia, Caffrey zgadza się na współpracę z Biurem. W zamian za pomoc w pojmaniu nieuchwytnych przestępców może stać się wolnym człowiekiem. Wkrótce jednak Neal odkrywa, że znalazł się w centrum śmiertelnie niebezpiecznej rozgrywki - wszystko za sprawą tych, którzy bardzo chcą go dopaść – żywego lub martwego. Z gościnnym udziałem Tiffani Thiessen ("Beverly Hills 90210"), serial "Białe kołnierzyki" uszyty został z zaskakujących zwrotów akcji, ujmujących bohaterów oraz fascynującej rozrywki. (źródło)

Kiedy pochłonęłam prawie, że naraz wszystkie odcinki Suits, musiałam znaleźć sobie coś nowego do oglądania. Padło na White Collar. I znów obawiałam się, że się nie wciągnę, jak się domyślacie, wciągnęłam się i to bardzo. W ciągu kilku dni przebrnęłam przez pierwszy sezon, całe szczęście zostały jeszcze trzy :) Znowu odrobinę nierealnie, ale przecież to właśnie jest fajne! Jedno jest pewne, serial niesamowicie wciąga :) Poza tym, uwielbiam Mozziego! Darzę go chyba sentymentem przez rolę Stanforda w SATC :)

Jestem pewna, że znacie wszystkie filmy i seriale, o których dzisiaj wspomniałam, ale jeśli nie, gorąco polecam. Zwłaszcza jeśli macie odrobinę wolnego czasu, z którym nie wiecie co zrobić. Co ciekawego obejrzałyście w sierpniu? Polecajcie! :)

Sierpniowy projekt denko

$
0
0
Sierpień dobiegł końca, co bardzo mnie smuci, bo lubię lato, lubię wakacje. Wiem, że jako studentka mam jeszcze miesiąc odpoczynku, ale uważam, że takie prawdziwe wakacje to lipiec i sierpień. Już mi źle na myśl o tym chłodzie, deszczach, jakie zwykła serwować nam jesień. Mam więc nadzieję, że kolejne miesiące dadzą nam prawdziwą, polską złotą jesień. Niech będzie ciepło i kolorowo! :)

Skoro kolejny miesiąc nam uciekł czas więc na prezentację tego, co i kosmetycznie mi „uciekło”, a mianowicie na kolejną odsłonę projektu denko.


Sierpień okazał się obfity w zużycia, co napawa mnie dumą, zwłaszcza, że postanowiłam uporządkować zapasy i staram się nie mieć jednocześnie otwartych kilku kosmetyków tego samego rodzaju. Dla przykładu, na początku sierpnia zorientowałam się, że mam w użyciu aż trzy kosmetyki do mycia twarzy, czego moja skóra nie potrzebuje. Jeden żel w zupełności wystarczy.

W minionym miesiącu zużyłam aż 18 kosmetyków, w tym dwa kosmetyki z kolorówki. Oczywiście nie zużyłam ich całych w ciągu tego miesiąca, a jedynie wykończyłam. Tradycyjnie już, podzielę zużycia na kategorie, a każdy produkt krótko zrecenzuję lub odeślę do osobnej recenzji na blogu, jeśli taka się oczywiście pojawiła. I tak jak w poprzednim miesiącu, pojawi się dopisek odnośnie następcy zużytego kosmetyku, o ile taki następca w danej chwili istnieje.


PIELĘGNACJA TWARZY

1/ BeBeauty, Normalizujący żel-peeling oczyszczający do mycia twarzy
Nową wersję żelu miałam okazję używać po raz pierwszy i przyznam, że nie widzę żadnej różnicy między tą, a starą wersją żelu, którą recenzowałam tutaj. Niby różnią się składem, ale różnicy we właściwościach nie zauważyłam. Żel świetnie oczyszcza moją skórę, nie wysuszając, ani nie podrażniając jej, mimo drobinek peelingujących. Po użyciu żelu moja buzia jest miękka, gładka i czysta. Bardzo lubię ten kosmetyk i z przyjemnością do niego wrócę.

NASTĘPCA: BeBeauty, Micelarny żel nawilżający do mycia twarzy (na wykończeniu) oraz Decubal, Nawilżająca pianka do mycia twarzy

2/ Avon, Planet SPA, Maseczka błotna do twarzy z minerałami z Morza Martwego RECENZJA
Jest to moja ulubiona maseczka, nie tylko z Avonu, ale w ogóle wśród maseczek do twarzy. Wspaniale oczyszcza skórę, a stosowana regularnie znacznie poprawia stan cery. Przyjemnie się ją aplikuje (robię to pędzlem) oraz dość łatwo zmywa. Lubię też jej zapach. Na pewno kupię ponownie, ale w promocji, w cenie regularnej moim zdaniem nie warto jej kupować.

