Nieczęsto zdarza mi się recenzować kosmetyki do włosów. Najprawdopodobniej dlatego, że włosomaniaczka ze mnie żadna, mimo najszczerszych chęci ;) Chcąc jednak nieco odkurzyć tę zaniedbaną część bloga, pragnę przedstawić Wam swoją opinię na temat Szamponu wzmacniającego Garnier Fructis, z serii Goodbye Damage. Jeśli jesteście jej ciekawe, zapraszam do lektury!
Szampon oceniam z perspektywy posiadaczki włosów falowanych, a nawet lekko kręconych oraz niefarbowanych. Moje włosy sięgają mniej więcej za łopatki, mają też skłonność do szybkiego przetłuszczania się. Borykam się również z problemem przesuszonym końców i, chociaż obecnie mniej, rozdwojonych końcówek. Tak w telegraficznym skrócie prezentuje się natura moich włosów :)
Seria Goodbye Damage dedykowana jest przede wszystkim włosom bardzo zniszczonym, z rozdwojonymi końcówkami. W skład serii wchodzą: Szampon wzmacniający, Odżywka wzmacniająca, Ekspresowa kuracja, Maska głęboko odbudowująca oraz Opatrunek na rozdwojone końcówki. Cena szamponu to ok. 10 zł (za 300 ml).
Szampon zamknięty jest w typowej dla serii Fructis butelce, ze średnio miękkiego tworzywa, w bardzo energetycznym kolorze. Pomarańcz opakowania sprawia, że z łatwością mogłam je dostrzec na półce zastawionej mnóstwem kosmetyków, ponadto już sam ten kolor poprawiał mi humor :) Zamknięcie butelki jest solidne, a przy tym łatwo je otworzyć, co znacznie ułatwia sprawę podczas prysznica. Można by się tutaj przyczepić, że postawienie opakowanie „na głowie” jest niemożliwe, ale przecież i na to są sposoby. Do opakowania żadnych zastrzeżeń nie mam!
Do zapachu również! Szampon pachnie słodko, owocowo, ale przy tym bardzo świeżo. Zapach ten z czymś mi się kojarzy, niestety nie potrafię podać szczegółów skojarzenia, w każdym razie wyzwala miłe uczucia. Szampon jest gęsty i sprawia wrażenie treściwego, mimo to łatwo rozprowadza się na włosach, świetnie pieni i bezproblemowo spłukuje.
Jak już wcześniej wspomniałam, szampon przeznaczony jest przede wszystkim dla włosów bardzo zniszczonych, z rozdwojonymi końcówkami. Formuła szamponu, wzbogacona o Keraphyll* i olejek z owoców amli ma naprawiać zniszczone włosy od wewnątrz i, uwaga, wypełnić ich ubytki.
*Wg serwisu Wizaż.pl, Keraphyll to pochodna białek roślinnych zawierająca małe molekuły, które wnikają w głąb włókna włosowego i wzmacniają je od środka, oraz większemolekuły, które otulają i wygładzają jego powierzchnię. Kompleks Keraphyll działa na sam rdzeń włókna włosowego, a także pokrywa powierzchnię włosa ochronną warstwą, by naprawić ubytki i inne uszkodzenia. (źródło)
Idąc dalej, wciąż za punkt odniesienia mając informacje z opakowania szamponu, dowiadujemy się, że sekretem serii jest podwójne działanie dla naprawy włosów, mianowicie:
- od wewnątrz– aktywny koncentrat z owoców wnika w głąb zniszczonych włosów, by wypełnić ich ubytki; włosy są wzmocnione od środka,
- od zewnątrz– formuła uszczelnia włosy, która stają się lśniące i gładkie na całej długości.
Obietnic było zatem sporo, ponadto producent reklamuje serię hasłem Ponad rok uszkodzeń włosów naprawiony w tydzień*. Na pewno nie zdziwi Was fakt, że podeszłam do testów szamponu z pewnym dystansem, niemniej jednak spodziewałam się sporo. Co z tego wyszło?
*Testy instrumentalne po zastosowaniu szamponu, odżywki i serum – 3x na tydzień – przypominam jednak, że stosowałam jedynie szampon, pozostała część serii na razie jest mi nieznana
Zacznę od tego, że szampon bardzo dobrze oczyszcza włosy, czasami miałam wrażenie, że oczyszczał je aż za bardzo, jednak wiązało się to najprawdopodobniej z użyciem zbyt dużej ilości kosmetyku. Nieźle się pienił, a puszysta piana i przyjemny zapach pozwalało na chwilę odprężenia ;) Po użyciu szamponu włosy były gładkie (czuć to było już podczas spłukiwania) i miękkie. Nie zauważyłam, aby szampon nadmiernie plątał włosy, ani wzmagał kłopot z ich rozczesywaniem, zresztą i tak zwykle używam odżywki po myciu włosów. Szampon niespecjalnie przedłużał świeżość włosów, miałam wręcz wrażenie, że przyspieszał przetłuszczanie – sądzę jednak, że powodowała to gęsta i bogata konsystencja kosmetyku, przez co zdarzało mi się przesadzić z jego ilością.
Szampon łatwo spłukiwał się z włosów, a jego zapach bardzo długo utrzymywał się na włosach, bo zwykle aż do kolejnego mycia, przebijał nawet spod zapachu odżywki. Na początku stosowania szamponu, używałam go do każdego mycia włosów. Z czasem jednak, kiedy zauważyłam początki łupieżu (i po skojarzeniu kilku faktów, m.in. opinii zaufanych blogerek), postanowiłam szamponu używać rzadziej. Czas pokazał, że była to dobra decyzja, łupież się nie rozszalał :)
Na koniec chciałabym odnieść się do zapewnień producenta. Jak pewnie się domyślacie, kondycja moich włosów nie uległa znacznej poprawie, a rozdwojone końcówki magicznie się nie skleiły. Muszę jednak przyznać, że w czasie używania szamponu włosy wydawały się być gładsze, bardziej miękkie i bardziej zdyscyplinowane. Przypuszczam jednak, że to w dużej mierze zasługa „wygładzających” składników. Nie wydaje mi się, aby sam szampon mógł zaprowadzić aż taką rewolucję we włosach, jaką zapowiadano. Po raz kolejny podkreślę jednak, że nie używałam całej serii Goodbye Damage, nie wiem więc co zdziałałby szampon w towarzystwie reszty znajomych z serii.
W każdym razie Szampon wzmacniający uważam za poprawny, a nawet całkiem niezły (plusuje zapach!). Nie oczekiwałam poprawy stanu włosów, nie jestem więc rozczarowana, że go nie doświadczyłam. Nauczyłam się już, aby na takie rozbudowane, świetnie brzmiące obietnice patrzeć sceptycznie i z pewną dozą ironii. Bajkopisarstwo wśród producentów kosmetycznych szerzy się chyba co raz bardziej, ale to już zupełnie inna sprawa…
Jakie są Wasze doświadczenia z serią Goodbye Damage? Piszcie, z ciekawością poznam Wasze opinie! :)