3/ Rival de Loop, Maseczka peelingująca z ekstraktem z aloesu i rumianku RECENZJA
Ta maseczka jest z kolei moją ulubioną wśród maseczek typu peel-off, za którymi raczej nie przepadam. Maseczka Rival de Loop przypadła mi jednak do gustu ze względu na doskonałe oczyszczenie twarzy i jej porów oraz łatwość aplikacji i ściągania. Nie lubię w niej jedynie alkoholowego zapachu, ale przymykam na to oko ze względu na inne właściwości. Podwójna saszetka wystarcza mi na cztery użycia, a kosztuje ona nieco ponad złotówkę, o ile dobrze pamiętam. Na pewno kupię tę maseczkę ponownie.

4/ Flos-Lek, Pomadka ochronna do ust z witaminami A i E  RECENZJA
Sztyft ten niespecjalnie powalił mnie na kolana, chociaż właściwości nawilżających nie można mu odmówić. Na jego niekorzyść działał nieprzyjemny posmak, który sprawił, że pomadki nie polubiłam i bardzo ciężko mi się ją zużywało. Na pewno więcej jej nie zakupię.

NASTĘPCA: Blistex Classic, Balsam do ust 


5/ Biochemia Urody, Hydrolat z czarnej porzeczki RECENZJA
Mój ulubieniec ostatnich miesięcy, zresztą niedawno recenzowany. Świetnie sprawdzał się jako tonik na noc. Dopełniał proces oczyszczania twarzy, łagodząc wszelkie jej podrażnienia. Po więcej informacji odsyłam do szczegółowej recenzji, którą podlinkowałam wyżej. Na pewno kupię ponownie ten hydrolat! Wcześniej mam jednak zamiar wypróbować też inne.

NASTĘPCA: Lirene Dermoprogram, Tonik nawilżająco - oczyszczający 

6/ Biochemia Urody, Krem rozjaśniający AZELO/BHA - RECENZJA
Do przeczytania recenzji tego kremu gorąco odsyłam, bo oprócz samych szczegółów na jego temat, zawarłam w niej również zdjęcia twarzy, na których widać co krem zdziałał przez kilka miesięcy kuracji. Świetnie poradził sobie z rozjaśnieniem przebarwień i ogólnym uspokojeniem cery skłonnej do wyprysków. Myślę, że za jakiś czas kupię go ponownie.


PIELĘGNACJA CIAŁA

7/ Fa, Sensual & Oil, Monoi Blossom, Żel pod prysznic 
Ulubiony żel pod prysznic tych wakacji, z pewnością to mogę o nim napisać. Mimo innych otwartych (znowu to samo, o czym pisałam w trzecim akapicie), najczęściej sięgałam właśnie po ten. Świetnie oczyszczał skórę, nie wysuszał jej i przepięknie pachniał. Zapach ten pozostanie ze mną na dłużej, bo aktualnie używam balsamu do ciała o takim samym zapachu :)

NASTĘPCA: Nivea, Harmony Time, Kremowy żel pod prysznic płatki białej róży & mleczko migdałowe

8/ Lady Speed Stick, Aloe Protect Sensitive, Dezodorant w sztyfcie
Dezodorant jak dezodorant, ale mojej ulubionej kulce z Garnier, nie dorówna. Nieźle radził sobie z poceniem się, nie zostawiał białych śladów, ale zobaczcie jak brudził opakowanie... Nie spodobało mi się to, wolę kulkę. Raczej nie kupię ponownie, chociaż nie wiem czy nie mam jeszcze jednego takiego sztyftu w zapasach.

NASTĘPCA: Garnier, Mineral Deodorant, Invisible 48h Non Stop, Dezodorant w kulce


9/ Farmona, Sweet Secret, Piernikowy balsam do ciała - RECENZJA
Ostatni z kosmetyków Farmony, jakie miałam okazję testować. Bardzo dobry balsam do ciała, przyjemnie nawilżał skórę i bardzo ładnie pachniał. Jak świąteczne pierniki :) Być może kupię go ponownie, w okresie zimowo - świątecznym.

NASTĘPCA: Fa, Sensual & Oil, Monoi Blossom, Balsam do ciała


PIELĘGNACJA WŁOSÓW

10/ Farmona, Radical, Mgiełka wzmacniająca do włosów zniszczonych i wypadających
Przyznam szczerze, że ciężko jest mi jednoznacznie ocenić ten kosmetyk. Z jednej strony nie byłam zbyt dokładna przy jego aplikacji, a być może i przez inne zamieszanie w życiu nie byłam w stanie dostrzec większych zmian. Mgiełka jest bardzo, bardzo wydajna, używałam jej ponad rok, po każdym myciu włosów. W każdym razie, aktualnie nie mam większych kłopotów z wypadaniem włosów. Nie wiem czy kupię ponownie.

NASTĘPCA: Farmona, Jantar, Odżywka do włosów i skóry głowy (jeszcze nie w użyciu, ale planuję rozpocząć jej używanie)

11/ Montagne Jeunesse, Volume Miracle Conditioning Hair Mask, Truskawkowa maseczka do włosów cienkich i delikatnych
Przy okazji ostatnich porządków w kosmetykach, zobaczyłam, że mam jeszcze tę maskę do włosów, postanowiłam więc ją zużyć przy najbliższym myciu włosów. Maska miała za zadanie nadać włosom objętości, nic takiego jednak nie zauważyłam, mimo nałożenia jej zgodnie z zaleceniem producenta i ułożeniem włosów na okrągłej szczotce. Włosy miałam uniesione u nasady jak zwykle po myciu. Co by nie było, maseczka bardzo ładnie pachniała i przyjemnie się aplikowała. Nie planuję ponownej przygody z nią.


PIELĘGNACJA DŁONI I STÓP

12/ Eveline Cosmetics, Ekspresowy pedicure, Aktywny cukrowy peeling do stópRECENZJA
Przypadkowy zakup, który awansował do rangi ulubieńca wśród peelingów do stóp. W życiu nie miałam lepszego peelingu! Świetnie radził sobie z usuwaniem martwego naskórka ze stóp i sprawdzał się również przy peelingu dłoni. Na pewno kupię go ponownie!
NASTĘPCA: Fuss Wohl, Krem do peelingu stóp

13/ Rossmann, Synergen, Krem do rąk do skóry suchej
Torebkowy krem do rąk, cieszę się, że w końcu go zużyłam. Niby wszystko fajnie, bo mały, więc do torebki mieścił się bez problemu, do nawilżania też przyczepić się nie mogłam, ale ten zapach... Zbyt intensywny, zbyt sztuczny, krem pachniał jak tanie pachnidło dla małych dziewczynek, tylko dwa razy bardziej dusząco. Przez ten zapach, kremu nie polubiłam przez kilkanaście miesięcy użytkowania i na pewno nie kupię go ponownie!

14/ BeBeauty, Green Nature, Odżywczy krem do rąk - RECENZJA
Kwintesencja dobrego kremu, według mojej opinii. Świetnie nawilżał skórę dłoni, szybko się wchłaniał, przyjemnie pachniał i kosztował grosze. Lubię kremy z Biedronki i pewnie kupię go ponownie!

NASTĘPCA: Decubal, Nawilżający, zmiękczający i ochronny krem do rąk (na wykończeniu)


MAKIJAŻ

15/ Under Twenty, Anti! Acne, Fluid matujący
Wielokrotnie planowałam recenzję tego podkładu, ale jak wiecie, wciąż jej na blogu nie ma. Powód jest prosty, do końca nie wiedziałam co o podkładzie tym sądzić. Raz sprawdzał się świetnie, innym razem bardzo zawodził. Ostatnio jednak znowu mnie zachwycił, dobrze krył, ładnie wyglądał na twarzy, dość długo utrzymywał się na skórze (matowo). Posiadałam odcień 120 Natural Matt. Zamierzam kupić go ponownie, aby raz jeszcze sprawdzić co jest grane.

NASTĘPCA: Avon, Podkład rozświetlająco - antystresowy

16/ Avon, Podkład rozświetlająco - antystresowy
Jak do tej pory, mój ulubiony podkład do twarzy. Nieźle kryje, jak na moje potrzeby wystarczająco. Odcień, który posiadam, czyli Nude, fajnie współgra z moim naturalnym odcieniem skóry. Kupiłam już kolejną buteleczkę, którą mam w użyciu. Wydaje się być jaśniejszy niż zdenkowany egzemplarz. Nie wiem czy to kwestia tego, że kosmetyk ściemniał w czasie używania czy majstrowali coś w kolorystyce, w każdym razie mam ten sam odcień, ale jest on jaśniejszy niż poprzednik.

NASTĘPCA: Ten sam kosmetyk


INNE

17/ All About Beuaty, Zmywacz do paznokci (TESCO)
No miłości z tego nie było i nie będzie. Zmywacz tani, bo kosztuje coś ok. 2-3 zł i łatwo dostępny, ale co z tego, jeśli nie za dobrze się sprawdza? Kiepsko zmywał lakier z paznokci, dużo szło go na jedno zmywanie, a przez to był bardzo niewydajny. Więcej go nie kupię.

NASTĘPCA: BeBeauty, Nail Expert!v, Zmywacz do paznokci z olejem kokosowym i gliceryną

18/ Mydlarnia Emporium, Sól żurawinowa
Jak wiecie, wanny nie posiadam, sól więc służyła mi do moczenia stóp. I powiem, że była to bardzo fajna sól. Przyjemnie pachniała i już niewielka jej ilość wystarczała na średniej wielkości miskę. Nie kupię jej jednak ponownie, bo nie mam takiej potrzeby.


To wszystkie moje sierpniowe zużycia. Bardzo cieszy mnie ich ilość, zważywszy na plan, o którym wspominałam na początku posta. W najbliższym czasie, mam w planach również przejrzenie i uporządkowanie zapasów, tak aby sprawdzić co w ogóle w nich mam i które kosmetyki muszę zużyć w pierwszej kolejności.

Napiszcie mi koniecznie, jaki macie system przechowywania zapasów i jak z nich korzystacie. Według "widzimisię" czy faktycznie zgodnie z kolejnością kupowania i według dat ważności :)

***

Wszystkim uczniom, którzy są wśród moich czytelników, życzę ciekawego, wartościowego i wesołego nowego roku szkolnego. Natomiast nauczycielom, którzy mnie podczytują, życzę siły i radości z wykonywanego przez Was zawodu :)

Decubal, Nawilżający, zmiękczający i ochronny krem do rąk

$
0
0
Jako wielbicielka wszelkich mazideł, mających na celu nawilżenie dłoni, bardzo ucieszyłam się, że wśród kosmetyków marki Decubal, jakie dostałam do testowania, znalazłam również krem do rąk. Na dzień dzisiejszy, Nawilżający, zmiękczający i ochronny krem do rąk jest już na wykończeniu, czas najwyższy więc, aby go zrecenzować.


Marka Decubal przeznaczona jest przede wszystkim dla skóry suchej i wrażliwej (źródło), dużo się więc wymaga od jej kosmetyków. Nie inaczej jest w przypadku kremu do rąk, który wchodzi w skład serii Intensive, a więc nastawiony jest na intensywne działanie: silne nawilżenie, zmiękczenie oraz wygładzenie suchej, szorstkiej i popękanej skóry dłoni. Kosmetyk ma również łagodzić podrażnienia oraz chronić skórę rąk. Krem jest bezzapachowy, czyli nie posiada w składzie substancji perfumujących, ale nie oznacza to, że w ogóle nie pachnie! Warto o tym przypomnieć, bo jednak wciąż bezzapachowy rozumiany jest jako bez zapachu w ogóle. Krem posiada również filtry przeciwsłoneczne, nie jest podana jednak informacja ile, jak i gdzie, szkoda!


OPAKOWANIE

100 ml kremu zamknięte jest w zgrabnej, czerwonej tubce z miękkiego plastiku. Dodatkowo tubka zapakowana jest w kartonik. Tubka zamykana jest na "klik", zamknięcie jest płaskie, więc krem może swobodnie stać. Krem wydobywa się łatwo z opakowania, z jego przecięciem również nie było problemu. Zarówno na samej tubce, jak i na kartoniku, znaleźć można informacje o działaniu kremu, jego składzie, producencie i sposobie używania.


KONSYSTENCJA, APLIKACJA & ZAPACH

Krem jest gęsty i kremowy (mam na myśli kolor), konsystencją przypomina nieco masło do ciała. Na skórze rozprowadza się lekko, ale trochę "tępo", przez co potrzeba większą jego ilość na jedną aplikację. Wbrew zapewnieniom producenta, nie wchłania się szybko, ale zależy to głównie od ilości kremu, jaką wsmarujemy w dłonie. Kosmetyk zostawia na dłoniach tłustą warstwę, która wchłania się po kilku minutach, wiem jednak, że dla wielu z Was to minus, nawet dyskwalifikujący krem. Zapach jest paskudny, moim zdaniem krem po prostu śmierdzi, chemicznie, trochę jak lecznicza maść, ale dla wrażliwych na substancje zapachowe w kosmetykach, ich brak w kremie będzie po prostu zaletą. Ja nie mam wrażliwej skóry dłoni, przynajmniej na substancje zapachowe, lubię więc kiedy kosmetyk po prostu ładnie pachnie.


DZIAŁANIE

W kwestii działania nie mogę kosmetykowi nic zarzucić. Dobrze nawilżał skórę dłoni, a nawilżenie to utrzymywało się długo, regularne stosowanie kremu sprawiało, że stan nawilżenia dłoni utrzymywał się cały czas na względnie stałym poziomie. W trakcie użytkowania kremu dłonie były gładkie, miękkie i przyjemnie napięte (nie mylić z uczuciem ściągnięcia!). Fajnie łagodził też moje alergiczne zmiany na skórze palca u prawej dłoni. Warto jednak wspomnieć, że skóra moich dłoni jest normalna, nie ma tendencji do przesuszania się, nie jest specjalnie podatna na podrażnienia (poza obszarem, na którym objawia się alergia). Z tego powodu nie wiem jak krem sprawdziłby się na naprawdę problematycznej skórze. Według moich odczuć krem jest niezły, ale wcale niespecjalnie lepszy niż niektóre drogeryjne kremy, jakich używałam. Porównywalnie na mojej skórze zachowują się chociażby kremy z Biedronki. Spodziewałam się szału, tymczasem jest tak normalnie.

Składniki (INCI): Aqua, Caprylic/Capric Triglyceride, Glycerin, Lanolin, Isopropyl Myristate, Petrolatum, Polyglyceryl-3 Methylglucose Distearate, Glyceryl Stearate, Tocopheryl Acetate, Pentylene Glycol, Dimethicone, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-20, Sodium Hyaluronate, Tocopherol, Persea Gratissima Oil, Sodium Cetearyl Sulfate, Citric Acid, Phenoxyethanol, Sodium Benzoate.

Nawilżający, zmiękczający i ochronny krem do rąk Decubal nabyć możemy w aptekach stacjonarnych, internetowych, a jego cena wynosi około 15 zł. Jak na moje potrzeby, znaleźć mogę o wiele tańsze kremy, o zbliżonej skuteczności. Jeśli jednak któraś z Was ma mocno problematyczną skórę dłoni, skłonną do przesuszenia i podrażnień, polecam spróbować :)

Jakiego kremu do rąk aktualnie używacie?

Chabry, niezapominajki, niebo - polski folklor pełną parą! Vipera, Polka

$
0
0
W zeszły piątek w moje łapki trafiły trzy lakierowe nowości, które pobieżnie pokazywałam już przy okazji postu z nowościami kosmetycznymi. Dzisiaj zaczynam właściwą już prezentację kolorów, zaczynając od dwóch maluszków Vipery z serii Polka, mowa o lakierach opatrzonych numerami 40 i 63.


Inspiracją dla tej serii lakierów miało być kolorystyczne bogactwo polskiego folkloru (KLIK), wśród lakierów Polka znaleźć możemy aż 70 kolorów! Mnie dane jest za ich pomocą oswajać niebieskości :)


Vipera, Polka 40 to kremowy, dość jasny, nieco jeansowy odcień niebieskiego. Kolor przywodzi na myśl chabry (chociaż jest bardziej przygaszony), niezapominajki lub polskie, letnie niebo :) Lakier należy do tych o rzadkiej konsystencji, ale nie rozlewa się po skórkach. Pierwsza warstwa bardzo słabo kryje, ale do pełnego pokrycia płytki wystarczą dwie warstwy emalii. Kolejna warstwa lakieru ściąga poprzednią, tworząc nieestetyczne dziury, które potem trzeba uzupełnić. Pędzelek jest wąski, ale przez to precyzyjny. Zakrętka lakieru, czy też trzonek, jak zwał, tak zwał, bardzo ułatwia malowanie, bo jest mała i zgrabna.


Vipera, Polka 63 to bezbarwna baza pełna niebieskiego i srebrnego brokatu oraz większych, zielonych drobin. Lakier jest gęstszy niż 40, sprawia też wrażenie bardziej "tępego" w aplikacji. Dwie warstwy dają fajny, błyszczący efekt. Niektóre zielone drobinki są krzywo przycięte i tworzą wraz z lakierem małe "glutki". Pędzelek jest identyczny jak przy kremowej 40. Niestety z obu buteleczek praktycznie całkiem starły się już napisy, nie widać już nawet numerów. Dodam, że każda z buteleczek mieści w sobie 5,5 ml emalii.


Uważam, że oba lakiery świetnie ze sobą współgrają, nie było więc innej opcji jak użycie ich razem. Brokat nałożyłam na dwa paznokcie na każdej dłoni, co dało nienachalny, ale widoczny akcent. Na paznokcie nałożyłam warstwę diamentowej odżywki Eveline, dwie warstwy kremowego niebieskiego lakieru, na czterech paznokciach dwie warstwy brokatu, a całość pokryłam topem Insta - Dri Sally Hansen. Tak wykonany manicure nosiłam na paznokciach przez cztery dni, po tym czasie zauważyłam mały odprysk i lakier zdarłam. Tak, zdarłam, lakier fajnie odchodził całymi płatami, a ja takie skubanko lubię, więc miałam zabawę ;)


Zdjęcia robione były w sztucznym oświetleniu i przy użyciu lampy błyskowej, przez co uroda brokatu nie jest specjalnie widoczna. Musicie mi więc uwierzyć na słowo, że pięknie się prezentował, dając wrażenie turkusu na paznokciach. Kolor niebieskiej 40 został za to całkiem nieźle odzwierciedlony.




Mnie oba lakiery bardzo się spodobały, co pewnie dziwi Was niemniej niż mnie, bo przecież ja nie lubię niebieskiego na swoich paznokciach. Cóż, może zaczynam się łamać i przekonywać? Przemawia do Was taka wersja niebieskości? Znacie tę serię Vipery? Dostrzegacie w lakierach coś wspólnego z polskim folklorem? :)


Manicure: Majteczki w... kropeczki

$
0
0
You Tube inspiruje, to wiadomo nie od dzisiaj. Tak więc po obejrzeniu jednego z ostatnich filmików Ewy - Red Lipstick Monster, natchnęło mnie na wykonanie manicure w kropki :) Ewa postawiła na pastele, ale w różnych kolorach, ja również zdecydowałam się na pastelową, ale jednokolorową, brzoskwiniową bazę. Kokardka też jest! :)


Mnie paznokcie od razu skojarzyły się z legendarnym już, majtkowym wzorem, stąd tytuł posta. Zdobienie jest delikatne, proste i dziewczęce :) Bardzo mi się podoba! Od czasu do czasu warto sobie pozwolić na coś innego :)


Na bardzo jasny, brzoskwiniowy lakier Lemax Star (brak numerka), za pomocą drewnianego patyczka do skórek (zapodziałam gdzieś sondę) naniosłam białe kropeczki. Na palcu serdecznym umieściłam naklejkę - kokardkę i dodałam błyszczący, srebrny środek. Całość przykryłam topem, a pod spód nałożyłam odżywkę Eveline, jak zwykle :)

Co Wy na to? Wiem, że są wśród Was wielbicielki kropek :)))


Inne, kropkowe pazurki, którą mogą Was zainteresować:
1 | 2 | 3

Dr Irena Eris VitaCeric - Serum redukujące pory

$
0
0
Jako posiadaczka cery mieszanej, ze skłonnością do rozszerzania się porów, bardzo się ucieszyłam na możliwość przetestowania kosmetyku, który w skrócie, miał widoczność tych porów zredukować. Z dniem dzisiejszym Serum redukujące pory, bo o nim mowa, dobiło dna, moment jest więc bardzo odpowiedni, aby zdać relację z prawie 3,5 miesiąca użytkowania. Jesteście ciekawe mojej opinii? Zapraszam do lektury!


Dr Irena Eris - Serum redukujące pory wchodzi w skład linii Vitaceric, która rekomendowana jest jako linia kosmetyków energizujących, przeznaczonych dla skóry zmęczonej i pozbawionej blasku. Regenerująco na skórę mają działać sole mineralne oraz witaminy z owoców pomarańczy i cytryny. Warto wspomnieć, że kosmetyki Vitaceric odpowiednie są dla kobiet od 25 roku życia, co jest kwestią umowną, zważywszy na to, że w innych miejscach w sieci (wśród oficjalnych stron producenta), znalazłam zapewnienie, że kosmetyk mogą używać panie w każdym wieku - ot taka mała rozbieżność. (źródło)


Samo Serum redukujące pory, bo przecież o nim głównie mowa, ma za zadanie redukować, odblokowywać rozszerzone pory oraz równoległe działać na skórze, nawet w jej głębszych warstwach. Producent zapewnia, że dzięki kompleksowi antyoksydacyjnemu oraz multiwitaminowemu, nasza skóra z każdym dniem ma nabierać zdrowego blaskuSerum redukujące pory przeznaczone jest dla skóry tłustej oraz mieszanej, do używania na dzień - solo lub pod krem. Istotną sprawą jest również fakt, iż serum ma pozostawiać na skórze matowy, nie tłusty efekt. (źródło)

Składniki/Ingredients (INCI): Aqua (Water), Dimethicone, Triethylhexanoin, Butylene Glycol, Pentylene Glycol, Alcohol Denat, Glycerin, Polymethyl Methacrylate, Lauryl PEG-9 Polydimethysiloxyethyl Dimethicone, Vinyl Dimethicone/ Methicone Silsequioxane Crosspolymer, Dimethicone/ PEG-10/ 15 Crosspolymer, Dimethicone Crosspolymer, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Extract, Sodium Citrate, Lens esculenta (Lentil) Seed Extract, Propylene Glycol, L-Thioproline, Chondrus Crispus (Carrageenan) Extract, Ethylhexylglycerin, Tocopherol, Sylibum Marianum (Lady`s Thistle) Extract, Dipropylene Glycol, Phenoxyethanol, Parfum (Fragrance), Mica, Cl 77891, Cl 19140, Cl 16035

Kosmetyk zamknięty jest w owalnym opakowaniu z pompką, typu air-less, co uważam za niezwykle trafiony pomysł producenta. Pompka nie zacina się oraz odmierza odpowiednią ilość serum, ale możemy to kontrolować, wciskając pompkę na przykład do połowy. Opakowanie serum jest proste i efektowne, bez żadnych udziwnień. Tworzywo, z którego wykonane jest opakowanie, jest nieprzezroczyste, ale jego zawartość dokładnie widać pod światłem. Serum dodatkowo zapakowane było w kartonik owinięty folią. Na kartoniku znaleźć możemy informacje odnośnie całej serii Vitaceric, przeznaczeniu samego serum, jego składu oraz ważności - serum ważne jest 6 miesięcy od otwarcia!


Serum jest gęste i nieco kremowe, co mnie zdziwiło, bo przecież to serum! W każdym razie jego konsystencja jest zupełnie inna niż serum, którego do tej pory miałam używać (KLIK). Kosmetyk zawiera w sobie mikroskopijne drobinki, których na skórze na próżno próbowałam się dopatrzeć. Myślę jednak, że sprawką tych właśnie drobinek jest to, że skóra po aplikacji serum wygląda na promienną i pełną zdrowego blasku. Serum mimo swojej kremowej konsystencji, bardzo lekko się rozprowadza, zostawiając skórę miękką, gładką oraz matową, przez co świetnie nadawało się pod makijaż. Serum przepięknie pachnie - cytrusowo i świeżo, co bardzo uprzyjemnia poranną aplikację kosmetyku.


Stosowałam Serum redukujące pory od końca maja, aż do teraz, czyli ponad 3 miesiące. Zawsze aplikowałam je rano, na oczyszczoną skórę twarzy, nie nakładałam już na nie kremu, samo serum wystarczało i utrzymywało właściwy poziom nawilżenia. Jak serum sprawdziło się w odniesieniu do obietnic producenta? Już krótko po aplikacji serum, wyraźnie było widać, że moja skóra była napięta (nie ściągnięta), a pory domknięte. Cera była rozświetlona i wyglądała bardzo zdrowo. Na tak przygotowanej twarzy pokłady świetnie się rozprowadzały i co ważne, dobrze trzymały!

Wraz z dłuższym stosowaniem Serum redukującego pory mogłam zaobserwować jak efekt "redukcji" porów się utrzymuje. Przez słowo "redukcja" mam na myśli domknięcie rozszerzonych porów, a nie całkowite ich ulotnienie, bo jest to przecież fizycznie niemożliwe ;) Przez minione trzy miesiące moja skóra wyglądała świetnie - zdrowo, czysto i promiennie. Wiem, że niemała w tym zasługa Kremu rozjaśniającego AZELO/BHA z Biochemii Urody (KLIK), ale również Serum redukującego pory. Nie zauważyłam, aby serum spowodowało przesuszenie skóry lub "zapchanie" porów. Co prawda, w ostatnim czasie zauważyłam kilka rzeczy, które mnie niepokoją, ale po głębszej analizie dochodzę do wniosku, że jest to spowodowane wakacyjnym, luźnym podejściem do diety... ;)

Jestem bardzo zadowolonaSerum redukującego pory, uważam, że wywiązało się nieźle z , realnych przecież, obietnic producenta. Korzystnie wpływało na moją cerę, dbając o to by była odpowiednio nawilżona oraz sprawiając, że była miękka, gładka i promienna. Cieszę się, że miałam okazję je przetestować, tym bardziej, że sama nie zdecydowałabym się na zakup kosmetyku, ze względu na dość wysoką, w moim odczuciu, cenę - ok. 85 zł/30 ml.

Dr Irena Eris - Serum redukujące pory polecam szczególnie tym, którzy mają dość swoich rozszerzonych porów, bo warto spróbować je ujarzmić. Zwłaszcza, jeśli wydatek rzędu kilkudziesięciu złotych nie jest dla Was problemem :)

Dajcie znać jak Wasze wrażenia odnośnie serum! Wiem, że wiele z Was ma używanie go za sobą :)

Instagram Mix #8

$
0
0
Dawno nie było, więc jest, przerzucony z niedzieli na poniedziałek (bo przecież weekend pełen jest ciekawych zajęć, taki przynajmniej być powinien), post z instagramowym mixem zdjęć. Dla przypomnienia, znajdziecie mnie na Instagramie pod nickiem @zieloneserduszko_ lub po kliknięciu na ikonkę Instagramu po prawej stronie bloga :) Podzielcie się swoimi nickami!


1/ Idzie jesień to i świeczki jakoś częściej w użyciu...
2/ Fioletowo - niebieski gradient na paznokciach (widać ten fiolet? nie widać?)
3/ Leśny spacer z kudłatym
4/ Babeczki z poziomkami
5/ Morskie DIY - ramka na zdjęcia :)
6/ Nagroda od Aalimki
7/ Zabawy z cieniami KIKO (Hexx :*)
8/ Byłam w niebie...
9/Łzy rozpaczy po meczu...
10/ Kolejny lakieru od Aalimki, piękny turkus - niedługo na blogu :)
11/ Sobotnia "samojebka" :)
12/ Nowa tapeta w telefonie ;)

Jak Wam minął weekend? Też macie nadzieję, że to jeszcze nie koniec lata i ciepłych dni? :)

Lakierowe d(o)uble 3 - Golden Rose, Paris 59 & Primark Beauty

$
0
0
Czerwień na paznokciach ma wiele wielbicielek i chociaż ja niespecjalnie do nich należę, to w moich zbiorach można znaleźć kilka czerwonych lakierów. Znalazły się nawet takie, które się wręcz dublują i je właśnie chcę Wam dzisiaj pokazać, w kolejnej odsłonie Lakierowych d(o)ubli.


Podobnie jak przy okazji poprzednich postów tej serii, wspomnę, że oba lakiery już przedstawiałam w osobnych notkach. Skupię się więc bardziej na porównaniu kolorystycznym, niż na porównaniu właściwości obu lakierów. Bohaterami dzisiejszego postu są dwie czerwienie: Golden Rose, Paris59 (KLIK) oraz Primark Beauty, który niestety nie jest opatrzony żadnym numerem (KLIK).


Golden Rose, Paris59 (GR)

Lakier w krwistoczerwonym, intensywnym odcieniu, o wykończeniu typowo żelowym. Nie najlepiej kryje, ale to zrozumiałe ze względu na wykończenie, za to bardzo ładnie błyszczy. Wygodnie się nim maluje, mimo, że jest dość rzadki. Z tego co pamiętam, z wysychaniem nie było problemu.


Primark Beauty (PB)

Podobnie jak w przypadku GR, primarkowy maluszek to krwistoczerwona czerwień, o żelowym wykończeniu. W buteleczce wydaje się być minimalnie ciemniejszy od GR, jednak na paznokciach zupełnie tego nie widać. Właściwości podobne, średnio kryje (na zdjęciach dwie warstwy lakieru), łatwo się aplikuje, chociaż wysycha nieco dłużej. Lakier przeokropnie śmierdzi! Wiadomo, lakier to lakier i pięknie pachnieć nie będzie, ale ten aż wyciska łzy z oczu. Fuj!



Na paznokciach różnica jest bardzo subtelna, żeby nie powiedzieć, że żadna. Na żywo też próbowałam ją wyłapać, ale było to trudne. Jeśli miałabym wybierać, postawiłabym na Golden Rose. Łatwiej dostępny, przynajmniej dla mnie, a i jakiś taki przyjemniejszy w użytkowaniu niż ten z Primarku, nie umniejszając jego urodzie ;) A Wy widzicie różnicę?


PS. Wczoraj nadeszła chwila, na którą długo czekałam - powitałam 500 obserwatora! Spodziewałam się tego, ale nie tak szybko. W każdym razie moja radość jest przeogromna! Dziękuję Wam za obecność, a nowych obserwatorów witam, mam nadzieję, że zagościcie tu na dłużej ♥ Buziaki!

Tanio i zalotnie, czyli porównanie zalotek do rzęs

$
0
0
Przy okazji posta z nowościami kosmetycznymi, jakie trafiły do mnie w sierpniu, wspominałam Wam o zalotce do rzęs, która mnie zachwyciła. Zaproponowałam wtedy, że napiszę post porównujący obie zalotki, które posiadam, co spotkało się z Waszą aprobatą. Dzisiaj postanowiłam sprostać zadaniu.

Obie zalotki, które posiadam, są z tzw. niskiej półki cenowej (nawet bardzo niskiej), bo kosztują mniej niż 15 zł. Obecnie nie byłabym w stanie wydać na zalotkę jakiejś większej sumy, zwłaszcza, że znalazłam coś dobrego wśród tych tańszych.


Pierwszą zalotką, która jest ze mną już kilka ładnych lat (około 3-4) jest zalotka For Your Beauty, marki własnej Rossmanna. Kosztowała około 10 zł, a więc całkiem niedużo. Druga natomiast, to zalotka marki Romei, którą kupiłam w tym roku, w sezonowym markecie typu "chińczyk". Zapłaciłam za nią całą złotówkę (!) i szczerze mówiąc, nie oczekiwałam cudów.

Obie zalotki kupujemy zapakowane w kartonik, tego od rossmannowej niestety już nie posiadam, nie pamiętam więc szczegółów. Zalotka Romei posiada dodatkowo dwie gumki zapasowe, ta z Rossmanna nie (chociaż można je dokupić osobno).


Zalotki wykonane są z metalu, ta tańsza ma dodatkowo obłożone plastikiem uchwyty. Oba przybory są względnie podobnej wielkości, chociaż rossmannowy jest nieco dłuższy. "Zaciski", w których umieszczamy rzęsy są tej samej wielkości, chociaż pozornie zalotka Romei wydaje się być mniejsza. Obie zalotki łatwo utrzymać w czystości, wystarczy przetrzeć płynem dezynfekującym, a gumki umyć. Zdarzało mi się również umyć zalotkę (tą z Rossmanna) wodą z mydłem, należy jednak pamiętać, aby dokładnie ją wytrzeć, aby nie zardzewiała.


W kwestii siły ścisku, zalotka z Rossmanna jest zdecydowanie słabsza i nie jest to winą długiego czasu użytkowania, gdyż była tak od chwili zakupu. W przypadku zalotki Romei uścisk jest mocniejszy, co przekłada się na silniejszy efekt podkręcenia, ale o tym za chwilę. Trwałość podkręcenia rzęs jest różna, w zależności od tego jakiego tuszu użyję, zaobserwować można opadanie rzęs z czasem, myślę jednak, że jest to całkowicie normalne.

Na poniższych zdjęciach możecie zobaczyć moje rzęsy solo (1), podkręcone zalotką For Your Beauty (2), zalotką Romei (3) oraz rzęsy podkręcone zalotką Romei i pociągnięte warstwą tuszu Maybelline (4). Użycie zalotki Romei najbardziej mnie satysfakcjonuje, rzęsy są wyraźnie podkręcone i wydają się być dłuższe niż w rzeczywistości są.


Celem mojego posta nie jest jednoznaczne stwierdzenie, która zalotka jest zła, a która jest świetna. Chciałam Wam jedynie pokazać, że powiedzenie "droższe nie znaczy lepsze", może się sprawdzić również w przypadku bardzo tanich gadżetów. Nie twierdzę, że zalotka z Rossmanna jest zła, ale na ten moment najlepiej sprawdza się u mnie zalotka Romei, która dla przypomnienia, kosztowała złotówkę :)

Używacie zalotek? Jakie są Waszym zdaniem najlepsze?

Tak się złożyło, że mam w posiadaniu jeszcze jedną zalotkę Romei. Nową, nieotwieraną, którą chętnie sprezentuję którejś z Was. Jeśli chciałybyście sprawdzić ten gadżet na własnych rzęsach, wyraźcie do poniedziałku włącznie (16.09.), chęć posiadania zalotki, wpisując w komentarzu zdanie "Chcę zalotkę". We wtorkowym (17.09) poście napiszę kto dostanie zalotkę :)
Viewing all 306 articles
Browse latest View live